Gontarczykowie zostali ewakuowani z udziałem i pomocą wywiadu cywilnego PRL. Najprawdopodobniej w operację „Yon” były zaangażowane także służby z NRD i wysoko postawiony agent KGB w niemieckim kontrwywiadzie – mówi PAP politolog, publicysta i ekspert ds. służb specjalnych Piotr Woyciechowski.
Polska Agencja Prasowa: Kto mógł stać za zabójstwem dokonanym na ks. Franciszku Blachnickim? Czy znamy wykonawców i mocodawców tej zbrodni?
Piotr Woyciechowski: Podejrzewany jest o to szpiegowski duet Jolanty (obecnie: Lange) i Andrzeja Gontarczyków, którzy w dokumentach SB funkcjonowali pod pseudonimami "Panna" i "Yon". Zostali oni wytypowani, przeszkoleni i przerzuceni w 1982 r. przez wywiad komunistyczny PRL na teren RFN. Przeznaczono ich do działań opresyjnych i rozpracowania przebywającego na emigracji w Carlsbergu (RFN), prowadzącego tam ośrodek "Marianum" - ks. Franciszka Blachnickiego. W latach 1984-87 współpracowali z księdzem. W kwietniu 1988 r. - ponad rok po zabójstwie zostali ewakuowani z RFN z pomocą i udziałem wywiadu PRL.
Podejrzewani są także oficerowie prowadzący i nadzorujący operację wywiadowczą pod kryptonimem "Yon". Formułowali oni zadania, kontrolowali ich wykonanie i mieli wiedzę pośrednią lub bezpośrednią o morderstwie dokonanym na ks. Blachnickim. Początkowo był to naczelnik Wydziału XI Departamentu I (wywiad) Henryk Bosak i jego zastępca Henryk Wróblewicz (obaj nie żyją), a także pierwsi oficerowie prowadzący małżeństwo Gontarczyków – mjr Robert Grochal i mjr Waldemar Mędzelewski.
Piotr Woyciechowski: Podejrzewany jest o to szpiegowski duet Jolanty (obecnie: Lange) i Andrzeja Gontarczyków, którzy w dokumentach SB funkcjonowali pod pseudonimami "Panna" i "Yon". Zostali oni wytypowani, przeszkoleni i przerzuceni w 1982 r. przez wywiad komunistyczny PRL na teren RFN.
W 1985 r. po zabójstwie ks. Popiełuszki Bosaka zastąpił płk Aleksander Makowski - bardzo ważna postać dla SB, potem dla służb specjalnych III RP - Urzędu Ochrony Państwa (UOP), a następnie Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI). Mówimy o oficerach bezpieki oraz agenturze, którzy wiedzieli lub mogli wiedzieć, albo uczestniczyli w planowaniu zgładzenia księdza Franciszka Blachnickiego.
Trzeba wiedzieć, że oficerowie SB - Wróblewicz i Bosak przygotowywali w początku lat 80. operację o kryptonimie "Wida", mającą na celu zgładzenie Piotra Jeglińskiego – działacza antykomunistycznego przebywającego na emigracji w Paryżu. Historię tę opisał dr Witold Bagieński w naszej wspólnej książce "Konfidenci" (2015). Francuski kontrwywiad zdekonspirował akcję i zapobiegł zabiciu Jeglińskiego. Jak widzimy, Wydział XI Departamentu I MSW posiadał know-how mordowania przeciwników systemu komunistycznego np. przez podanie toksycznych substancji. To właśnie na tym wydziale, najprawdopodobniej spoczywa odpowiedzialność za śmierć ks. Blachnickiego. Nadal żyje płk. Aleksander Makowski, w Markach pod Warszawą mieszka Jolanta Lange, w Łodzi - jej były mąż, Andrzej Gontarczyk.
PAP: Znamy przypadek zabójstwa bułgarskiego dysydenta Gieorgija Markowa przez otrucie za pomocą rycyny podanej przez specjalnie spreparowaną końcówkę parasolki. Czy służby PRL czy służby PRL często stosowały truciznę podczas likwidacji przeciwników politycznych?
Piotr Woyciechowski: Trucizna i w ogóle skrytobójstwo to metoda stosowana przez służby sowieckie od wielu lat. Zarówno w okresie istnienia KGB, jak i obecnych służb rosyjskich funkcjonowało i działa zapewne do dziś laboratorium, które opracowywało receptury trucizn obojętnych, a więc trudnych do wykrycia, a jednocześnie - zabójczo skutecznych. To substancje bez zapachu i smaku, szybko działające i trudne do wykrycia w ciele ofiar. Przypadki Skripala i Litwienienki potwierdzają, że są używane trucizny opierające się na substancjach radioaktywnych. Trucizny stosowały także służby specjalne PRL.
