12 sierpnia 2000 r. na Morzu Barentsa zatonął okręt podwodny „Kursk”. Zginęła cała, 118-osobowa załoga. To była osobista katastrofa rządzącego wtedy od kilku miesięcy Władymira Putina: rodziny marynarzy i wielu innych Rosjan zapamiętało mu spóźnioną reakcję, brak empatii i odrzucenie zachodniej pomocy.
Okręt podwodny „Kursk” był chlubą rosyjskiej floty wojennej. Został zmontowany już po upadku Związku Sowieckiego (w latach 1992-1994) i należał do największych takich obiektów pływających na świecie. Razem z innymi okrętami tej klasy przeznaczony był m.in. do zwalczania wrogich lotniskowców.
Jednak wtedy, gdy został wprowadzony do służby Rosja była pogrążona w kryzysie. Brakowało pieniędzy na paliwo i szkolenie załogi. W efekcie „Kursk” wypływał w morze rzadko – przeciętnie na kilkanaście dni w roku. Jedynym dużym rejsem była przeprowadzona w 1999 r. wyprawa na Morze Śródziemne. Chodziło w nim m.in. o demonstrację siły w obliczu prowadzonej akurat przez NATO operacji wojskowej przeciwko Jugosławii.
Już po katastrofie niezależnym ekspertom udało się ustalić, że „Kursk” nie wykonał próby zanurzenia na maksymalną głębokość, a załoga okrętu nie sprawdziła podstawowych układów, m.in. nawigacyjnego oraz ratowniczego (boi ratunkowej i anteny nadajnika awaryjnego).
„Kursk” zatonął w sobotę 12 sierpnia 2000 r., choć władze rosyjskie początkowo podawały, że stało się to o jeden dzień później.
Dmitrij Kolesnikow: Chyba nie ma szans, 10-20 procent. Mamy nadzieję, że ktoś to jednak przeczyta. Poniżej jest lista ludzi z załogi innych przedziałów, którzy zgromadzili się w dziewiątym i będą próbowali wyjść. Pozdrowienia dla wszystkich, nie trzeba rozpaczać.
W swój ostatni rejs „Kursk” wypłynął 10 sierpnia 2000 r. – miał na Morzu Barentsa wziąć udział w największych od rozpadu Związku Sowieckiego manewrach rosyjskiej floty. Zaledwie dwa dni później, 12 sierpnia, zatonął. Przyczyną była prawdopodobnie wyciek, a następnie seria wybuchów wysoko skoncentrowanego nadtlenku wodoru. Z przeprowadzonego śledztwa wynika, że już w tym momencie zginęła większość załogi, ale dwudziestu trzech marynarzy zdołało przetrwać w ostatnim przedziale okrętu. Udało się to ustalić, bo Dmitrij Kolesnikow – oficer na „Kursku” - zapisał nazwiska ocalałych.
„Jest zbyt ciemno, ale spróbuję pisać po omacku. Chyba nie ma szans, 10-20 procent. Mamy nadzieję, że ktoś to jednak przeczyta. Poniżej jest lista ludzi z załogi innych przedziałów, którzy zgromadzili się w dziewiątym i będą próbowali wyjść. Pozdrowienia dla wszystkich, nie trzeba rozpaczać. Kolesnikow” – kartkę z taką notatką znaleziono przy zwłokach oficera.
Zaraz po wybuchu „Kursk” osiadł na dnie, 108 metrów pod powierzchnią wody. Nie ma pewności, jak długo 23 marynarzy utrzymywało się przy życiu. Być może zmarli w wyniku hipotermii lub z braku powietrza.
Choć dowództwo floty straciło łączność radiową z „Kurskiem” już w południe, alarm zarządziło dopiero około północy, a władze w Moskwie o sprawie dowiedziały się jeszcze później – w niedzielę (13 sierpnia) wczesnym rankiem. Echosonda krążownika atomowego "Piotr Wielki" szybko zlokalizowała na dnie Morza Barentsa "dziwny obiekt", jak w raporcie określono zatopiony kadłub.
Ponieważ podwodną eksplozję odnotowała norweska stacja sejsmologiczna, Zachód od początku zdawał sobie sprawę z sytuacji. Rządy Norwegii, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii zaproponowały nawet Rosji pomoc w akcji ratowniczej, ale w Moskwie uznano, że kryje się za tym wyłącznie chęć zdobycia ich tajemnic wojskowych.
Przez kilka następnych dni władze dezinformowały swoich obywateli. Dowództwo twierdziło na przykład, wbrew faktom, że ma z załogą „Kurska” łączność radiową.
Jednak już w poniedziałek (14 sierpnia) dowódca marynarki wojennej admirał Władimir Kurojedow przyznał, że „szanse na pozytywne zakończenie akcji ratunkowej są niezbyt wysokie".
Obserwatorzy tej akcji krytykowali dowództwo floty za nieporadność. Okazało się, że Rosja nie dysponuje sprawnym sprzętem, by dotrzeć sto metrów pod wodę - kolejne próby cumowania rosyjskich batyskafów ratunkowych do „Kurska” kończyły się niepowodzeniem.
Powszechnie krytykowany był rządzący wtedy Rosją zaledwie od kilku miesięcy prezydent Władymir Putin – na wieść o katastrofie nie od razu nawet przerwał urlop nad Morzem Czarnym.
W środę 16 sierpnia Rosja zgodziła się wreszcie dopuścić do akcji ratunkowej brytyjsko-norweski zespół nurków głębinowych, ale gdy ten przybył na miejsce, nie pozwoliły mu przystąpić do pracy. Dopiero w niedzielę (20 sierpnia) norwescy nurkowie spuścili na dno zdalnie sterowaną sondę z kamerą wideo, która filmowała z zewnątrz wrak Kurska.
Przed południem tego samego dnia pierwszy zespół norweskich nurków zszedł na głębokość 108 m w specjalnym dzwonie. 21 sierpnia tym samym nurkom udało się otworzyć zewnętrzną pokrywę tylnego włazu ratunkowego i stwierdzić, że śluza do wyrównywania ciśnienia jest zalana wodą. Kilka godzin później nurkowie podnieśli wewnętrzną pokrywę i w ostatniej, dziewiątej przegrodzie okrętu znaleźli ciała poszukiwanych marynarzy.
W odróżnieniu od kilku katastrof okrętów podwodnych z czasów Związku Sowieckiego, o których informacje skrzętnie przez lata były ukrywane, do zatonięcia „Kurska” doszło niemal na oczach całego świata. Okazało się, że kreująca się na supermocarstwo Rosja w sytuacji kryzysowej jest bezsilna. Całe zdarzenie, również w Rosji, odbierane było więc jako osobista katastrofa Putina. (PAP)
autor: Józef Krzyk
jkrz/ wj/ js/