Karol Wojtyła na powrót uczynił z papiestwa globalnego gracza, który mógł rzucić wyzwanie imperium. Zanim Ronald Reagan pojawił się na scenie, Jan Paweł II rozpoczął gwiezdne wojny i ostateczne starcie z imperium zła – mówi PAP dr hab. Michał Łuczewski, socjolog z UW.
PAP: Czy o Karolu Wojtyle, Janie Pawle II możemy powiedzieć, że był antykomunistą?
Dr hab. Michał Łuczewski: Wojtyła nie był przeciw czemuś. On zawsze określał się w sposób pozytywny. Nie był więc urodzonym antykomunistą, tylko uczniem Chrystusa i to z tego wynikała jego niezgoda na komunizm. Stąd wynikało, że nie patrzył na komunistów jak na wrogów. Wydaje mi się zresztą, że to było właśnie największe niebezpieczeństwo dla komunizmu – nie to, że będzie się ich nienawidzić, tylko to, że będzie się ich kochać mimo błędów, jakie popełniają.
Dr hab. Michał Łuczewski: Wojtyła był tak samo sceptyczny, jeśli chodzi o komunizm, jak i demokrację liberalną, która niszczy wartości, na których została zbudowana, takie jak prawa człowieka, prawo do życia czy wolność religijną.
Traktujemy Jana Pawła II, który przyjechał w 1979 r., jako kogoś, kto mówił „Niech zstąpi Duch Twój” i obala komunę. Ale on w tym samym roku mówił o wyborach do Parlamentu Europejskiego. Kto wtedy mógł sobie wyobrazić, że Polacy w tych wyborach będą brali udział? Jednak on już wtedy myślał nie tylko z punktu widzenia Polski, ale też Europy i świata. I przygotowywał Polskę na wyzwania być może trudniejsze niż komunizm. Bo on był tak samo sceptyczny, jeśli chodzi o komunizm, jak i demokrację liberalną, która niszczy wartości, na których została zbudowana, takie jak prawa człowieka, prawo do życia czy wolność religijną.
Jan Paweł II wiedział, że po upadku komunizmu trudniejszym przeciwnikiem będzie demokracja liberalna. Komunizm był totalitaryzmem jawnym, a niebezpieczeństwo „demokracji bez wartości” polega na tym, że może stać się totalitaryzmem zakamuflowanym (encyklika: „Centesimus annus”). Proszę zauważyć, że bardzo wiele osób reprezentujących jego formację, czyli inteligencję katolicką, po roku 1989 bardzo mocno wspierało liberalizm – liberalne reformy ekonomiczne, liberalne przekształcenia obyczajowości – natomiast Jan Paweł II przeciw temu głośno protestował.
Dr hab. Michał Łuczewski: Jan Paweł II wiedział, że po upadku komunizmu trudniejszym przeciwnikiem będzie demokracja liberalna. Komunizm był totalitaryzmem jawnym, a niebezpieczeństwo „demokracji bez wartości” polega na tym, że może stać się totalitaryzmem zakamuflowanym.
PAP: Kiedy Wojtyła zauważył zagrożenia, jakie niosła z sobą ideologia komunistyczna?
Dr hab. Michał Łuczewski: Wojtyła mógł się urodzić w wolnej Polsce, bo w 1920 r. polscy żołnierze zatrzymali komunistyczną nawałę. W 1999 r. Jan Paweł II odwiedził cmentarz Ofiar Wojny 1920 r. w Radzyminie i powiedział: „Na tym miejscu najbardziej wymowne jest milczenie, to przecież czasem potrzebne jest także słowo. I to słowo chcę tu pozostawić. Wiecie, że urodziłem się w roku 1920, w maju, w tym czasie, kiedy bolszewicy szli na Warszawę. I dlatego noszę w sobie od urodzenia wielki dług w stosunku do tych, którzy wówczas podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc za to swoim życiem. Tutaj, na tym cmentarzu, spoczywają ich doczesne szczątki. Przybywam tu z wielką wdzięcznością, jak gdyby spłacając dług za to, co od nich otrzymałem”. Wychowany w patriotycznej i katolickiej atmosferze Wadowic Karol Wojtyła nigdy nie mógł mieć złudzeń co do komunizmu. To było dla niego oczywiste, że jeśli ma się do czynienia z systemem, gdzie nie ma Boga, gdzie nie ma miejsca na niepodległe narody, to wtedy ten system musi być systemem zła.
