Przez ostatnią dekadę w sprawie śmierci Stanisława Pyjasa nikt nie przedstawiał przebiegu wydarzeń zgodnego z „oczekiwaniami” esbeków. Dopiero w ostatnich dniach powróciła do tego w swojej publikacji Galeria Bunkier Sztuki z Krakowa. Nie rozumiem, dlaczego galeria przypisuje sobie kompetencje śledcze – mówi PAP Bronisław Wildstein, działacz opozycji niepodległościowej w czasach PRL, pisarz, publicysta, kawaler Orderu Orła Białego.
Polska Agencja Prasowa: Jakimi metodami posługiwały się władze PRL w celu stworzenia narracji na temat przypadkowej śmierci Stanisława Pyjasa 7 maja 1977 r.?
Bronisław Wildstein: Tuż po odnalezieniu jego ciała ukazały się w lokalnej prasie informacje, że był pijany i spadł ze schodów. To samo w sobie było szokujące. Mimo że był to PRL, to przecież w przypadku tego rodzaju zdarzeń trzymano się procedur. Tutaj zupełnie je pominięto. Jako jego przyjaciele szybko porozumieliśmy się z rodziną i kurią krakowską, która zaproponowała nam wsparcie adwokata Andrzeja Rozmarynowicza. W ten sposób zyskaliśmy wgląd w śledztwo, chociaż oczywiście władze prowadziły je w sposób dowolny, m.in. blokując wszystkie wnioski adwokata. Było jednak jasne, że wersji śmierci na skutek upadku ze schodów nie sposób obronić. Stanisław Pyjas nie mógł odnieść takich obrażeń. Na niekorzyść takich twierdzeń wskazywało również ułożenie ciała. Wybrano więc absurdalną wersję upadku na posadzkę, połamania kości czaszki i uduszenia się krwią. Tuż po śmierci Stanisława Pyjasa udało mi się przekupić dozorcę kostnicy, który mnie, mojej żonie oraz naszemu przyjacielowi pokazał jego zwłoki. Ujrzałem twarz człowieka zatłuczonego.
We wrześniu 1977 r. oficjalnie zakończono sprawę. W PRL żaden innych przebieg wydarzeń nie mógł zostać uznany za obowiązujący, ale istniały też środowiska, które posuwały się dalej. Wśród nich tygodnik „Polityka”, który w artykule ówczesnego redaktora naczelnego Mieczysława F. Rakowskiego wzywał do pociągnięcia do odpowiedzialności tych, którzy dążyli do wykorzystania tej śmierci do swoich celów politycznych. Autor miał na myśli oczywiście nas. Elementem śledztwa było badanie charakterów pisma wszystkich studentów. Przed śmiercią Stanisława Pyjasa dostawaliśmy anonimy, które sugerowały, że Staszek jest agentem SB i należy się z nim rozprawić. Później do pisania tych listów przyznali się esbecy.
Bronisław Wildstein: Tuż po odnalezieniu jego ciała ukazały się w lokalnej prasie informacje, że był pijany i spadł ze schodów. To samo w sobie było szokujące. Mimo że był to PRL, to przecież w przypadku tego rodzaju zdarzeń trzymano się procedur. Tutaj zupełnie je pominięto. Jako jego przyjaciele szybko porozumieliśmy się z rodziną i kurią krakowską, która zaproponowała nam wsparcie adwokata Andrzeja Rozmarynowicza.
Należy także przypomnieć o śmierci Stanisława Pietraszki, który jako ostatni znajomy widział żywego Stanisława Pyjasa oraz kogoś, kto podążał za nim. W lipcu 1977 r. utonął w Zalewie Solińskim. Było to o tyle uderzające, że nie umiał pływać i miał wodowstręt.
