
Za czasów króla Stanisława Augusta msze wielkanocne były bardzo uroczyste, a sam król przez całą oktawę świąt chodził do kolegiaty na msze - powiedział PAP kustosz Zamku Królewskiego w Warszawie Sławomir Szczocki.
PAP zapytała kustosza jak obchodzono Wielkanoc na Zamku Królewskim w dawnych czasach.
"Zacznijmy od Niedzieli Palmowej czy też Wierzbnej. Tradycja robienia palm była bardzo długa" - powiedział Szczocki. Zaznaczył, że w czasach wazowskich, dla króla palmy miały być przygotowywane przez synów największych magnatów. "Był też taki zwyczaj, że to duchowni przygotowywali palmy i rozdawali je możnym przed wejściem do kościoła" - dodał.
"Nie znamy przekazów czy królowie uczestniczyli w tradycyjnym wtedy smaganiu witkami lub czy królowie jedli, co było wtedy w zwyczaju, »bagniątka« czyli kotki bazi. Miało to gwarantować zdrowe gardło przez cały rok" - powiedział Szczocki.
Zaznaczył, że w czasach ostatniego króla, na Zamku w okresie przedświątecznym wystawiano niezwykle popularne oratoria Męki Pańskiej. Frekwencja była tak duża, że musiano je powtarzać. Uczestnicy doceniali świetną muzykę, oprawę oraz gwiazdorską obsadę partii solowych - podkreślił.
Wszelkiego rodzaju uroczystości Wielkiego Tygodnia zaczynały się w środę wieczorem. Inaczej niż dzisiaj, ciemne jutrznie z okazji Wielkiego Czwartku, Piątku i Soboty odprawiano wieczorem dnia poprzedniego.
"(...) w czasach Stanisława Augusta Wielka Niedziela zaczynała się rezurekcją o godzinie 21 w sobotę. Rezurekcja trwała do północy i rano król wstawał niewyspany."
W Wielki Czwartek król rozpoczynał dzień idąc na mszę i przyjmując komunię. "Miało to miejsce w kolegiacie, bo choć na Zamku Królewskim jest kaplica, to w największe święta Stanisław August przechodził właśnie do kolegiaty św. Jana Chrzciciela - dzisiejszej katedry. Od czasów Zygmunta III Wazy, kiedy to nastąpił słynny zamach piekarski, król nie musiał wychodzić z zamku i wchodzić główną bramą do kolegiaty, tylko było zbudowane specjalne przejście do loży królewskiej" - wyjaśnił Szczocki.
Zaznaczył, że świąteczne msze były bardzo uroczyste, podkreślano, że kazania wygłaszali kaznodzieje królewscy.
"W Wielki Czwartek król uczestniczył w mszy i - co podkreślały gazety - przyjmował komunię. Następnie wracał do zamku, udawał się do kaplicy zamkowej, gdzie czekało 12 starszych mężczyzn - tzw. dziadów. Oni mieli przez króla myte nogi" - zauważył zamkowy kustosz.
Dodał, że w ówczesnych gazetach, gdy pisano o tym, wymieniano wybranych starców z imienia i nazwiska, informowano także skąd pochodzili. "Podawany był też wiek. I takim corocznym konkursem było, ile razem mają lat. Liczby oscylowały około 1 tysiąca" - przekazał.
Zaznaczył, że czasami w myciu nóg wyręczał króla królewski jałmużnik - biskup Naruszewicz. "Starcy dostawali też nowy strój, potem wyprawiano im ucztę, podczas której dostawali jałmużnę, a obsługiwał ich przy stole sam król" - podkreślił.
"Potem król zjadał obiad, oczywiście już bez towarzystwa starców i wieczorem szedł na lamentację czyli kolejną ciemną jutrznię. Można podejrzewać, że była to też uczta dla ucha" - dodał.
Szczocki zwrócił uwagę, że w Wielki Piątek z samego rana król znowu szedł na nabożeństwo. "Mamy potwierdzoną modlitwę Stanisława Augusta przy grobie pańskim. Wiemy też, że w czasach wazowskich Zygmunt III, Władysław IV jak i Jan Kazimierz byli kapnikami" - dodał.
Od średniowiecza w Polsce istniał zwyczaj biczowników, który potem został zakazany przez Kościół. W późniejszych czasach pojawiły się bractwa religijne tzw. kapników, którzy nosili płaszcze jak mnisi z dużymi kapturami, zasłaniającymi twarz, i którzy biczowali się, ale delikatnie i bezkrwawo.
"Mamy potwierdzone przez jednego z pamiętnikarzy Stanisława Radziwiłła, że wprawdzie nie w piątek, a w sobotę Władysław IV chodził od grobu do grobu i takim właśnie małym biczykiem wymierzał sobie pokutę" - powiedział Szczocki.
W Wielką Sobotę odwiedzano groby pańskie. W Warszawie trzeba było odwiedzić 7 albo 5 grobów - tyle, ile jest ran Chrystusa. "Król oczywiście też chodził, a właściwie to go podwożono pod kościoły" - zaznaczył kustosz. Przekazał, że groby wtedy były rozbudowane i nawiązywały głównie do scen ze Starego Testamentu. Pojawiały się takie historie jak ofiara Izaaka, Józef w studni czy Daniel w jaskini lwów.
"Rezurekcja trwała do północy i rano król wstawał niewyspany. W literaturze znalazłem, że to właśnie Stanisławowi Augustowi zawdzięczamy przesunięcie godziny rezurekcji z 21 na 6 rano w niedzielę, by można było przyjść wyspanym na mszę."