Piotr Woyciechowski: Trucizna i w ogóle skrytobójstwo to metoda stosowana przez służby sowieckie od wielu lat. Zarówno w okresie istnienia KGB, jak i obecnych służb rosyjskich funkcjonowało i działa zapewne do dziś laboratorium, które opracowywało receptury trucizn obojętnych, a więc trudnych do wykrycia, a jednocześnie - zabójczo skutecznych.
PAP: Ilu agentów służb PRL funkcjonowało na terenie RFN i Berlina Zachodniego w latach osiemdziesiątych?
Piotr Woyciechowski: Trudno dziś dokładnie oszacować, ale możemy mówić raczej o tysiącach niż setkach. Werbunkowi przez wywiad cywilny i wojskowy PRL sprzyjała akcja łączenia rodzin. Obywatele PRL, którzy urodzili się w granicach Niemiec (III Rzeszy) z 1937 r. i odwoływali się do niemieckiego pochodzenia, mogli ubiegać się o obywatelstwo RFN i prawo stałego pobytu. W tym przypadku zdecydowały więzy krwi Jolanty Lange. Zresztą do dziś ona i Andrzej Gontarczyk posiadają obywatelstwo RFN. Werbunek przy łączeniu rodzin był o tyle ułatwiony, że posługiwano się szantażem np. cofnięciem paszportu, represjami wobec członków rodziny pozostających w kraju lub uniemożliwieniem wywiezienia majątku. Inną sprawą jest jakość tej agentury i zdolność służb do dyscyplinowania zwerbowanych osób po okresie naturalizacji, który zwykle trwał od dwóch do pięciu lat.
PAP: Czy niemieckie służby m.in. kontrwywiad cywilny BfV mogły wcześniej zdemaskować działania małżeństwa Gontarczyków?
Piotr Woyciechowski: Po śmierci ks. Blachnickiego małżeństwo Gontarczyków było przesłuchiwane przez policję i kontrwywiad RFN. W zeznaniach, które złożył w 2006 r. przed prokuratorem IPN Andrzej Gontarczyk mówił, że dostał propozycję współpracy z nimi, ale nie skorzystał z niej. To trochę prawdy, a trochę fałszu. Propozycja współpracy ze służbami RFN mogła być prawdą, ale nieprawdą jest, że powodem wyjazdu była niezgoda na współpracę. Podkreślam, że Gontarczykowie nie wyjechali z własnej woli, ale zostali ewakuowani przez Austrię, Jugosławię i Węgry z udziałem i pomocą wywiadu cywilnego PRL. Tuż po ucieczce do ich mieszkania w Carlsbergu wkroczyła niemiecka policja i kontrwywiad. Najprawdopodobniej w operację "Yon" były zaangażowane także służby z NRD, w tym także bardzo wysoko postawiony agent KGB w niemieckim kontrwywiadzie, który mógł zapewnić im osłonę przed dekonspiracją. Dzięki temu para tych bezwzględnych i niebezpiecznych agentów SB mogła dokończyć dzieła zniszczenia - doprowadzenia do bankructwa drukarni założonej przez ks. Blachnickiego w Carlsbergu. I w odpowiednim momencie ewakuować się w kwietniu 1988 roku. Z pewnością w tej akcji uczestniczyły, poza wywiadem PRL, także służby innych krajów komunistycznych - Stasi i KGB.
Piotr Woyciechowski: Po śmierci ks. Blachnickiego małżeństwo Gontarczyków było przesłuchiwane przez policję i kontrwywiad RFN. W zeznaniach, które złożył w 2006 r. przed prokuratorem IPN Andrzej Gontarczyk mówił, że dostał propozycję współpracy z nimi, ale nie skorzystał z niej. To trochę prawdy, a trochę fałszu.
Służby PRL i Stasi współpracowały podczas operacji "Sycylia" - rozpracowania organizacji polonijnych i antykomunistycznych działających w RFN i Berlinie Zachodnim.
Bezsprzeczne jest to, że ks. Blachnicki, podobnie jak kilka lat wcześniej ks. Popiełuszko, "był na radarze" i pod nadzorem sowieckich służb.
Rozmawiał Maciej Replewicz (PAP)
mr/ pat/