Później okazało się, że inną osobą związaną ze śmiercią Stanisława Pyjasa, która zginęła w tym samym roku, był były bokser Marian Węclewicz współpracujący z esbecją. Po pijanemu pochwalił się swojemu koledze, że za 100 dolarów miał uczestniczyć w pobiciu Pyjasa. Kolega okazał się również współpracownikiem SB i przekazał jej treść rozmowy. Węclewicz zginął, oficjalnie spadając ze schodów w kamienicy, którą zamieszkiwał jego oficer prowadzący. O tym dowiedzieliśmy się dopiero w latach dziewięćdziesiątych.
PAP: Gdy wspomina pan lata dziewięćdziesiąte, to w przestrzeni publicznej dostrzegał pan głosy zbliżone do wspomnianego artykułu Rakowskiego i próby obrony stanowiska dawnego reżimu w imię „zapomnienia win”?
Bronisław Wildstein: Do dziś takich prób nie dostrzegałem. Sprawa od początku była oczywista. Kiedy w 1989 r. wróciłem z Francji do Polski, zostałem szefem Radia Kraków. Zorientowałem się, że biegły sądowy wydający opinię w 1977 r., prof. Zdzisław Marek, jest szefem Zakładu Medycyny Sądowej. Był „esbeckim ekspertem”, który wydawał opinie zgodne z potrzebami służb. Dwóm dziennikarkom zleciłem zrobienie reportażu o śmierci Stanisława Pyjasa. Zwróciły się one do prof. Marka z prośbą o wywiad. Odmówił, ale nagrały go, nie informując o tym. Kilkukrotnie powiedział jednoznacznie: „To jasne, że ktoś Pyjasowi dał w mordę”. Mówił to autor ekspertyzy, która była podstawą wydania opinii o przypadkowej śmierci Pyjasa. Czy potrzebny jest bardziej bezpośredni dowód na sfałszowanie śledztwa? Sprawa została wszczęta na nowo i powstała ekspertyza o tym, że śmierć nastąpiła w konsekwencji pobicia.
Wreszcie prokurator Krzysztof Urbaniak postawił esbekom zarzuty sprowadzenia śledztwa na fałszywe tory. Był to jedyny zarzut, który można było sformułować w tamtych warunkach. Dwóch zostało skazanych na wyroki w zawieszeniu. Ówczesny obrońca oskarżonych esbeków Jan Widacki w swoich mowach podnosił różne argumenty, ale zostały one odrzucone przez sąd, który przecież nie był specjalnie zainteresowany karaniem oskarżonych. To wszystko, włącznie z wyrokiem skazującym, sprawiało, że w latach dziewięćdziesiątych było oczywiste, że w tej kwestii nie można bronić wersji władz.
W kolejnych latach praca dziennikarzy i dokumentalistów, którzy zajmowali się tym morderstwem, przyczyniła się do tego, że prawda o tej sprawie stała się powszechnie znana. Nie udało się co prawda ustalić wielu szczegółów, ale było jasne, że Stanisław Pyjas został zamordowany. Nie ma opisu ostatnich chwil jego życia, jednak istnieją mocne poszlaki dotyczące przebiegu wydarzeń, m.in. tego, że do końca był śledzony przez SB. W 2011 r. powstała ekspertyza, według której śmierć Pyjasa spowodował upadek z wysokości, ale autorzy nie wykluczają uczestnictwa osób trzecich. Ta skądinąd dziwna ekspertyza nie mogła zatem być podstawą do podważenia esbeckiej zbrodni. Tak jednak została zinterpretowana przez część publicystów.