Poza figurą zmarłego Chrystusa była też cała oprawa, łącznie z ruchomymi elementami, np. figury wykonywały określone ruchy - lew ruszał ogonem lub mlaskał językiem. "Mieli wtedy mnóstwo pomysłów. Wiemy, że ktoś miał ciekawy pomysł i jeden z grobów warszawskich obłożony został militariami" - dodał Szczocki.
Zaznaczył, że jeśli chodzi o groby to była jeszcze tradycja Turków - strażników grobów. Teraz straż pełnią strażnicy miejscy lub strażacy, a w czasach Augusta II, król wysyłał żołnierzy swojej gwardii, żeby pełnili wartę przed grobem.
Dodał, że jeśli chodzi o zwyczaj święcenia potraw, to na pewno odbywały się takie święcenia. "Niestety potwierdzeń nie mamy, ale w otoczeniu króla byli duchowni, więc pewnie koszyczek poświęcili" - powiedział.
"Mamy natomiast z czasów Władysława IV opis świeconego, który zrobił wojewoda Sapieha w Dereczynie. Był baranek z cukru obłożony pistacjami, co w naszych realiach jest raczej egzotyczne. Cztery dziki nadziewane różnymi mięsami, bo są cztery pory roku. Dwanaście jeleni nadziewanych różnymi mięsami z pozłacanymi rogami, na znak 12 miesięcy. Były 52 ciasta, jak 52 tygodnie w roku. I były 364 babki, z których każda miała inną sentencję. Były tak pięknie zrobione, że ludzie nie chcieli ich jeść" - zaznaczył.
Podkreślił, że z babką wielkanocną wiąże się ciekawostka. "W wielu przekazach jest informacja, że babka to jest polska tradycja. Niektórzy twierdzą, że babki pojawiły się już pod koniec XVII wieku, a niektórzy przenoszą to nawet na późne średniowiecze. Wiemy, że babki stały się w pewnym momencie popularne we Francji. Mogły się tam pojawić za przyczyną innego króla Stanisława Leszczyńskiego, który jak mówią niektórzy, miał swój własny przepis na babkę" - dodał.
Zaznaczył, że dodatkowo w domach możnych babkę pieczono w sobotę rano. "Podczas robienia babki nie powinno być żadnych mężczyzn, bo babka źle wyrośnie. Każda pani domu miała swój przepis, który był wielką tajemnicę" - zaznaczył.
Oprócz jadła były też święcone napoje. W święconym Sapiehy miały być cztery puchary z winem z czasów Stefana Batorego, w czasach Władysława IV było to stare wino, 12 srebrnych konewek wina z czasów Zygmunta III, 52 srebrne baryłki z różnymi winami i 365 gąsiorków wina węgierskiego. "Ale to nie koniec, bo jeszcze był przygotowany poczęstunek dla służby i to było 8760 kwart miodu, tyle ile godzin w roku" - dodał Szczocki.
Zaznaczył, że w czasach Stanisława Augusta Wielka Niedziela zaczynała się rezurekcją o godzinie 21 w sobotę. "Rezurekcja trwała do północy i rano król wstawał niewyspany. W literaturze znalazłem, że to właśnie Stanisławowi Augustowi zawdzięczamy przesunięcie godziny rezurekcji z 21 na 6 rano w niedzielę, by można było przyjść wyspanym na mszę" - przekazał.
"W Wielką Niedzielę była śpiewana suma, król przychodził do kolegiaty, wysłuchiwał kazania i potem wracał na zamek, gdzie przychodzili goście - rodzina, dyplomaci, politycy i składali królowi »Wesołego Alleluja« - tak właśnie pisano w gazetach" - zaznaczył kustosz.
Przekazał, że tego dnia były też oficjalne audiencje. "Zdarzało się, że tego dnia wręczano ordery św. Stanisława. Potem był porządny obiad i zasadniczo to właśnie w tym momencie to wielkie świętowanie się kończy" - dodał.
Poniedziałek Wielkanocny zaczynał się obowiązkową mszą w kościele. W prasie z czasów Stanisława Augusta mocno podkreślano, że właściwie przez całą oktawę świąt, król codziennie chodził do kolegiaty na msze - tym podkreślano, że był bardzo pobożny. Od poniedziałku wielkanocnego zaczynał się nowy sezon teatralny, przerwany Wielkim Tygodniem - dodał kustosz.
Za czasów królewskich również tego dnia lano się wodą. "Kitowicz, czyli kronikarz z czasów Stanisława Augusta opisywał, że jeżeli towarzystwo było na wyższym poziomie, to lano się perfumowaną wodą, a damy psikało się na rękę. Co nie oznacza, że nawet w wyższych sferach nie było lania wiadrem. Kronikarz opisuje historie, że szczególnie młode małżeństwa przygotowywały się do porządnego lania. Chowano wszystkie rzeczy, które mogły zostać uszkodzone i ubierano się w gorsze ubranie, żeby nie zniszczyć pięknych strojów" - opowiedział Szczocki.
Zaznaczył, że teoretycznie w lany poniedziałek powinny być polewane tylko panie, a od wtorku do Zielonych Światek, panie miały prawo oblewać panów. "I przez kilka pierwszych dni po świętach zdarzało się, że panowie budzili się w mokrej pościeli" - dodał. (PAP)
mas/ agz/ mhr/