Z zeznań świadków zamordowania Polaka Czesława Kukuczki przez Stasi na przejściu granicznym w Berlinie w 1974 roku wynika, że cała akcja była dobrze zorganizowana - pisze portal niemieckiego tygodnika "Spiegel".
Według portalu w ocenie władz NRD uczestnicy zbrodniczej operacji "zasłużyli się dla narodu i ojczyzny. Szef Stasi Erich Mielke osobiście to potwierdził, podpisując rozkaz nr K 1892 i nadając im odznaczenia". Jego zdaniem "roztropnie i odważnie chronili granicę państwową NRD".
Pół wieku później obaj funkcjonariusze Stasi spotykają się w sądzie karnym w Berlinie-Moabit - Manfred N. jako oskarżony, a Erhard T. jako świadek. Obaj starsi panowie, 80 i 89 lat, dawno temu poświęcili się służbie dla wschodnioniemieckiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego (MfS) - czytamy w relacji portalu z czwartkowej rozprawy.
Prokuratura postawiła Manfredowi N. zarzut zastrzelenia Czesława Kukuczki na stacji Friedrichstrasse w Berlinie Wschodnim 29 marca 1974 roku. 38-letni Polak, ojciec trójki dzieci, miał wcześniej grozić w ambasadzie PRL atrapą bomby, jeśli nie pozwoli mu się wyjechać na Zachód. Mężczyzna otrzymał z bliskiej odległości strzał w plecy, który okazał się śmiertelny; zmarł w szpitalu.
Jako funkcjonariusz MfS Manfred N. miał otrzymać rozkaz "zneutralizowania" Kukuczki. Erhard T. był w latach 1952-1954 strażnikiem, następnie zdobył prawo jazdy i od tego czasu pracował dla Stasi jako kierowca.
"89-latek dobrze pamięta, jak tego dnia w marcu 1974 roku jego szef (...) otrzymał rozkaz od generała Heinza Fiedlera: karetka musiała udać się na Friedrichstrasse, osoba, która została postrzelona musiała zostać przewieziona do Hohenschoenhausen. Byłem jedyną osobą na służbie - mówi Erhard T. Nigdy wcześniej nie prowadził karetki" - pisze portal "Spiegla".
Erhard T. pojechał do Pałacu Łez, jak nazywano przejście graniczne między Berlinem Wschodnim i Zachodnim na stacji Berlin Friedrichstrasse działające w latach 1962-1989, gdzie na noszach leżała ranna osoba; następnie pojechał do więzienia Hohenschoenhausen. "To był pierwszy i jedyny raz, kiedy wiozłem rannego" - powiedział Erhard T.
"Dostał pan za to medal?" - zapytał sędzia Bernd Miczajka. "Ja też byłem zaskoczony" - odpowiada były pracownik Stasi. "To normalna praca, nie dostaje się za to medalu" - relacjonuje "Spiegel".
"Petra F. była wtedy na miejscu zbrodni. Jest jedną z trzech uczennic z Bad Hersfeld, które pojechały ze swoją klasą na wycieczkę do Berlina Wschodniego i były świadkami śmiertelnej strzelaniny" - czytamy. Petra miała wtedy 15 lat i to doświadczenie wciąż ją prześladuje - jak coś takiego mogło się wydarzyć w biały dzień i w tak ruchliwym miejscu.
"To było tak niewiarygodne, tak nierealne", przebieg wydarzeń musiał być zaplanowany i zorganizowany w najdrobniejszych szczegółach - mówi Petra F. "Wiele osób musiało współpracować" - dodaje.
Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)
bml/ ap/