100 lat temu, 13 października 1923 r. na Cytadeli doszło do największego zamachu terrorystycznego w dziejach Polski. Jego sprawcami byli agenci Związku Sowieckiego, którego celem był zdestabilizowanie sytuacji w Polsce. Okoliczności tego wydarzenia nigdy w pełni nie wyjaśniono.
Klęska Rosji Sowieckiej w wojnie z Polską i zawarty w 1921 r. pokój ryski były traktowane na Kremlu jako czasowa przerwa w działaniach zmierzających do ekspansji ideologii komunistycznej. Wątek odzyskania ziem „zagrabionych przez pańską Polskę” był stale obecny w propagandzie kierowanej na użytek wewnętrzny oraz do partii komunistycznych w Europie Zachodniej. „Propaganda sowiecka i rosyjska głosiły, że +Zachodnia Białoruś+ i +Zachodnia Ukraina+ to ziemie +od zawsze+ przynależne do imperium rosyjskiego. Po 17 września 1939 roku propaganda radziecka utrzymywała, że ziemie te +powracają do swojego prawowitego gospodarza+. Nie była to wyłącznie propaganda, ale także konkretne działania, zapoczątkowane już w 1920 r. dokumentami dyplomatycznymi poświęconymi strategii i taktyce wobec +polskiej okupacji+. W oparciu o podobne założenia, z punktu widzenia Moskwy, należała jej się Besarabia, państwa bałtyckie oraz Finlandia” – podkreślał w rozmowie z PAP historyk stosunków międzynarodowych prof. Mariusz Wołos.
Jednym z narzędzi walki z Polską była działalność wywrotowa realizowana przez Komunistyczną Partię Polski oraz grupy dywersyjne przenikające przez granicę polsko-sowiecką i siejącymi chaos na Kresach. Wiosną 1923 r. doszło w całej Polsce do kilku zamachów wymierzonych w instytucje państwa. Szczególnym echem odbił się wybuch przed redakcją prawicowej „Rzeczpospolitej”. Dzień po ataku na redakcję bomba eksplodowała na Uniwersytecie Warszawskim na Krakowskim Przedmieściu, a więc kilkaset metrów od siedziby prezydenta, rządu oraz Sejmu. Podobne ataki komuniści przeprowadzili w Częstochowie i Białymstoku. Całość tych działań była koordynowana z Moskwy przez Feliksa Dzierżyńskiego, przewodniczącego GPU (Państwowy Zarząd Polityczny – instytucjonalny następca Czeki) oraz stojącego na czele Międzynarodówki Komunistycznej Władimira Milutina. Bezpośredni nadzór nad polskimi komunistami sprawował polski działacz komunistyczny Mieczysław Łoganowski, formalnie - dyplomata pracujący w sowieckim poselstwie w Warszawie. Jego domeną było planowanie akcji „pod fałszywą flagą”. Jak zauważa dr Mariusz Żuławnik z IPN w artykule „Zamach w Cytadeli” Łoganowski opracowywał plan ataku na willę Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. „Dokonać tego mieli przebrani za endeckich studentów członkowie komunistycznej bojówki” – wyjaśnia autor. Ten pomysł, podobnie jak plan ataku bombowego na defiladę podczas obchodów Święta Narodowego 3 Maja, w którym mieli zginąć Piłsudski i marszałek Francji Ferdynand Foch został odrzucony przez Moskwę.
Równie niepokojące dla opinii publicznej było wykrycie siatki dywersantów komunistycznych w szeregach armii. 5 sierpnia 1923 roku informację o jej rozbiciu ujawnił na forum Sejmu minister spraw wewnętrznych Władysław Kiernik. Aresztowano dwóch oficerów – porucznika Walerego Bagińskiego z Centralnej Szkoły Zbrojmistrzów oraz podporucznika Antoniego Wieczorkiewicza z ekspozytury II Oddziału Sztabu Generalnego w Krakowie. Obaj byli członkami Komunistycznej Partii Polski i jej Wydziału Wojskowego (nazywanego „wojskówką”). Obu oskarżono o udział w nielegalnej organizacji politycznej oraz przygotowywanie zamachów bombowych dokonanych kilka miesięcy wcześniej. Po zamachu na Cytadeli do listy przestępstw dołączono również udział w przygotowaniach do tego ataku. Dalsze losy obu komunistów są jednym z najbardziej niezwykłych epizodów tej dramatycznej historii.