Autorzy ekspertyzy nie mieli dostępu do wszystkich dowodów. Nie wiedzieli, jak wyglądała w 1977 r. klatka schodowa kamienicy, w której zginął Stanisław Pyjas. Nie mogli więc w pełni odtworzyć przebiegu zdarzeń. Nawet jeśli założymy, że zginął w wyniku upadku, to nie sposób przyjąć innej wersji niż udział osób trzecich. Esbecy nie znaleźli jego odcisków palców. Na schodach kamienicy, w której znaleziono zwłoki Staszka, zepsuto oświetlenie. A schody były niewygodne w swojej konstrukcji. Trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł na nie wejść w nocy bez trzymania się poręczy albo opierania się o ścianę. Ekspertyza przyjmuje bez uzasadnienia esbeckie stwierdzenie, że Staszek miał aż 2,6 promila alkoholu. Kilka godzin wcześniej był widziany w zupełnie normalnym stanie. Musiałby zatem stosunkowo szybko wlać w siebie ogromną ilość alkoholu, wejść po schodach, nie dotykając niczego, i „przefrunąć” nad barierką, nie wydając głosu.
Na łamach wspomnianego tygodnika „Polityka” w 2011 r. pojawił się artykuł Janiny Paradowskiej, która na podstawie tej ekspertyzy pisała, że trzeba będzie zmienić dotychczasową wersję wydarzeń, bohaterowie przestaną być bohaterami, a oskarżeni okażą się niewinni. To przesłanie podobne do tego z tekstu Rakowskiego w tej samej „Polityce”. W artykule było również wiele innych przekłamań, m.in. dotyczących prof. Marka. Był zatem krótki moment, w którym próbowano „zrewidować” wersję śmierci Stanisława Pyjasa na skutek morderstwa. Zderzyła się ona jednak z trudnymi do zaprzeczenia faktami.
Bronisław Wildstein: Próby „reinterpretacji” historii obserwujemy od upadku komunizmu. Przez cały czas pojawia się przekaz, że tamten system „nie był właściwie totalitarny ani taki straszny, jak malowali go opozycjoniści”. III RP to bardzo specyficzny twór, który wyrósł z porozumienia postkomunistów z częścią dawnej opozycji. Zdominowała go dawna nomenklatura. Jej celem jest obrona interesów i swojej wersji historii.
Przez ostatnią dekadę nikt nie przedstawiał przebiegu wydarzeń zgodnego z „oczekiwaniami” esbeków. Dopiero w ostatnich dniach powróciła do tego w swojej publikacji Galeria Bunkier Sztuki z Krakowa. Nie bardzo rozumiem, dlaczego galeria przypisuje sobie kompetencje śledcze. Prowadząca tę instytucję Maria Anna Potocka zwróciła się do mnie z propozycją napisania artykułu do zbioru tekstów związanego z wystawą dotyczącą Stanisława Pyjasa. Zakomunikowała mi, że w książce znajdą się teksty Lesława Maleszki i Jana Widackiego. Odmówiłem, bo nie chciałem znaleźć się w takim sąsiedztwie. Nie zajmowałem się tym wydawnictwem. Usłyszałem, że ważnym prezentowanym w nim dokumentem jest mowa obrończa Widackiego z przegranego procesu. Dodam, że nieprawdą jest, jakoby Maria Anna Potocka znała środowisko członków opozycji studenckiej, którego byłem częścią. Przedstawiona w wydanej publikacji wersja wypadków została też wsparta przez pracującego w „Gazecie Wyborczej” redaktora Wojciecha Czuchnowskiego, którego kłamstwa wskazał już Bogusław Sonik.
PAP: Dlaczego właśnie teraz powstała publikacja podważająca, „reinterpretująca” dotychczasową przyjętą przez historyków wersję wydarzeń z maja 1977 r.?