W 1948 r. Wojtyła wrócił po studiach w Rzymie do Polski. W swojej pierwszej parafii w Niegowici prowadził Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, które było prześladowane przez miejscowy UB. Jednego z pobitych przez milicję członków KSM pocieszał: „To musi się kiedyś skończyć. Oni się kiedyś rozpadną. Długo nie może to trwać”. Młody kapłan wystawił z młodzieżą niegowiciańską sztukę „Gość oczekiwany” Zofii Kossak-Szczuckiej, która była najwybitniejszą przedwojenną pisarką katolicką, a po wojnie znalazła się na przymusowej emigracji w Wielkiej Brytanii. To był polityczny gest. Wojtyła sięgając po wyklętą pisarkę, którą zresztą znał z lat okupacyjnych z Krakowa, pokazał, że nawet jeśli komuniści niszczą polską kulturę, to ona nadal istnieje.
PAP: A czy Wojtyła miał na swoim koncie sformułowania wprost polityczne?
Dr hab. Michał Łuczewski: On skupiał się na duszpasterstwie, ale kiedy myśli się rzetelnie, buduje solidarność i broni Kościoła, bardzo szybko w oczach komunistów staje się politycznym wrogiem. I oni wcześnie zwrócili na niego uwagę, zwłaszcza że podczas wojny został członkiem podziemnej organizacji Unia, której częścią był Teatr Rapsodyczny. W 1948 r. jej założyciel, Jerzy Braun, został aresztowany, a najlepszy przyjaciel Karola Wojtyły, Mieczysław Kotlarczyk – zaczął być rozpracowywany przez UB jako obrońca „klerykalnych” wartości, choć sam przez Wojtyłę był postrzegany jako właśnie coraz bardziej antyklerykalny, co doprowadziło do rozpadu ich przyjaźni.
W środowisku, jakie zaczęło gromadzić się wokół Jana Pawła II, znalazło się dużo osób przeciwnych komunizmowi, również przez to, że stracili swoich bliskich w Katyniu. Żeby unikać nieprzyjemności ze strony UB, Wojtyła ubierał się po cywilnemu, a członkowie Środowiska mówili na niego „Wujek”. Podczas kulminacji stalinowskich prześladowań Kościoła jeden z agentów UB zanotował jego słowa. To był czas pokazowych procesów Kurii Krakowskiej, czas aresztowania prymasa Wyszyńskiego: „Śruba dociska się, a walka wchodzi w coraz ostrzejszą fazę. Jaki będzie jej rezultat, wiadomo z góry. Zwycięstwo może być tylko po naszej stronie”. To niesamowite słowa. Jaką siłę ducha musiał mieć ten trzydziestolatek, wieszcząc zwycięstwo w najtrudniejszej godzinie polskiego Kościoła.
Dr hab. Michał Łuczewski: Po konklawe komuniści mogli jedynie głupio się pocieszać, że się przynajmniej Wojtyły pozbyli, bo w Watykanie będzie dla nich mniej niebezpieczny niż w Krakowie. No cóż, w 1979 r. znów w Krakowie się pojawił i rozpoczął – jak mówił jego biograf, George Weigel – „ostateczną rewolucję”.
W następnych latach Wojtyła szedł coraz wyżej i stawał się coraz bardziej niebezpieczny. W jednym z raportów dla władz PZPR czytamy: „Bp Wojtyła jest oddany bez zastrzeżeń sprawom Kościoła. Mimo pozorów wykazywanej kompromisowości i elastyczności w stosunkach z władzami państwowymi jest bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem ideowym”. Potem przyszły obchody Millennium, podczas których bp Wojtyła stał się numerem dwa w polskim Kościele. Ujmował się za polskimi robotnikami, którzy chcieli wybudować kościół w Nowej Hucie, za umęczonym polskim ludem, który widział w Kalwarii Zebrzydowskiej, i już nie mógł patrzeć na jego biedę; za studentami, którzy szli w marszu pamięci po zabójstwie Stanisława Pyjasa i którzy później założyli Studencki Komitet Solidarności. Rok 1978 był zwieńczeniem tej drogi. Po konklawe komuniści mogli jedynie głupio się pocieszać, że się przynajmniej Wojtyły pozbyli, bo w Watykanie będzie dla nich mniej niebezpieczny niż w Krakowie. No cóż, w 1979 r. znów w Krakowie się pojawił i rozpoczął – jak mówił jego biograf, George Weigel – „ostateczną rewolucję”.
PAP: Co stanowiło w jego ocenie największe zagrożenie związane z ideologią komunistyczną?
Dr hab. Michał Łuczewski: Błąd antropologiczny. Według Jana Pawła II komunizm nie rozumiał, kim jest człowiek, i próbował go sprowadzić do tego, co materialne. Ale człowiek ma duszę, nie można zrozumieć go bez Boga, on nigdy bez Boga nie odnajdzie pokoju i szczęścia. Żeby rozwinąć wszystkie swoje możliwości, musi mieć możliwość odkrycia prawdy i działania zgodnie ze swoim sumieniem. Tego komuniści nie chcieli. Czyniąc ten błąd, skazywali człowieka na redukcję, nieszczęście, a na samym końcu – na przemoc i śmierć.
PAP: Czy w ocenie Wojtyły któreś z założeń komunizmu można było jednak wykorzystać w duchu chrześcijaństwa?
Dr hab. Michał Łuczewski: W swojej sztuce „Brat naszego Boga”, która jest poświęcona bratu Albertowi Chmielowskiemu, wprowadził postać Nieznajomego. Była ona wzorowana na Leninie, który wzywa do rewolucji. Karol Wojtyła przedstawiając tę postać, przedstawił racje Lenina: gniew ludu, niesprawiedliwość społeczną, podziały między ludźmi na bogatych i biednych. Wojtyła bardzo dobrze to rozumiał, dlatego patrzył na komunistów nie jak na aparatczyków rządnych przemocy, ale na ludzi, którzy na coś ważnego wskazywali. Tę sztukę kończy jednak słowami brata Alberta, który mimo że rozumie gniew ludu, „wybiera większą wolność”, czyli nie drogę rewolucji, lecz bycie z ludźmi, kochanie ich i wspieranie. Zatem gniew, z którego czerpał komunizm, był słuszny, ale odpowiedź, którą dawał, prowadziła do jeszcze większego gniewu. I to Kościół, a potem ruch społeczny „Solidarność” ten gniew rozumieli i przekształcili w duchu miłości, wolności i miłosierdzia, bez przelewu krwi.
Dr hab. Michał Łuczewski: Wojtyła uważał, że katolicka nauka społeczna musi odpowiedzieć na pytania, które stawiali komuniści. A jej odpowiedzi muszą być lepsze niż odpowiedzi komunistów. Zamiast odrzucać marksistowskie pojęcie alienacji, które opisywało doświadczenie wykorzenienie człowieka ze świata, Wojtyła przedefiniowywał je.
Wojtyła uważał, że katolicka nauka społeczna musi odpowiedzieć na pytania, które stawiali komuniści. A jej odpowiedzi muszą być lepsze niż odpowiedzi komunistów. Zamiast odrzucać marksistowskie pojęcie alienacji, które opisywało doświadczenie wykorzenienie człowieka ze świata, Wojtyła przedefiniowywał je, pokazując, że nawet, gdy wszyscy będziemy mieli równy dostęp do środków produkcji, alienacja nie zniknie. Bo alienacja ma charakter duchowy, a odpowiedź na nią może dać tylko Chrystus. Widzimy to zresztą dziś, gdy w społeczeństwach zasobnych zagubienie człowieka tylko się zwiększa. To paradoks opisywany przez socjologów: na poziomie materialnym możemy mieć wszystko, ale dalej nie będziemy szczęśliwi. Karol Wojtyła przywracał więc duchową głębię pojęciu alienacji i powracał do Hegla, od którego zaczerpnęli to pojęcie marksiści.
Innym przykładem tej strategii było przedefiniowanie pojęcia solidarność. To pojęcie lewicy europejskiej zostało wprowadzone po rewolucji francuskiej przeciwko miłości chrześcijańskiej (caritas), która w perspektywie rewolucjonistów była zbyt pasywna, idealistyczna, nie mogła wieść ludzi na barykady. To solidarność miała tego dokonać. Z tej tradycji czerpali komuniści, mówiąc o solidarności bratnich narodów. W swoim najważniejszym dziele, „Osoba i czyn” Karol Wojtyła przejmował pojęcie solidarności i na powrót łączył je z miłością. Solidarność stawała się w ten sposób postawą autentyczną, prawidłową odpowiedzią na nieautentyczny system, na totalizm państwa i indywidualizm społeczeństwa. Dzięki temu Jan Paweł II mógł zostać przywódcą duchowym „Solidarności”, która zmierzała do tego, żeby człowiek nie był wyalienowany duchowo, a na jednej z bram Stoczni Gdańskiej umieściła obraz Jezusa Miłosiernego.
Dr hab. Michał Łuczewski: W swoim najważniejszym dziele, „Osoba i czyn” Karol Wojtyła przejmował pojęcie solidarności i na powrót łączył je z miłością. Solidarność stawała się w ten sposób postawą autentyczną, prawidłową odpowiedzią na nieautentyczny system, na totalizm państwa i indywidualizm społeczeństwa. Dzięki temu Jan Paweł II mógł zostać przywódcą duchowym „Solidarności”, która zmierzała do tego, żeby człowiek nie był wyalienowany duchowo, a na jednej z bram Stoczni Gdańskiej umieściła obraz Jezusa Miłosiernego.
