Brytyjski premier w 1939 roku wierzył w możliwość pokoju, a na całym Zachodzie prowadzono politykę ustępstw wobec Niemiec - to wszystko doprowadziło do katastrofy, która dotknęła Polskę. Tak sytuację w Europie w okresie poprzedzającym wybuch II wojny światowej opisuje w rozmowie z PAP historyk Uniwersytetu Bostońskiego Igor Lukes.
Badacz podkreśla także, że Zachód zachowuje się dziś wobec Ukrainy podobnie, jak sojusznicy wobec Polski po niemieckiej inwazji, pomagając lecz w niewystarczający sposób. "Mimo doświadczeń z II wojny światowej polityka appeasmentu, czyli ustępstw wobec silniejszego, wciąż ma wielu zwolenników" - wskazuje.
Zdaniem m.in. autora książek o drodze do II wojny światowej i konferencji w Monachium 1938 r., podobnie jak przed II wojną światową, na Zachodzie wciąż jest znaczące i rosnące grono zwolenników polityki appeasementu.
"To, co mnie osobiście najbardziej uderza, to podejście, które przyjął Zachód wobec tej wojny: że dajemy Ukraińcom trochę wsparcia, ale nigdy wystarczająco, by wygrać. Więc to jest taka taktyka salami, która przypomina mi Francuzów i Brytyjczyków 1 września 1939 r. Trzy dni zajęło im, by wypowiedzieć Niemcom wojnę, a później robili niewiele; zaczęli zrzucać ulotki wzywające Niemców do wycofania się z Polski" - zaznacza Lukes.
"To, co mnie osobiście najbardziej uderza, to podejście, które przyjął Zachód wobec tej wojny: że dajemy Ukraińcom trochę wsparcia, ale nigdy wystarczająco, by wygrać. Więc to jest taka taktyka salami, która przypomina mi Francuzów i Brytyjczyków 1 września 1939 r. Trzy dni zajęło im, by wypowiedzieć Niemcom wojnę, a później robili niewiele; zaczęli zrzucać ulotki wzywające Niemców do wycofania się z Polski" - zaznacza Lukes.
"Podobnie jest dziś z naszym wsparciem: debatujemy, czy Ukraina powina otrzymać artylerię o dłuższym zasięgu i jeszcze zmuszamy ich do zobowiązania się, że nie będą jej używać do strzelania w cele na rosyjskiej ziemi. To tak, jakby Brytyjczycy podczas Bitwy o Brytanię nigdy nie bombardowali Berlina. To dziwne, to nie ma sensu" - dodaje.
Jak zaznaczył, brytyjski premier Neville Chamberlain był skłonny w 1939 roku skorzystać z każdej możliwości, by zapewnić pokój, bo wiedział, że jego kraj nie jest przygotowany do wojny, zarówno materialnie, jak i mentalnie. Podobnie było z Francją, która - jak zaznacza - była bardzo głęboko politycznie podzielona.
"Myślę, że naprawdę trzeba docenić stopień, w jakim te ówczesne społeczeństwa były w pewnym sensie przeżarte od środka przez wewnętrzne podziały" - mówi Lukes. "Pamiętajmy, że jeszcze podczas blitzkriegu, a nawet bombardowań Londynu elementy brytyjskiej arystokracji liczyły na dogadanie się z Hitlerem i próbowali mu przekazywać idiotyczne propozycje pokojowe, bo bardziej od niego obawiali się Stalina" - podkreśla.
Jak dodaje, choć wojna była prawdopodobnie nieunikniona od momentu dojścia Hitlera do władzy w Niemczech ze względu na jego ambicje podboju Europy, to okoliczności te ułatwiły mu jego plany. Tym bardziej, że do wojny dążył też Związek Sowiecki, który liczył, że wojna utoruje Sowietom drogę do dominacji na zgliszczach Europy.
Według Lukesa, tym dyktowana była postawa Stalina wobec żądań Hitlera względem Czechosłowacji, kiedy Sowieci wyrażali poparcie dla Pragi, mając nadzieję na wybuch wojny, lecz nie mając zamiaru w niej uczestniczyć. Później owocem tych starań był pakt Ribbentrop-Mołotow, który przypieczętował los Polski.
"Oczywiście, skutkiem takim postaw była katastrofa, która dotknęła Polskę. Ciężko dziś powiedzieć, na ile Francuzi i Brytyjczycy mieli materialne, czy przede wszystkim duchowe zdolności pomocy Polsce. Ale później wszyscy musieli zapłacić za to cenę" - puentuje historyk.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)
osk/ jar/