W odwecie za śmierć dwóch gestapowców zastrzelonych przez polskiego żołnierza Niemcy zamordowali stu niewinnych ludzi – ta największa egzekucja publiczna ludności polskiej na terenach wcielonych do Rzeszy dokonała się 81 lat temu, 20 marca 1942 roku, w podłódzkim Zgierzu.
Mieszkańcy i władze Zgierza co roku zbierają się 20 marca na Placu Stu Straconych, by uczcić ofiary zbrodni dokonanej w tym miejscu w 1942 roku. W odwecie za śmierć dwóch gestapowców zastrzelonych przez polskiego żołnierza, na dawnym Placu Stodół Niemcy zamordowali stu niewinnych ludzi. Była to największa egzekucja publiczna ludności polskiej w Kraju Warty, czyli na terenach polskich wcielonych do Rzeszy.
Uroczystości odbędą się także przy mogile Stu Straconych i Pomniku Ofiar w Lesie Lućmierskim, gdzie oprawcy anonimowo pochowali ofiary mordu nazwanego później przez historyków Zbrodnią Zgierską.
Egzekucja była następstwem wydarzenia, do którego doszło kilkanaście dni wcześniej w Zgierzu. Aresztowany przez Niemców żołnierz polskiego podziemia niepodległościowego Józef Mierzyński został przywieziony w asyście Gestapo do swojego przedwojennego mieszkania przy ul. Długiej, aby wskazać ukrytą w nim broń. W lokalu doszło do strzelaniny, w której zginęło dwóch gestapowców. Mierzyńskiemu udało się uciec.
Jak wyjaśnił Sławomir Abramowicz z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi, Niemcy wybrali osoby do egzekucji w sposób przemyślany. Większość rekrutowała się spośród członków podziemia niepodległościowego, aresztowanych kilka miesięcy wcześniej i przebywających w łódzkich więzieniach. Dołączyli do nich nieliczni zatrzymani tuż po incydencie w Zgierzu – resztę potraktowano jako zakładników i przetrzymywano w obozie pracy w Radogoszczu.
To wywołało falę łapanek na mieście, trwających całą noc. Na szkolnym boisku zgromadzono ok. 600 osób, które rano poddano selekcji; zatrzymanych mężczyzn odwieziono do obozu w Radogoszczu, a kobiety – do więzienia w Łodzi. Wśród uwięzionych znalazła się także żona Mierzyńskiego, Joanna, którą aresztowano w Łodzi.
Jak wyjaśnił Sławomir Abramowicz z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi, Niemcy wybrali osoby do egzekucji w sposób przemyślany. Większość rekrutowała się spośród członków podziemia niepodległościowego, aresztowanych kilka miesięcy wcześniej i przebywających w łódzkich więzieniach. Dołączyli do nich nieliczni zatrzymani tuż po incydencie w Zgierzu – resztę potraktowano jako zakładników i przetrzymywano w obozie pracy w Radogoszczu.
W opinii historyka, Niemcy zdawali sobie sprawę, że skazani przez nich ludzie nie mieli nic wspólnego ze śmiercią gestapowców – egzekucję od początku traktowano jako akt odwetowy, przy pełnej akceptacji Gestapo w Łodzi i władz w Berlinie.
Na miejsce egzekucji nieprzypadkowo wyznaczono Plac Stodół w Zgierzu, pełniący wówczas rolę miejskiego wysypiska śmieci; chodziło o dodatkowe upokorzenie ofiar. Pewne wyobrażenie o tym miejscu daje obraz namalowany przez łódzkiego artystę Józefa Ludwikiewicza "Egzekucja Stu Polaków w Zgierzu", który był naocznym świadkiem tragicznego zdarzenia; dzieło ma swoich zasobach Muzeum Miasta Zgierza.
Z kolei łódzkie Biuro Badań Historycznych IPN dysponuje wspomnieniami świadków Zbrodni Zgierskiej spisanymi przez żołnierza AK okręgu Łódź "Barka" Romana Zygadlewicza - dzięki nim znamy jej dokładny przebieg.
Rano na plac spędzono mieszkańców Zgierza i okolicznych wsi. Z tłumu od razu wybrano stu mężczyzn, których ustawiono z boku pod eskortą policji – mieli być zakładnikami na wypadek, gdyby Polacy podjęli próbę oporu. Porządku pilnowało ok. 200 uzbrojonych żandarmów i policjantów oraz setki członków niemieckich organizacji paramilitarnych.
"Polacy! Jesteście pod ochroną niemiecką. Pan prezydent rejencji mówił od początku, że za naszego jednego człowieka padnie dwudziestu pięciu, a jeśli się to powtórzy – padnie stu. Polacy myśleli, że to frazes. Ponieważ jeden z waszych ośmielił się zabić naszych dwóch, pan prezydent słowa nie cofnie, w tej chwili padnie stu" - przemówił do tłumu prezes rejencji łódzkiej Friedrich Ubelhor.
"Szli z gołymi, ogolonymi głowami, z gipsowymi bandażami na ustach" - opisała skazańców obecna na egzekucji Krystyna Rydel. Jak mówiła, wielu z nich było ciężko pobitych, a jeden zmarł w trakcie transportu.
Skazanych związanych jedną liną wprowadzano na wzniesienie 15-osobowymi grupami; do każdego z nich strzelało dwóch oprawców – jeden celujący w serce, drugi w głowę. Ofiary dobijano strzałem z pistoletu. W ten sposób zamordowano 96 mężczyzn i 4 kobiety.
Wytypowani wcześniej zakładnicy musieli załadować zwłoki na ciężarówki. Odtransportowano je do pobliskiego Lasu Lućmierskiego i pochowano w mogile przygotowanej wcześniej przez więźniów.
Las Lućmierski w czasie okupacji był niemym świadkiem wielu tragedii; Niemcy wielokrotnie wykorzystywali go jako miejsce pochówku ofiar zbrodni dokonywanych na Polakach.
Latem 1944 r. Niemcy rozpoczęli zacieranie śladów swoich zbrodni. Mogiły otwierano, wydobyte z nich ciała palono w przenośnych krematoriach. Współcześnie archeolodzy odnajdują jedynie prochy, fragmenty kości, niekiedy drobne przedmioty. Są także miejsca pochówku, które Niemcy wykorzystywali kilkukrotnie, zakopując w nich ofiary swych zbrodni także z lat 1941–1944.
Pierwsze masowe mogiły pojawiły się tam już jesienią 1939 roku, gdy w ramach "Intelligenzaktion" aresztowano ponad 2 tys. przedstawicieli inteligencji polskiej, żydowskiej, a nawet niemieckiej – o poglądach sprzeciwiających się ideologii Rzeszy. Osoby te zostały wytypowane przez niemiecki wywiad jeszcze przed wybuchem wojny. Aresztowania trwały do 1940 roku – więźniowie byli wywożeni m.in. do Lasu Lućmierskiego, gdzie ich rozstrzeliwano i zakopywano w bezimiennych mogiłach.
Latem 1944 r. Niemcy rozpoczęli zacieranie śladów swoich zbrodni. Mogiły otwierano, wydobyte z nich ciała palono w przenośnych krematoriach. Współcześnie archeolodzy odnajdują jedynie prochy, fragmenty kości, niekiedy drobne przedmioty. Są także miejsca pochówku, które Niemcy wykorzystywali kilkukrotnie, zakopując w nich ofiary swych zbrodni także z lat 1941-1944.
Wszystko to bardzo utrudniło proces identyfikacji genetycznej szczątków ofiar Zbrodni Zgierskiej. W latach 2012-2013 przeprowadzono badania archeologiczne, które umożliwiły zlokalizowanie pierwotnej mogiły Stu Straconych. Ustalono, że doszło do dwukrotnej ekshumacji - przeprowadzonej przez Niemców w 1944 r. i przez władze polskie w 1945 r. Szczątki miały zostać przeniesione w miejsce, gdzie obecnie znajduje się krzyż i pomnik pomordowanych.
W publikacji poświęconej badaniom etnoarcheologicznym dotyczącym zbrodni niemieckich w Lesie Lućmierskim dr Olgierd Ławrynowicz z Uniwersytetu Łódzkiego podał, że w miejscu tym znaleziono ponad 400 fragmentów ludzkich kości pochodzących od różnych osób – w tym kobiet i dzieci. Podejrzewa się, że są to przemieszane szczątki ofiar różnych zbrodni, które po wojnie pochowano w jednej mogile.(PAP)
Autorka: Agnieszka Grzelak-Michałowska
agm/ dki/