PAP: Na ile perspektywa papieża pochodzącego z bloku państw komunistycznych była zrozumiała w Watykanie?
Dr hab. Michał Łuczewski: Na historię świata można patrzeć przez pryzmat rywalizacji między papiestwem a imperium. W XIX i XX wieku ten konflikt wygrywały imperia. To one pokazały, że rozdają karty, bo papieże nie mają żadnej dywizji, jak ujął to Stalin. Chrześcijaństwo na poziomie międzynarodowym zostało zmiażdżone. Ze względu na siłę ZSRS polityka wschodnia Watykanu była ugodowa, co bardzo irytowało tych, którzy żyli w bloku wschodnim. Kard. Wyszyński nie mógł znaleźć w Watykanie partnerów, którzy rozumieliby, że wobec komunistów nie można tylko stosować dialogu, lecz trzeba czasem powiedzieć „non possumus”. Bardzo drastycznym przykładem wygrywania przez komunizm tej batalii było to, że na Soborze Watykańskim II nie wspomniano o złu komunizmu.
To wszystko się zmieniło razem z Janem Pawłem II, który na powrót uczynił z papiestwa, po wiekach słabości, globalnego gracza, który mógł rzucić wyzwanie imperium. Zanim Ronald Reagan pojawił się na scenie, Jan Paweł II rozpoczął gwiezdne wojny i ostateczne starcie z imperium zła.
Wszyscy pamiętamy gest homagium w 1978 r., kiedy kard. Wyszyński uklęknął, składając hołd Janowi Pawłowi II, a papież próbował go podnieść, żeby uklęknąć przed prymasem. Ale już nie pamiętamy, że taki sam gest wykonał Jan Paweł II przed kard. Josyfem Slipyjem. Jeśli zaś papież klęka przed dawnym więźniem gułagów i przywódcą Kościoła greckokatolickiego, to pokazuje to rolę tego Kościoła i to, że nie będzie już prób dogadywania się z sowiecką Rosją i eliminowania grekokatolicyzmu.
Dr hab. Michał Łuczewski: Na historię świata można patrzeć przez pryzmat rywalizacji między papiestwem a imperium. W XIX i XX wieku ten konflikt wygrywały imperia. To one pokazały, że rozdają karty, bo papieże nie mają żadnej dywizji, jak ujął to Stalin. Chrześcijaństwo na poziomie międzynarodowym zostało zmiażdżone. Ze względu na siłę ZSRS polityka wschodnia Watykanu była ugodowa, co bardzo irytowało tych, którzy żyli w bloku wschodnim. Kard. Wyszyński nie mógł znaleźć w Watykanie partnerów, którzy rozumieliby, że wobec komunistów nie można tylko stosować dialogu, lecz trzeba czasem powiedzieć „non possumus”.
PAP: Jak ocenia pan doktor rolę Jana Pawła II w obaleniu komunizmu?
Dr hab. Michał Łuczewski: Nie będę w stanie odpowiedzieć tak precyzyjnie, jak Lech Wałęsa, który powiedział, że zwycięstwo nad komunizmem to w 50 procentach Ojciec Święty, 30 procent – „Solidarność” (w tym oczywiście sam Wałęsa), a 20 procent – wszystko inne. Ale myślę, że coś w tych wyliczeniach jest. To pewne, że bez Jana Pawła II nie byłoby „Solidarności”, system komunistyczny nie zostałby zdelegitymizowany w skali globalnej, a Reagan nie miałby partnera, który miałby tak wysoki kapitał moralny, a jednocześnie rozumiał perspektywę bloku wschodniego i perspektywę globalną. Jeśli nawet komunizm by upadł, to w zupełnie inny sposób, być może pośród rozlewu krwi, a może po dekadach powolnego gnicia, kiedy społeczeństwo powoli traciłoby swoją podmiotowość, nadzieję i wiarę. Wtedy rozbici, rozproszkowani Polacy, pozbawieni duchowego przywództwa, nie potrafiliby się obronić przed trudniejszym wyzwaniem, na jakie przygotowywał ich Jan Paweł II, i przeszliby od razu z jawnego komunistycznego totalitaryzmu do zakamuflowanego demokratycznego totalitaryzmu.
Mieliśmy to szczęście, że niespodziewanie pojawił się Jan Paweł II i przez kilka dekad przekazywał nam uniwersalną antropologię zakorzenioną w chrześcijaństwie.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp /