Grób w kwaterze Batalionu Zośka (A-20) na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach Jana Bytnara ps. Rudy i Macieja Dawidowskiego ps. Alek, którzy zginęli w akcji pod Arsenałem. Fot. PAP/Jan Morek
3 listopada 1920 r., w Drohobyczu urodził się Maciej Aleksy Dawidowski, pierwszy harcerz Szarych Szeregów odznaczony Krzyżem Orderu Virtuti Militari, uczestnik – i jedna z ofiar – Akcji pod Arsenałem. „We wrogu śmiertelnym, który mu ojca zabił, człowieka uszanować chciał” – ocenił Jan Rossman.
Był synem Janiny z Sagatowskich i Aleksego Dawidowskiego. Oboje rodzice byli inżynierami, matka – chemikiem, a ojciec technologiem. W 1929 r. rodzina przeniosła się do Warszawy, ponieważ Aleksy Dawidowski został dyrektorem administracyjnym w Państwowej Fabryce Karabinów przy ul. Dworskiej (obecnie: Kasprzaka) na Woli.
Z książki Tomasza Strzembosza, męża Maryli Dawidowskiej, młodszej siostry Alka, „Bohaterowie »Kamieni na szaniec« w świetle dokumentów”, wynika, że dyrektor Dawidowski był wzorowym pracodawcą – otworzył szkołę zawodową dla dzieci robotników, zaś dla nich samych zorganizował kursy dokształcające. A także klub sportowy, bibliotekę, wczasy nad morzem itp. Po ukończeniu Prywatnej Szkoły Powszechnej Zofii Szadebergowej przy ul. Hożej 48, 1 września 1931 r. Alek Dawidowski rozpoczął naukę w męskim Państwowym Gimnazjum im. Stefana Batorego przy ul. Myśliwieckiej 6.
„Szkoła legenda. Wzorowa, wzorcowa, eksperymentalna” – oceniła Barbara Wachowicz w książce „Rudy Alek i Zośka, gawęda o bohaterach »Kamieni na szaniec«”. „Ogrody, korty, boiska, pływalnia, laboratoria, sale muzyczna i gimnastyczna. […] Dobrany zespół pedagogów, najwybitniejszych z wybitnych. Wybrany zestaw uczniów, najlepszych z najlepszych” - pisała.
W 1933 r. Alek wstąpił do 23 Warszawskiej Drużyny Harcerzy im. Bolesława Chrobrego (23 WDH), zwanej – od koloru noszonych chust - „Pomarańczarnią”. W 1937 r. w tej samej szkole kontynuował naukę w klasie matematyczno-fizycznej liceum ogólnokształcącego. Poznał m.in. Jana Bytnara, Tadeusza Zawadzkiego, Jana Wuttkego i Andrzeja Zawadowskiego. Wyróżniał się sprawnością fizyczną – grał w koszykówkę, doskonale pływał. W maju 1939 r. wszyscy zdali w Batorym maturę.
Zamiast studiów czekała ich wojna – wrześniowa obrona, a potem niemiecka okupacja, której nieskrywanym celem była eksterminacja narodu polskiego. Już w listopadzie 1939 r. tragedia dotknęła bezpośrednio rodzinę Alka - dyrektor Dawidowski za odmowę współpracy został aresztowany przez Niemców. Według opisu Kamińskiego dziewiętnastoletni Alek miał wówczas powiedzieć prosto w oczy grożącemu mu bronią Niemcowi: „Strzelaj pan”.
Dyrektor Aleksy Dawidowski został rozstrzelany z grupą polskiej inteligencji, najprawdopodobniej w grudniu 1939 r. w ogrodach sejmowych.
Po aresztowaniu ojca rodzina przeprowadziła się na Żoliborz do domu Spółdzielni Budowlano-Mieszkaniowej Pracowników Umysłowych Państwowej Wytwórni Uzbrojenia. Do grudnia 1939 r. Alek Dawidowski był członkiem lewicowej Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej (PLAN). Później harcerze 23 WDH – wśród nich Alek – pełnili funkcję łączników w komórce więziennej Związku Walki Zbrojnej (ZWZ). W czerwcu 1940 r. Dawidowski ustalił, że więźniowie z Pawiaka są wywożeni do lasów w okolicy wsi Palmiry, skąd później słychać było salwy karabinów.
Równocześnie pracował, m.in. jako szklarz i rikszarz.
We wrześniu 1940 r. rozpoczął naukę w Państwowej Szkole Budowy Maszyn (dawnej Państwowej Wyższej Szkole Budowy Maszyn i Elektrotechniki im. H. Wawelberga i S. Rotwanda), na której uruchomienie – jako średniej szkoły technicznej – zgodziły się niemieckie władze okupacyjne. W marcu 1941 r. wstąpił do działających w konspiracji Szarych Szeregów Chorągwi Warszawskiej. Był jednym z najbardziej aktywnych członków Organizacji Małego Sabotażu „Wawer”.
„Na wskroś męski, niezłomny w swych decyzjach, które umiał podejmować z błyskawiczną szybkością, człowiek nie uznający przeszkód niepokonanych, człowiek potrafiący zachować zimną krew w chwilach, które decydują o życiu i śmierci” – opisał Alka Kamiński.
Największe uznanie przyniosło Dawidowskiemu zdjęcie niemieckiej tablicy z pomnika Mikołaja Kopernika na Krakowskim Przedmieściu.
Samodzielnie i spontanicznie przeprowadzona brawurowa akcja była dokładną ilustracją opinii Kamińskiego.
Początkowo Alek zaplanował ją na 19 lutego – w 469. urodziny astronoma. Wcześniej prowadził rozpoznanie. 11 lutego 1942 r. ok. 6 rano udając pijanego, wszedł na cokół, chcąc sprawdzić, jak mocno są przykręcone śruby mocujące tablicę. Gdy stwierdził, że można je odkręcić gołymi rękoma, postanowił wykonać to natychmiast, bez jakiegokolwiek ubezpieczenia – nieopodal pomnika przy Krakowskim Przedmieściu 1 mieściła się miejska komenda policji.
„Przechodniów na ulicy mało. Wartownik policyjny wszedł widocznie gdzieś się ogrzać, bo mróz jest solidny. Świetna sposobność! Bez chwili wahania wchodzi Alek na stopień cokołu i dotyka śruby. Odkręca się wyjątkowo łatwo. Jeszcze parę ruchów - wyszła. Cóż u Boga Ojca! Krew uderza do głowy Alka. Odruchowo sięga do drugiej śruby - wielka mutra poddaje się bez oporu. Alek ogląda się niespokojnie dookoła. Jest ciemno. Przechodnie przesuwają się w dali, jak we mgle. Robić! Robić! Trzecia śruba - wyszarpnięta! Czwarta - też! Z grzmotem i mocnym metalicznym dźwiękiem spada na marmur stopni wielka, gruba, mosiężna płyta i po chwili ześlizguje się w śnieg. Przerażony hałasem Alek w jednej sekundzie zeskakuje z cokołu i jak ścigany zając pędem mknie w kierunku ulicy Kopernika. Po paruset metrach staje zdyszany i nasłuchuje. Serce wali mu młotem, policzki płoną. Nasłuchuje uważnie: nic, żadnych głosów, żadnych gwizdków, żadnego ruchu. Cóż to znaczy, do licha ciężkiego? Zawraca i ostrożnie, w każdej chwili gotów do ucieczki, idzie pod pomnik i obchodzi go dookoła. Zdumiewająca historia! Nikt niczego nie zauważył, nikt niczego nie słyszał. Policjant po dawnemu grzeje się gdzieś w gmachu. No, taką sposobność trzeba wyzyskać do ostatka! I oto Alek, nie zwracając już żadnej uwagi na otoczenie, na przejeżdżające od czasu do czasu wozy i przechodniów, ciągnąć zaczyna płytę w kierunku ul. Oboźnej. Płyta jest ciężka jak sto nieszczęść” - opisał Kamiński.
A ostatnim zacytowanym zdaniem autor „Kamieni na szaniec” przyczynił się prawdopodobnie do powstania kolejnej często powielanej w powojennych relacjach nieścisłości - jakoby niemiecka płyta miała ważyć sto kilogramów. M.in. na stronie Muzeum II Wojny Światowej można przeczytać, że „płyta mosiężna o wymiarach 163,5 (dł.) x 0,5 cm (szer.) x 63,5 cm (wys.) ważyła blisko 100 kilogramów.
Płyta zachowała się do dzisiaj - wykopana i przekazana przez Jana Rossmana w 1949 r. - znajduje się obecnie w magazynach Muzeum Warszawy. W muzealnym opisie nie ma podanej wagi, jest natomiast informacja, że wykonana jest z brązu. Ciężar właściwy brązu waha się w granicach 7,5–9,3 g/ cm3, mosiądzu - 8,44–8,75 g/cm3. Łatwo policzyć, że płyta waży ok. 47 kilogramów.
Waga samej tablicy to jedno, natomiast historyczna waga akcji Macieja Aleksego Dawidowskiego - żywo utrwalonej w pamięci Polaków - trudna jest do przecenienia. Gen. Bór-Komorowski określił ją „jednym z najlepszych kawałów” w psychologicznej wojnie z Niemcami, którzy „nie odznaczali się zresztą nigdy poczuciem humoru”, a „kawały pojawiające się w odpowiedzi na terror doprowadzały ich do szału”.
Choć spadająca tablica spowodowała hałas, nikt nie zwrócił uwagi na działania Dawidowskiego. Zdołał ukryć płytę w śnieżnej zaspie na rogu Oboźnej. Dwa dni później – już wspólnie z Janem Rossmanem i Andrzejem Makólskim - przewiózł tablicę sankami na Żoliborz do piwnicy swego mieszkania przy ul. Mickiewicza 18. W czerwcu 1942 r. niemiecka tablica została zakopana w ogrodzie Rossmanów przy ul. Sułkowskiego 45.
Rozgłos akcji nadał sam niemiecki gubernator dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer. 24 lutego rozplakatowano jego „obwieszczenie” informujące, że w odwecie za „usunięcie przez ręce łobuzerskie z pobudek politycznych” niemieckiego napisu z pomnika Kopernika zostanie usunięty pomnik Jana Kilińskiego. Wielu mieszkańców Warszawy dzięki temu właśnie dowiedziało się o wyczynie Alka.
Komendant Główny „Wawra” Aleksander Kamiński nadał Dawidowskiemu honorowy pseudonim „Kopernicki”, jednocześnie karząc go za przeprowadzenie akcji bez zgody dowództwa.
Dawidowski był konsekwentny. Po obwieszczeniu Fischera podjął obserwację rozbiórki pomnika Kilińskiego na placu Krasińskich. Jak opisał w książce „Wojna warszawsko-niemiecka” zastępca komendanta „Wawra” Czesław Michalski, Alek dowiedziawszy się od demontujących Kilińskiego robotników, że zostali wynajęci do tej pracy bez podawania personaliów, zaproponował im odkupienie posągu za dwa „górale” (1000 zł). Transakcji jednak nie sfinalizowano, bowiem w przysłanej po pomnik ciężarówce obok kierowcy siedział niemiecki policjant. Alek dostał od niedoszłych „kontrahentów” tylko szablę Kilińskiego, którą zdołali ukryć podczas załadunku. Następnie pobiegł za ciężarówką i ustaliwszy, że Kiliński trafił do gmachu Muzeum Narodowego, jeszcze tego samego wieczoru namalował na jego murze czarną farbą słynny napis.
Wyłaniający się z opisów obraz zuchwałego młodzieńca nie jest jednak pełnym portretem Alka. „Czy wiesz jakie miałem uczucie od pewnego czasu, i to coraz silniejsze?” – pisał dwa miesiące później, 30 kwietnia 1942 r., w liście do „Małego Jędrka”, Andrzeja Makólskiego, wysłanym z majątku Olesinek pod Górą Kalwarią, gdzie ukrywał się na rozkaz dowództwa, po tym jak podczas fotografowania pomnika Kopernika został wylegitymowany przez niemieckiego żandarma. „Zdawało mi się, że jestem czekiem bez pokrycia, a raczej książeczką czekową, w której każdy wpisuje najrozmaitsze sumy, nie zdając sobie sprawy, że to, w co wierzy i czemu ufa, jest tylko bluffem!” – wyjaśnił. „Dlaczego prawie nikt nie widzi mnie takim, jakim jestem i jakim mogę być!? Być niedocenionym to rzecz przykra, lecz stokroć cięższe jest czuć się tysiąckroć przeceniony” – dodał.
