80 lat temu, rankiem 11 lutego 1942 r., harcerz Szarych Szeregów Maciej Aleksy Dawidowski ps. Alek samodzielnie usunął niemiecką tablicę z pomnika Kopernika w Warszawie. Zdaniem gen. Bora-Komorowskiego był to jeden z najlepszych kawałów polskiego podziemia zrobionych okupantowi.
Tablica z napisem DEM GROSSEN ASTRONOMEN NIKOLAUS KOPERNIKUS zakrywała inny - historyczny już wówczas bo liczący sobie 112 lat - napis MIKOŁAYOWI KOPERNIKOWI RODACY umieszczony na cokole pomnika od strony Krakowskiego Przedmieścia. Natomiast widoczną od strony ul. Kopernika inskrypcję NICOLAO COPERNICO GRATA PATRIA przykryto tablicą z sentencją STA SOL NE MOVEARE (Stój Słońce, powstrzymaj swój bieg). Jak przypomniał w rozmowie z PAP kustosz Muzeum Warszawy Julian Borkowski, Niemcy zainstalowali tablice w styczniu 1942 r.
Jak podała Hanna Kotkowska-Bareja w książce „Pomnik Kopernika” (1973), pracujący w zarządzie miasta rzeźbiarz Maksymilian Potrawiak, biorący udział w montażu płyty, celowo posmarował śruby towotem.
„Alek” chciał zdjąć niemiecką tablicę 19 lutego – w 469. urodziny astronoma. Wcześniej jednak prowadził rozpoznanie. 11 lutego 1942 r. ok. 6 rano udając pijanego, wszedł na cokół, chcąc sprawdzić, jak mocno są przykręcone śruby mocujące tablicę. Gdy stwierdził, że można je odkręcić gołymi rękoma, postanowił wykonać to natychmiast, bez jakiegokolwiek ubezpieczenia – nieopodal pomnika przy Krakowskim Przedmieściu 1 mieściła się miejska komenda policji. Choć spadająca tablica spowodowała hałas, nikt nie zwrócił uwagi na działania Dawidowskiego. Zdołał ukryć ciężką płytę w śnieżnej zaspie na rogu Oboźnej. Dwa dni później – już wspólnie z Janem Rossmanem i Andrzejem Makólskim - przewiózł tablicę sankami na Żoliborz do piwnicy swego mieszkania przy ul. Mickiewicza 18. W czerwcu 1942 r. niemiecka tablica została zakopana w ogrodzie Rossmanów przy ul. Sułkowskiego 45.
Rozgłos akcji nadał sam niemiecki gubernator dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer. 24 lutego rozplakatowano jego „obwieszczenie” informujące, że w odwecie za „usunięcie przez ręce łobuzerskie z pobudek politycznych” niemieckiego napisu z pomnika Kopernika zostanie usunięty pomnik Jana Kilińskiego. Wielu mieszkańców Warszawy dzięki temu właśnie dowiedziało się o wyczynie „Alka”. Urzędowy komunikat Fischera zawierał też błędną informację, że tablicę usunięto „w nocy z dn. 11 na 12 lutego”.
Rozgłos sprzyjał również powstawaniu mitów. Jeden z nich można znaleźć nawet w „Armii Podziemnej” gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego. Według niego usunięcia tablicy miała dokonać „grupa robotników w bluzach i z narzędziami”. „Odkręcili powoli płytę z tym świeżym napisem i zabrali ze sobą. Stojący naprzeciwko policjant niemiecki nie przeszkadzał im, myśląc oczywiście, że ta robota, tak jawna, musi być najzupełniej legalna. Władze - myślał - zdecydowały się widać na jakąś zmianę w napisie” - opisał dowódca AK. W jego relacji - podobnie jak w wielu innych - niemiecka inskrypcja na tablicy miała mieć treść: „Wielkiemu astronomowi niemieckiemu”, co także nie odpowiadało prawdzie.
Między bajki trzeba też raczej włożyć relację opublikowaną dwa lata temu na policyjnej stronie Historii i Tradycji, wedle której: „Tablica od początku stała się obiektem zainteresowania polskiego podziemia, które postanowiło przeprowadzić próbę jej odkręcenia”. Akcja bowiem była samodzielnym i prywatnym przedsięwzięciem Dawidowskiego.
„W początkach lutego 1942 roku znalazł i wyczytał Alek w jakiejś encyklopedii, że Mikołaj Kopernik urodził się 19 lutego: chwila namysłu i decyzja gotowa. Trzeba odpowiednio uczcić dzień urodzin wielkiego polskiego astronoma! Jak? Usunąć niemiecką płytę, zakrywającą polski napis. A ponieważ każdą robotę musi poprzedzać dokładny plan, zaczął Alek krążyć wokół Kopernika, przyglądając się z daleka czterem potężnym głowicom śrub, przytwierdzającym płytę z niemieckim napisem do cokołu” - opisywał na gorąco w wydanych wszak jeszcze podczas okupacji „Kamieniach na szaniec” Aleksander Kamiński. Który już po fakcie, jako Komendant Główny „Wawra”, nadał Dawidowskiemu honorowy pseudonim Kopernicki, karząc go jednocześnie za przeprowadzenie akcji bez zgody dowództwa.