Bronisław Wildstein: Próby „reinterpretacji” historii obserwujemy od upadku komunizmu. Przez cały czas pojawia się przekaz, że tamten system „nie był właściwie totalitarny ani taki straszny, jak malowali go opozycjoniści”. III RP to bardzo specyficzny twór, który wyrósł z porozumienia postkomunistów z częścią dawnej opozycji. Zdominowała go dawna nomenklatura. Jej celem jest obrona interesów i swojej wersji historii. Jednym z narzędzi jest blokowanie prawdy lub dostępu do archiwaliów. Wciąż próbuje się zdezawuować dokumenty policji politycznej, które są najbardziej wiarygodnym przejawem funkcjonowania systemów totalitarnych. W ten sposób ma zostać zablokowana prawda nie tylko o PRL, ale również III RP, która w dużej mierze wywodzi się z tamtego systemu. Sprawa ulega ewolucji, ponieważ przedstawiciele PRL odchodzą, lecz wciąż toczy się wojna kulturowa, której celem jest uderzenie w fundament pamięci narodowej.
Należy więc zadać pytanie: na jakiej podstawie instytucja publiczna, którą jest Bunkier Sztuki kierowany przez Marię Annę Potocką, zajmuje się wydawaniem publikacji, które nijak mają się do jej funkcji i naruszają uczciwość intelektualną?
PAP: Jako naruszenie uczciwości intelektualnej traktuje pan także zamieszczone w tej publikacji słowa Lesława Maleszki, który stwierdza, że po śmierci Stanisława Pyjasa „podsunął pomysł” utworzenia Studenckich Komitetów Solidarności?
Bronisław Wildstein: Nie będę tego komentował. Maleszka może powiedzieć wszystko. Był agentem, który zajmował się nie tylko donoszeniem na nasze środowisko, ale robił wszystko na rzecz jego rozbicia. Działania te podejmował od maja 1976 r. Z własnej inicjatywy proponował bezpiece strategie działania. W moim wypadku przedstawił wizję zmontowania prowokacji, która mogłaby doprowadzić do zamknięcia mnie za przestępstwa pospolite.
PAP: We wspomnianej przez pana mowie Jana Widackiego, która została opublikowana w wydanej przez Bunkier Sztuki „Sprawie Stanisława Pyjasa”, pojawia się stwierdzenie, że esbecja krakowska nie miała interesu w zamordowaniu Pyjasa, bo w pełni kontrolowała środowisko opozycyjne. Widacki mówił też, że połowa tego środowiska to współpracownicy esbecji. Te tezy mają uzasadnienie?
Bronisław Wildstein: To oczywisty nonsens. W tym wypadku Widackiego należy traktować tak, jak Maleszkę. Był żarliwym obrońcą esbeków. Całkowicie nieprawdziwe są słowa o przesiąknięciu naszego środowiska tajnymi współpracownikami. Gdyby było ich tak wielu, to niemożliwe byłoby stworzenie ośrodka opozycyjnego. Esbek-analityk w jednym z raportów wówczas pisał, że władze w tym momencie nie są w stanie przeciwstawić się naszym działaniom „konwencjonalnymi” środkami. Bez wątpienia, mimo szczupłości i ograniczonych możliwości, Studencki Komitet Solidarności był największym ośrodkiem opozycji w Krakowie w latach siedemdziesiątych i elementem ruchu, który przyczynił się do powstania „Solidarności”.
Bronisław Wildstein: Cel książki jest dokładnie odwrotny: wykazanie, że Stanisław Pyjas zginął na skutek wypadku po pijanemu, a działania jego przyjaciół nie miały sensu. To próba dezawuowania jego pamięci. Ci, którzy to robią, deklarują, że bronią jego pamięci. Wnioski dotyczące tego paradoksu pozostawiam czytelnikom.
PAP: Autorzy wystawy i publikacji utrzymują, że ich celem jest przywrócenie pamięci postaci Pyjasa. Czy takie działania są skuteczne?
Bronisław Wildstein: To absurd. Cel książki jest dokładnie odwrotny: wykazanie, że Stanisław Pyjas zginął na skutek wypadku po pijanemu, a działania jego przyjaciół nie miały sensu. To próba dezawuowania jego pamięci. Ci, którzy to robią, deklarują, że bronią jego pamięci. Wnioski dotyczące tego paradoksu pozostawiam czytelnikom.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /