9 września 1939 r. arrasy ewakuowane wiślaną barką z zamku na Wawelu trafiły do Mięćmierza k. Kazimierza Dolnego. Okoliczni mieszkańcy przewieźli je na furmankach do Tomaszowic. Z Lubelszczyzny bezcenne zabytki przez Rumunię, Jugosławię, Włochy, Francję i Wielką Brytanią trafiły do Kanady.
Tuż przed wybuchem II wojny światowej polscy muzealnicy rozpoczęli ewakuację najcenniejszych eksponatów z zbiorów.
"Już pod koniec sierpnia, po ogłoszeniu mobilizacji, władze nakazały dyrektorom głównych polskich muzeów zabezpieczenie zbiorów na wypadek nalotów" - powiedział PAP naczelnik Oddziałowego Biura Upamiętniania Walk i Męczeństwa IPN w Lublinie dr hab. Jacek Romanek.
"Szefem akcji ewakuacyjnej zbiorów na Wawelu był kierownik renowacji zamku wawelskiego Adolf Szyszko-Bohusz. Współpracował z nim kierownik Państwowych Zbiorów Sztuki Stanisław Świerz-Zaleski oraz asystent kierownika inż. Józef Krzywda-Polkowski. W pracach ewakuacyjnych uczestniczył także kierownik cywilnej kancelarii prezydenta RP, Stanisław Taszakowski" - powiedziała PAP kuratorka kolekcji tkanin Zamku Królewskiego na Wawelu Magdalena Ozga.
2 września do Krakowa dotarły informacje o zbliżaniu się z południa, od strony Myślenic, zmotoryzowanych oddziałów Wehrmachtu. Następnego dnia z Wawelu ewakuowano część najcenniejszych zabytków. "Wśród nich było 136 arrasów - dekoracyjnych tkanin naściennych sprowadzonych przez Zygmunta II Augusta z Brukseli w XVI w., zabytki ze skarbca koronnego, w tym Szczerbiec - używany od 1320 r. miecz koronacyjny polskich królów oraz kilkanaście innych obiektów. Później dołączono do nich obiekty z Biblioteki Narodowej i Zamku Warszawskiego" - wyjaśniła Ozga.
Arrasy zwinięto i umieszczono w specjalnych skrzyniach wykonanych z blachy. Według różnych relacji było ich około 20. Część eksponatów m.in broń białą, dywany oraz chorągwie spakowano do okrągłych pudeł. Nie udało się zorganizować samochodów ciężarowych. Pozostała jedynie ewakuacja Wisłą.
3 września wieczorem zbiory przewieziono ciągnikiem z przyczepą na przystań w Podgórzu i załadowano na płaskodenną barkę do transportu węgla. O godz. 21 udało się wypłynąć w kierunku oddalonego o ok. 190 kilometrów Sandomierza, skąd miały transportem kolejowym trafić przez Jarosław do Lwowa. "Wraz z ewakuowanym zabytkami na barce płynęli Świerz-Zaleski, Krzywda-Polkowski oraz pracownicy zamku, woźni Józef Cholewa i Józef Cichoń" - przypomniała kuratorka.
"Od Korczyna barka płynęła już za holownikiem +Paweł+. 6 września jednostki dopłynęły w okolicę Sandomierza. Świerz-Zaleski zszedł na ląd, by zorganizować transport, jednak nalot na sandomierskie mosty zmusił go do zmiany planów i kontynuowania rejsu" - wyjaśnił dr. Romanek.
9 września 1939 r. barka z drogocennym ładunkiem zacumowała w Mięćmierzu, niewielkiej flisackiej osadzie koło Kazimierza Dolnego (woj.lubelskie).
"Tam rozpoczął się kolejny, lądowy etap ewakuacji wawelskich skarbów. Pomocy ekipie ewakuacyjnej udzielił naczelnik urzędu pocztowego w Kazimierzu, Leopold Pisz. Udało mu się skontaktować z grupą operacyjną WP. Wojsko obiecało dostarczyć ciężarówki, jednak w drodze konwój został zbombardowany przez Luftwaffe i nie dotarł na umowione miejsce" - mówił Romanek.
