75 lat temu, 2 marca 1948 r., Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał na śmierć ppłk. Stanisława Kasznicę, ostatniego komendanta Narodowych Sił Zbrojnych. „Ten, kto nie przeszedł tortur, nie ma prawa osądzać” – powiedział podczas ostatniego przed śmiercią widzenia ze swoją siostrą.
Stanisław Kasznica urodził się we Lwowie 25 lipca 1908 r. rodzinie prawniczej. Jego ojciec Stanisław Wincenty Kasznica, potomek posła na Sejm Czteroletni Antoniego Trębickiego, w latach 1929-1931 był rektorem Uniwersytetu Poznańskiego. Wcześniej wziął udział w obronie Lwowa przed wojskami ukraińskimi w latach 1918-1919.
Stanisław uczył się w poznańskim Gimnazjum im. Karola Marcinkowskiego, a po maturze w 1927 r. podjął studia prawnicze na Uniwersytecie Poznańskim. W czasie studiów związał się z akademickimi strukturami ruchu narodowego: był członkiem Związku Akademickiego Młodzież Wszechpolska, Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR), a także tajnej organizacji Orła Białego. Należał również do Poznańskiego Aeroklubu Akademickiego, „Bratniej Pomocy” i Korporacji Akademickiej Helionia.
W latach 1931-1932 odbył służbę wojskową w Szkole Podchorążych Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim oraz 7. Wielkopolskim Dywizjonie Artylerii Konnej w Poznaniu. Po uzyskaniu dyplomu prawnika pracował w stołecznej kancelarii adwokata Ignacego Weinfelda. Po uzyskaniu aplikacji był radcą prawnym w Gnieźnie.
W czasie kampanii polskiej 1939 r. walczył jako dowódca plutonu baterii w 7. DAK, podporządkowanego Wielkopolskiej Brygadzie Kawalerii w składzie Armii „Poznań”. Brał udział w walkach nad Bzurą i obronie Warszawy. W tym samym dywizjonie służył brat Stanisława, Jan, który jednak nie przeżył wojny.
Po klęsce w wojnie 1939 r. Kasznica przeszedł do konspiracji. Był członkiem tajnej Organizacji Polskiej, z której wyłoniły się: Grupa „Szańca”, Związek Jaszczurzy i Komisariat Cywilny. W 1942 r. wstąpił do Służby Cywilnej Narodu. Odpowiadał za sprawy prawno-administracyjne. Był m.in. autorem regulaminu sądów kapturowych zajmujących się walką z próbami kolaboracji z okupantem.
Od 1943 r. był członkiem Prezydium Tymczasowej Narodowej Rady Politycznej, będącej politycznym organem zwierzchnim Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ). Po akcji scaleniowej NSZ z Armią Krajową w marcu 1944 r. przeciwny jej Kasznica wstąpił do rozłamowej Rady Politycznej NSZ. W lipcu 1944 r. mianowano go szefem Oddziału I Komendy Głównej NSZ. W Powstaniu Warszawskim dowodził liczącym 30 żołnierzy NSZ walczącym na Ochocie. Po kapitulacji przedostał się do Częstochowy. Piastował funkcję komendanta Okręgu VIII NSZ.
Na przełomie 1944 i 1945 r. został dowódcą Okręgu Poznań poakowskiej organizacji „Nie”, której celem była walka z nowym okupantem i marionetkowym reżimem komunistycznym. W 1945 r. z ramienia Komendy Głównej NSZ został mianowany Inspektorem Okręgów I (pomorskiego) i II (poznańskiego), komendantem Okręgu Poznań NSZ, a następnie pełniącym obowiązki komendanta NSZ (zastępcą Zygmunta Broniewskiego). W tym czasie kierował również wywiadem Organizacji Polskiej.