Przed ukaraniem jednak, zgodnie z procedurami, musiało najprawdopodobniej dojść do przesłuchania niesubordynowanego podkomendnego - Kamiński miał więc relację z pierwszej ręki, od samego wykonawcy - Alka. Stąd opis akcji zawarty w „Kamieniach na szaniec” wydaje się najwierniejszą relacją.
„11 lutego, t j. na tydzień przed wyznaczonym przez siebie samego terminem, o godzinie szóstej rano, gdy na ulicach miasta był najmniejszy ruch, wybrał się Alek przed pomnik, by dotknąć na próbę śruby. Pomnik stoi w fatalnym miejscu, tuż na wprost Komendy Głównej granatowej policji. Poza tym - jest u styku ruchliwych ulic warszawskich, gdzie zawsze dużo przechodniów i sporo Niemców. Ale - myśli Alek - jeśli tak na wariata wejdę na cokół, to potraktują mnie jak pijaka. Przecież nikomu na myśl nie przyjdzie, że będę likwidował płytę! Oto już pomnik. Przechodniów na ulicy mało. Wartownik policyjny wszedł widocznie gdzieś się ogrzać, bo mróz jest solidny. Świetna sposobność! Bez chwili wahania wchodzi Alek na stopień cokołu i dotyka śruby. Odkręca się wyjątkowo łatwo. Jeszcze parę ruchów - wyszła. Cóż u Boga Ojca! Krew uderza do głowy Alka. Odruchowo sięga do drugiej śruby - wielka mutra poddaje się bez oporu. Alek ogląda się niespokojnie dookoła. Jest ciemno. Przechodnie przesuwają się w dali, jak we mgle. Robić! Robić! Trzecia śruba - wyszarpnięta! Czwarta - też! Z grzmotem i mocnym metalicznym dźwiękiem spada na marmur stopni wielka, gruba, mosiężna płyta i po chwili ześlizguje się w śnieg. Przerażony hałasem Alek w jednej sekundzie zeskakuje z cokołu i jak ścigany zając pędem mknie w kierunku ulicy Kopernika. Po paruset metrach staje zdyszany i nasłuchuje. Serce wali mu młotem, policzki płoną. Nasłuchuje uważnie: nic, żadnych głosów, żadnych gwizdków, żadnego ruchu. Cóż to znaczy, do licha ciężkiego? Zawraca i ostrożnie, w każdej chwili gotów do ucieczki, idzie pod pomnik i obchodzi go dookoła. Zdumiewająca historia! Nikt niczego nie zauważył, nikt niczego nie słyszał. Policjant po dawnemu grzeje się gdzieś w gmachu. No, taką sposobność trzeba wyzyskać do ostatka! I oto Alek, nie zwracając już żadnej uwagi na otoczenie, na przejeżdżające od czasu do czasu wozy i przechodniów, ciągnąć zaczyna płytę w kierunku ul. Oboźnej. Płyta jest ciężka jak sto nieszczęść” - napisał Kamiński.
A ostatnim zacytowanym zdaniem autor „Kamieni na szaniec” przyczynił się prawdopodobnie do powstania kolejnej często powielanej w relacjach nieścisłości - jakoby niemiecka płyta miała ważyć sto kilogramów. M.in. na stronie Muzeum II Wojny Światowej można przeczytać, że „płyta mosiężna o wymiarach 163,5 (dł.) x 0,5 cm (szer.) x 63,5 cm (wys.) ważyła blisko 100 kilogramów”.
Płyta zachowała się do dzisiaj - wykopana i przekazana przez Jana Rossmana w 1949 r. - znajduje się obecnie w magazynach Muzeum Warszawy. Ostatni raz była eksponowana w 2016 r. na wystawie „Styl życia – Harcmistrz Stefan Mirowski 1920-1996” zorganizowanej wspólnie przez Muzeum Harcerstwa, Muzeum Warszawy i Centralną Bibliotekę Wojskową. Wcześniej wędrowała po Polsce z ekspozycją Barbary Wachowicz zatytułowaną „Kamyk na szańcu”.
W muzealnym opisie nie ma podanej wagi niemieckiej płyty, natomiast są wymiary 163,5 x 62,5 x 0,5 cm. Wykonana jest z brązu, którego ciężar właściwy - inaczej gęstość - waha się w granicach 7,5–9,3 g/cm3. Łatwo policzyć, że jej ciężar to ok. 47 kilogramów.
Waga samej tablicy to jedno, natomiast historyczna waga akcji Macieja Aleksego Dawidowskiego - żywo utrwalonej w pamięci Polaków - trudna jest do przecenienia. Gen. Bór-Komorowski określił ją „jednym z najlepszych kawałów” w psychologicznej wojnie z Niemcami, którzy „nie odznaczali się zresztą nigdy poczuciem humoru”, a „kawały pojawiające się w odpowiedzi na terror doprowadzały ich do szału”.
Paweł Tomczyk (PAP)
pat/ skp /