Wawelskie zbiory załadowano na należące do okolicznych mieszkańców furmanki. Droga wiodła przez Bochotnicę, Celejów, Karmanowice, Wąwolnicę i Wojciechów.
"Kilkudziesięciokilometrowa podróż kolumny podwód przez drogi Lubelszczyzny była ryzykowna, ponieważ niemieccy lotnicy często ostrzeliwali drogi pełne ewakuujących się cywilów oraz miasta i miasteczka. Dokonali barbarzyńskich nalotów m.in. na Janów Lubelski, Biłgoraj, Frampol i Kraśnik" - przypomniał historyk IPN.
"12 września zjawił się w Wojciechowie wysłany z rozkazu dowódcy DOK [Dowództwo Okręgu Wojskowego] Lublin oficer, informując, że kilka autobusów czekać będzie na drugi dzień rano w Tomaszowicach. Dopiero jednak o północy znalazły się furmanki i konie. O czwartej rano spotkano wreszcie trzy autobusy warszawskie i ciężarówkę Forda na bocznej drodze pod Tomaszowicami. Autobusy były pod eskortą wojskową, prowadzone przez obsługę tramwajów warszawskich. Ciąg dalszy jazdy odbył się odtąd znanym już dzisiaj szlakiem ewakuacji i w znanych warunkach wrześniowego exodusu" - pisał na łamach londyńskich "Wiadomości" dziennikarz Aleksander Janta-Połczyński w sierpniu 1953 r.
Następnego dnia w Tomaszowicach ekipa Świerz-Zaleskiego spotkała się z przydzieloną przez WP eskortą, a zbiory załadowano na ciężarówki. Przez Lublin, Tarnopol konwój dotarł do granicy z Rumunią w Kutach nad Czeremoszem.
"17 września nocą ekspedycja wawelska dotarła do Kut. Tu już kotłuje się olbrzymie skupisko ludzi i wozów, poruszone nie sprawdzoną dotąd wieścią o przekroczeniu przez armię sowiecką granic Polski (...) wiadomość potwierdziła się i wozy zaczęły spływać ku granicznej przeprawie, posuwając się w nocy powoli" - pisał Janta-Połczyński.
Przez Francję i Wielką Brytanię, w lipcu 1940 r. wawelskie skarby dotarły na pokładzie "Batorego" do portu Halifax w Kanadzie. Przechowywano jej w magazynie Archive National koło Ottwawy. Do kraju powróciły w styczniu 1961 r.
W 70. rocznicę ewakuacji wawelskich skarbów. w Mięćmierzu z inicjatywy Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Kazimierzu Dolnym odsłonięto pomnik. Na tablicy widnieje napis: "W dniu 9 września 1939 roku do tego miejsca dopłynął galar, którym ewakuowano skarby wawelskie. Dzięki pomocy miejscowej ludności Kazimierza Dolnego, Karmanowic i Wojciechowa przetransportowano je furmankami do Tomaszowic, a następnie wywieziono z Polski przez Rumunię do Kanady. Powróciły na Wawel w latach 1959 – 1961".
"Trzeba było pomóc, to pomagaliśmy. O tym, że przewoziliśmy wawelskie skarby dowiedzieliśmy się wiele lat po wojnie" – wspomniał obecny na uroczystości uczestnik ewakuacji Julian Karczmarczyk, który w chwili wybuchu wojny miał 16 lat.
"Wspaniała postawa cywilnych mieszkańców Kazmierza Dolnego i okolic przyczyniła się do ocalenia wawelskich skarbów. Nie tylko je przewieźli, ale także pełnili straż, gdy nie było jeszcze wojskowych konwojentów" - ocenił historyk IPN. (PAP)
autor: Maciej Replewicz
mr/ aszw/