„Propaganda sowiecka i rosyjska głosiły, że +Zachodnia Białoruś+ i +Zachodnia Ukraina+ to ziemie +od zawsze+ przynależne do imperium rosyjskiego. Po 17 września 1939 roku propaganda radziecka utrzymywała, że ziemie te +powracają do swojego prawowitego gospodarza+. Nie była to wyłącznie propaganda, ale także konkretne działania, zapoczątkowane już w 1920 r. dokumentami dyplomatycznymi poświęconymi strategii i taktyce wobec +polskiej okupacji+. W oparciu o podobne założenia, z punktu widzenia Moskwy, należała jej się Besarabia, państwa bałtyckie oraz Finlandia” – podkreślał w rozmowie z PAP historyk stosunków międzynarodowych prof. Mariusz Wołos.
O 9 rano 13 października oficer prowadzący poranną musztrę stacjonującej na Cytadeli kompanii 21. Pułku Piechoty dostrzegł, że nad prochownią unosi się smuga czarnego dymu. Zdawał sobie sprawę, że znajdują się tam zapasy (około 40 wagonów towarowych) wyprodukowanego we Włoszech prochu bezdymnego i rozumiał, że prawdopodobnie nie przeżyje eksplozji. W momencie, gdy wraz ze swoimi żołnierzami ukrył się za pobliskim budynkiem szwalni, prochownia eksplodowała. Mniej szczęścia mieli żołnierze, którzy ćwiczyli nad Wisłą u stóp Cytadeli. Dwudziestu z nich podmuch wrzucił do rzeki. Zginęło 28 osób, 90 zostało ciężko rannych.
Eksplozja pozostawiła po sobie krater o głębokości 10 metrów. Skutki wybuchu byłyby jeszcze większe, gdyby nie konstrukcja prochowni zagłębiona w ziemi. Częściowo zniszczony został X Pawilon, szwalnia, magazyny, stajnie, wozownie i kuchnie. „Wybuch odczuto na ogromnej przestrzeni naokoło Warszawy. Z Mińska Mazowieckiego telefonowano do redakcji zapytując, czy w Warszawie nie nastąpiło trzęsienie ziemi. W Toruniu redakcja +Słowa Pomorskiego+ odczuła wybuch, rozmawiając telefonicznie z Warszawą. Wyleciały szyby: w Rembertowie, Milanówku, Otwocku, Radzyminie, Wilanowie i Piasecznie. Na Pradze w niektórych domach powypadały nawet balkony” – pisano na łamach „Gazety Warszawskiej”. Po drugiej stronie Wisły przesunięte zostały hełmy wież obecnej katedry diecezjalnej św. Michała Archanioła i św. Floriana na Pradze. Częściowo zostały zniszczone także witraże świątyni. Na szczęście położony najbliżej Cytadeli Żoliborz był wówczas niemal bezludny. Podmuch wybuchu zerwał dachy niektórych budowanych willi Żoliborza Oficerskiego.
Początkowo na Cytadeli zapanował chaos, ale panikę udało się opanować i na pomoc rannym ruszyli żołnierze oraz ochotnicy z całego miasta. Jedną z pierwszych decyzji władz miasta było wprowadzenie zakazu podnoszenia cen szkła. Kilka dni później pomoc materialna i finansowa popłynęła zza granicy i zbiórek krajowych. Jeszcze tego samego dnia zebrała się Rada Ministrów. „Zbrodnicza ręka dokonała w dzisiejszym dniu zamachu w stolicy Państwa przez wysadzenie w powietrze prochowni w Cytadeli warszawskiej. [...] Po próbach terroru przez rzucanie bomb w różnych miastach Polski i zamachach na urządzenia kolejowe, wybuch dzisiejszy jest nowym krwawym wyrazem bezwzględnej walki z państwowością polską – walki prowadzonej od długiego czasu na różnych polach życia państwowego” – powiedział po posiedzeniu premier Wincenty Witos.