Po powrocie do Warszawy we wrześniu 1942 r. ukrywał się m.in. w mieszkaniu swojej sympatii Barbary Sapińskiej przy ul. Grottgera 23. Pracował wówczas – według kenkarty jako Aleksy Czerwiński - w straży przemysłowej fabryki słodyczy Fuchsa na Powiślu przy ul. Topiel 12.
Był rzeczywiście poszukiwany – w mieszkaniu przy Mickiewicza 18 pojawiło się gestapo. W listopadzie 1942 r. kolejna „wizyta” Niemców zakończyła się aresztowaniem matki, Janiny Dawidowskiej - z Pawiaka trafiła do Majdanka, a następnie do KL Ravensbrück, gdzie doczekała osowobodzenia. Wtedy też dowiedziała się o śmierci syna.
„Alek był u nas po aresztowaniu matki cały miesiąc na »przechowaniu«, zrozpaczony, załamany, nie ten słoneczny, złoty chłopiec, którego znałam… Rozważał nawet szaleńczy pomysł, żeby się oddać w ręce gestapo jako zakładnik za matkę…” – opowiadała Barbarze Wachowicz Zdzisława Bytnarowa, matka „Rudego”.
Załamanie szybko minęło. W tym samym czasie Grupy Szturmowe (GS) podporządkowano Kierownictwu Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej (Kedywowi). Dawidowski został zastępcą dowódcy plutonu SAD (sabotaż i dywersja) Jana Bytnara „Rudego”. Kilkukrotnie uczestniczył w akcjach rozbrajania Niemców. W styczniu 1943 r. trafił na zorganizowany przez Kedyw Kurs Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty. Gdy 17 stycznia został zatrzymany przez Niemców podczas ulicznej łapanki, wyskoczył z samochodu, którym był przewożony razem z innymi zatrzymanymi. 2 lutego wziął udział w ewakuacji materiałów z mieszkania rodziny Błońskich przy ul. Brackiej.
W ocalonych przez siostrę notatkach Alka z tego okresu, opublikowanych w książce Tomasza Strzembosza, pojawia się obraz człowieka szarpanego wątpliwościami, szukającego nieprzekraczalnej granicy człowieczeństwa.
2 lutego 1943 r. zapisał: „Zabicie – po co, dla br[oni] lub mun. [duru]?”, „Gdzie konsekwencja – na wyrok czeka się miesiące, a tu raz dwa i gotowe”. Z przypisów Strzembosza wynika, że Alkowi chodziło o akcje rozbrojeniowe, w których zabijano stawiających opór żołnierzy niemieckich, oraz o akcje dywersyjne, w których – w przeciwieństwie do wydawanych przez Wojskowy Sąd Specjalny wyroków śmierci – zabijano każdego, „kto się nawinął”. „Demoralizacja najlepszej części młodzieży” – ta myśl 22-letniego harcerza nie potrzebowała komentarza.
Również Barbara Wachowicz oceniła, że z tych notatek patrzy „na nas twarz kogoś zupełnie odmiennego. […] Miotanego rozterką, udręczonego dylematem – czy człowiek ma prawo odebrać człowiekowi życie. Ojca zabili mu Niemcy, matka w obozie. A w notatkach Alka powtarzają się słowa »sumienie«, »spokój sumienia«, »utwardzanie sumienia«”.
Jan Rossman, harcerz Szarych Szeregów, po wojnie wybitny inżynier, określił Dawidowskiego „sumieniem subtelnym, co we wrogu śmiertelnym, który mu ojca zabił, człowieka uszanować chciał”.
Maciej Aleksy Dawidowski zmarł 30 marca 1943 r. w warszawskim szpitalu Dzieciątka Jezus przy ul. Nowogrodzkiej. Cztery dni wcześniej – jako dowódca sekcji „Granaty” - wziął udział w odbiciu pod Arsenałem Jana Bytnara „Rudego”, najbardziej spektakularnej akcji Grup Szturmowych Szarych Szeregów podczas niemieckiej okupacji. Został ciężko ranny w brzuch.
Rozkazem Komendanta Sił Zbrojnych w Kraju gen. Stefana Roweckiego „Grota” z 3 maja 1943 r. Maciej Aleksy Dawidowski został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Orderu Virtuti Militari V klasy i mianowany sierżantem podchorążym. Był pierwszym harcerzem Szarych Szeregów, któremu nadano najwyższe polskie odznaczenie wojskowe.
Paweł Tomczyk (PAP)
top/ wj/