Przez cały okres działalności w podziemiu poszukiwały go UB oraz NKWD. W grudniu 1945 r. doradca NKWD przy MBP (faktyczny nadzorca polskiej bezpieki) płk Siergiej Pawłowicz Dawidow raportował do ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRS Ławrientija Berii o rozbiciu większości oddziałów NSZ. Jako jednego z żołnierzy, których nie udało się aresztować, Dawidow wymienił Kasznicę. „Prawie nienaruszony pozostał sztab obszaru zachodniego (NSZ), kierowany przez Kasznicę, który jest również zastępcą komendanta głównego NSZ. Podjęto kroki w celu wykrycia i likwidacji sztabu Obszaru Zachodniego” - pisał w raporcie.
Kasznica ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem Stanisław Piotrowski, zapuścił wąsy. Kilkukrotnie wymykał się komunistom, za jego schwytanie wyznaczono nagrodę pieniężną. Ostatecznie wpadł na skutek donosu jednego z członków NSZ.
Ostatni komendant NSZ wpadł w ręce komunistów 15 lutego 1947 r. w Zakopanem, gdzie przebywał wraz z rodziną - żoną Reginą z domu Niedźwiałowską i siedmioletnią córką Zofią. Po zatrzymaniu przewieziono go do aresztu MBP przy ul. Koszykowej, a następnie - jak innych Żołnierzy Niezłomnych - osadzono w więzieniu przy ul. Rakowieckiej. Tam był ściśle inwigilowany przez więźniów współpracujących z bezpieką. „Mówił, że pragnąłby już mieć sprawę sądową i wyrok za sobą, i zdaje sobie sprawę, że czapa go nie minie. Jest religijny, więc życia sobie nie odbierze i lepiej niech to uczynią przedstawiciele bezpieczeństwa. Nadmienia, że ppłk Różański ma już wyrok na niego przygotowany. Powiedział, że gdy wieczorem czasem gaśnie światło, to jego oficer śledczy ucieka za drzwi. Widzi Kasznica, że ma dobrze wyrobioną markę, gdyż nawet w więzieniu komuniści się go boją” – raportował jeden z donosicieli.
W czasie trwającego ponad rok śledztwa, mimo tortur, Kasznica nie załamał się. Jego proces przed Wojskowym Sądem Rejonowym rozpoczął się 11 lutego 1948 r. Głównym oskarżycielem w procesie był prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej Czesław Szpądrowski, który kilkanaście tygodni po zakończeniu procesu Kasznicy sam trafił na ławę oskarżonych. Został oskarżony o szpiegostwo oraz współpracę z podziemiem i skazany na karę śmierci. W drodze łaski karę zamieniono na dożywocie. Wolność odzyskał w 1956 r. Szpądrowski nie poniósł odpowiedzialności za rzeczywiste przestępstwo, którym była kradzież przekazanych do depozytu więziennego rzeczy osobistych Kasznicy i pozostałych oskarżonych.
Razem z Kasznicą sądzono jego bliskiego współpracownika Lecha Neymana, członka Komendy Głównej NSZ oraz czterech innych wyklętych: Mieczysława Paszkiewicza, Andrzeja Jastrzębskiego, Wandę Marię Salską i Stefanię Żelazowską.
Procesowi towarzyszyła kampania propagandowa komunistycznej prasy, wymierzona w podziemie niepodległościowe. 12 lutego 1948 r. „Życie Warszawy” napisało: „Proces Kasznicy i innych [...] ukazuje równię pochyłą, po której żywioły ONR-owskie i endeckie spychała nienawiść do obozu postępu, spychał strach przed przebudową społeczną kraju”. Dzień później ta sama gazeta zamieściła relację z zeznań Kasznicy: „Zeznaje równym, spokojnym głosem, okresami potoczystymi, czyściutko wymuskanymi. Nigdy w głosie nie zadrży wzruszenie. Jakiekolwiek. Jest w tym człowieku jakaś gładka, wytworna i obłudna układność, za którą czai się dobrze opanowany strach - i coś ponadto. Nienawiść”. W innych artykułach prasowych ostatniego przywódcę NSZ przedstawiono jako kolaboranta, przestępcę, szpiega i przeciwnika demokracji. Zarzucano mu organizację tzw. trójek antykomunistycznych złożonych z uzbrojonych „bandytów”, których celem było likwidowanie przedstawicieli władzy.
Proces był parodią wymiaru sprawiedliwości. Kluczowe znaczenie dla jego przebiegu miało wymuszanie zeznań i tortury. Najważniejszym źródłem do poznania metod komunistycznej bezpieki są wspomnienia jego siostry Eleonory, której władze zezwoliły na widzenia z bratem: „Pamiętam, że spytał mnie, czy przypominam sobie potężnego mężczyznę, który siedział za mną na sali sądowej, i powiedział, że gdy na rozprawie mówili coś niezgodnego z tym, co zeznawał podczas śledztwa, to był później przez tego człowieka rozliczany – bity”. Wspominała także ostatnie widzenie z bratem: „Był strasznie zmieniony, widać było szramy, [był] bez zębów, opowiedział nam o swoich torturach […] ja mówiłam: +Ja dopadnę tego, kto cię wydał+. A on mówi: +Słuchaj, Ela, ten kto nie przeszedł tortur, nie ma prawa osądzać, bo jedni wytrzymają, a inni nie są w stanie wytrzymać, więc nie wolno mścić się+”.
Na czele składu sędziowskiego stał ppłk Alfred Janowski, wiceprezes Najwyższego Sądu Wojskowego, który był uznawany za „specjalistę” od procesów pokazowych podziemia niepodległościowego. Nie ukrywał, że jest tylko narzędziem w rękach aparatu terroru. Otrzymywał listy, w których członkowie podziemia „informowali” go, że zostanie rozliczony za swoje zbrodnie sądowe. „Niech Pani im powie, że to nie moja wina, ja w tej sprawie nie miałem nic do gadania. Tu wyroki wydał Różański. No niech pani im to powie! Po czym obiecał, że zrobi co w jego mocy, żeby zmieniono wyrok w sprawie jej męża. Tak też się stało” – mówił do żony jednego ze skazanych, gdy ta prosiła go o złagodzenie wyroku.
2 marca 1948 r. sąd pod jego przewodnictwem był bezlitosny. Kasznicę uznano za winnego m.in. współdziałania z gestapo, zamachów na władzę ludową, dążenia do obalenia ustroju przemocą, działania na szkodę państwa polskiego, posiadania broni i radiowego aparatu nadawczo-odbiorczego bez zezwolenia. Zarzucono mu również, że jako oficer WP nie zgłosił się do służby w „ludowej" armii i posługiwał się podrobionymi dokumentami. Kasznica został skazany na karę śmierci, utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze, a także przepadek całego mienia na rzecz Skarbu Państwa. Prezydent Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Kasznica i Neyman zostali rozstrzelani 12 maja 1948 r. Ostatnie chwile życia zapamiętał zastępca komendanta Okręgu Krakowskiego NSZ Stanisław Salski, także skazany na karę śmierci, zamienioną później na wyrok kilkunastu lat więzienia: „Staszek nie dał się prowadzić. Szedł oficerskim, sprężystym krokiem”. Został zamordowany strzałem w tył głowy. Rodzina nie została oficjalnie poinformowana o śmierci Kasznicy. Jak wspominała siostra, dowiedziała się „pocztą pantoflową”.
W 1992 r. Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego unieważnił wydany przez władze komunistyczne wyrok śmierci. W uzasadnieniu czyny dowódcy NSZ uznano za działalność „na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego”.
Szczątki ostatniego komendanta NSZ, pochowanego w mundurze Wehrmachtu, znajdowały się wśród kości 117 osób - ofiar represji komunistycznych - wydobytych w 2012 r. w czasie prowadzonych przez IPN ekshumacji na terenie kwatery „Ł” wojskowych Powązek (zostały zidentyfikowane w 2013). Szczątki Lecha Neymana również wtedy odnaleziono (zidentyfikowane w 2018).(PAP)
Michał Szukała
szuk/ skp/