Podmuch wybuchu uderzył także w mury więzienia przy Dzielnej w Warszawie. Uwięzieni tam Wieczorkiewicz i Bagiński, według zeznań świadków, stanęli na baczność i odśpiewali „Czerwony sztandar”. W procesie rozpoczętym 20 listopada i zakończonym już 10 dni później Sąd Wojskowy skazał obu oficerów na degradację i karę śmierci przez rozstrzelanie. Podstawą skazania były zeznania Józefa Cechnowskiego, skruszonego komunisty i agenta policji. Według jego zeznań lista zamachów przygotowanych przez obu oficerów obejmowała ataki na urządzenia kolejowe oraz budynki administracji wojskowej i cywilnej, ale nie było na niej zamachu na Cytadeli. Jedynym dowodem na ich udział w spisku było odśpiewanie „Czerwonego sztandaru”.
Już kilkanaście dni po wydaniu wyroku pierwszej instancji poselstwo sowieckie zwróciło się o zorganizowanie wymiany więźniów, która obejmowałaby obu skazanych. Polskie władze oczekiwały na wydanie wyroku przez sąd apelacyjny. W styczniu doszło do ataku bojówki komunistycznej na więzienie na Dzielnej. Próba odbicia więźniów zakończyła się niepowodzeniem i przyczyniła do dalszego osłabienia siatki komunistycznej.
Wiosną prezydent Stanisław Wojciechowski w akcie łaski zamienił karę śmierci dla Bagińskiego na karę dożywotniego więzienia, a Wieczorkiewicza na 15 lat więzienia. W tym czasie sowieci przedstawiali listy Polaków, których mogli uwolnić w zamian za przekazanie obu szpiegów. Zaakceptowana przez rząd lista obejmowała polskiego konsula w Gruzji, sędziego Józefa Łaszkiewicza (wraz z żoną i dwiema córkami) oraz ks. Bronisława Ussasa, członka polsko-bolszewickiej Komisji Rewindykacyjnej w Petersburgu, byłego członka Polskiej Organizacji Wojskowej. Wymiana miała się odbyć 29 marca 1925 r. koło miasteczka Stołpce na granicy ze Związkiem Sowieckim. Tuż przed dojazdem na miejsce obaj więźniowie zostali zastrzeleni przez pomagającego eskorcie policjanta Józefa Muraszkę. „Przyznaję się do zastrzelenia dwóch wściekłych psów. Zabiłem ich w silnym podnieceniu!” – powiedział zeznając. Swój czyn uzasadniał pobudkami patriotycznymi. Został skazany na dwa lata więzienia. Łagodną karą uzasadniono „silnym wzburzeniem duchowym” oskarżonego.
Wspomniani architekci kampanii terroru – Władimir Milutin oraz Mieczysław Łoganowski – zostali zlikwidowani w trakcie stalinowskiej wielkiej czystki pod koniec lat trzydziestych. Także życie zabójcy obu agentów nie zakończyło się w naturalny sposób. Po wyjściu z więzienia Muraszko zmienił nazwisko. Służył w Korpusie Ochrony Pogranicza. Latem 1939 r. został agentem niemieckim, a już pod okupacją funkcjonariuszem Gestapo. Prawdopodobnie Polskie Państwo Podziemne wykonało na nim wyrok śmierci w 1940 r.
W historiografii PRL zastrzeleni zostali uznani za męczenników ideologii komunistycznej. Ich nazwiskami nazwano dwie warszawskie ulice.
W historiografii PRL zastrzeleni zostali uznani za męczenników ideologii komunistycznej. Ich nazwiskami nazwano dwie warszawskie ulice. Podobne wyróżnienie spotkało innych sowieckich terrorystów polskiego pochodzenia – Władysława Hibnera, Władysława Kniewskiego i Henryk Rutkowskiego, skazanych i rozstrzelanych za przygotowanie w 1925 r. nieudanego zamachu na ich byłego towarzysza Józefa Cechnowskiego.(PAP)
Autor: Michał Szukała
szuk/ aszw/