Sezon urlopowy wciąż w pełni, więc nic dziwnego, że sierpniowe „Mówią Wieki” poświęcone są tej tematyce. „Turystyka masowa jest zjawiskiem bardzo młodym” – pisze w artykule wstępnym Maciej Krawczyk. Przypomina, że jeszcze 50 lat temu na zagraniczne wojaże mogli sobie pozwolić jedynie zamożni, a przed 100 laty na wakacje wyjeżdżali już prawie wyłącznie bogaci. Dziś trudno nam sobie wyobrazić rok bez urlopowego wypoczynku.
Jednak żeby można było mówić o wakacjach potrzebna była szkoła. „W XIX wieku w kolejnych krajach Europy wprowadzono powszechne szkolnictwo – rządy chciały mieć jednolicie wykształconych, piśmiennych obywateli. Przy okazji ustalono także przerwę w roku szkolnym” – zwraca uwagę Franciszek Dąbrowski w tekście poświęconym letnim wakacjom. Dodaje, że do tego czasu lato kojarzyło się z ciężką pracą i … wojnami. „To rolnictwo wyznaczało rytm życia dawniejszych społeczeństw, zgodne z naturalnym kalendarzem związanym ze zmianą pór roku” - pisze.
Przyznaje, że „rycerski styl życia – udział w życiu dworów panujących lub sprawach publicznych – nie był tak zależny od czasu, choć z pewnymi wyjątkami”. „O ile polowano zwykle jesienią i zimą, o tyle wyprawy wojenne zwykle przedsiębrano w czasie sprzyjającym pochodom wojsk. Najczęściej było to lato, i to już raczej po żniwach” - wyjaśnia.
„Lato nie było zatem porą wypoczynku – raczej czasem gorączkowych aktywności, niekiedy konkurujących ze sobą. (…) Wakacje jako czas planowego wypoczynku, podróży nie podejmowanych za handlem i niebędących wyprawami wojennymi ani pielgrzymkami, miały nadejść dużo później” – konkluduje Dąbrowski.
Choć na wakacje ludzkość musiała jeszcze poczekać, to jednak miała trochę wolnego czasu. O tym, jak go spędzała w mieście pisze w „Mówią Wieki” Katarzyna Wagner. „Jedną z powszechnych form spędzania wolnego czasu były spotkania w karczmach i gospodach. Pijatyki stanowiły powszechną rozrywkę, której oddawali się przedstawiciele wszystkich stanów” – informuje autorka.
Chlubną kartę w tej kwestii zapisała Polska, ponieważ „płatny urlop pracownikom zatrudnionym w przemyśle i handlu przyznała już 1922 roku, kilka lat przez tradycyjnie będącą w forpoczcie zmian Wielką Brytanią” – wskazuje Krawczyk.
Inną popularną formą spędzania wolnego czasu w epoce nowożytnej był udział w redutach, a więc balach maskowych. „Muzyka i taniec dawały radość, zabawę i wytchnienie w czasie wolnym od pracy, a w mieście istniały w różnych formach. Zwłaszcza taniec wydawał się czymś naturalnym – tym bardziej, że dźwięki docierały zarówno z magnackich pałaców, jak i kościołów czy mieszczańskich kamienic” – czytamy w miesięczniku.
„Koncerty albo opera zamkowa – podkreśla Wagner - były zarezerwowane dla zamożnych grup społecznych, lecz mieszczanie nie żyli w ciszy.” „W warszawskim kościele św. Jana można było co niedzielę wysłuchać kapeli dworskiej, u augustianów lub bernardynów koncertów organowych, a u bernardynek żeńskich chórów” - wylicza.
Maciej Krawczyk podkreśla, że „przed XX wiekiem nikt nawet nie myślał o płatnym urlopie pracowniczym. By żądać prawa do czasu wolnego, jako pierwsi na ulice wyszli robotnicy holenderscy zajmujący się obróbką diamentów w 1910 roku, jednak przed pierwszą wojną światową nikt nie podążył w ich ślady” - tłumaczy.
Chlubną kartę w tej kwestii zapisała Polska, ponieważ „płatny urlop pracownikom zatrudnionym w przemyśle i handlu przyznała już 1922 roku, kilka lat przez tradycyjnie będącą w forpoczcie zmian Wielką Brytanią” – wskazuje Krawczyk.
Wyjazdy zagraniczne – oczywiście do tzw. bratnich krajów - były drogie. „W 1965 roku czterodniowa wycieczka Orbisu do Drezna kosztowała 1,4 tys. zł, czyli dwie trzecie przeciętnej pensji miesięcznej, a dwutygodniowa do ZSRS z pobytem w Soczi – 7 tys.
„Co prawda przepisom tym było daleko do doskonałości np. urzędnikom przysługiwał miesiąc urlopu po roku pracy, natomiast robotnicy po roku mieli prawo do 8 dni, a po przepracowaniu trzech lat – do 15. Nadal były to jednak lepsze warunki niż te, które zakładała konwencja uchwalona przez Międzynarodową Organizację Pracy w 1936 roku, przewidująca tylko sześć dni płatnego urlopu” – ocenia historyk. Dodaje, że powszechne urlopy w całym świecie Zachodu stały się normą dopiero po drugiej wojnie światowej.
Oczywiście w awangardzie urlopowej musiały być kraje bloku wschodniego - teoretycznie - zarządzane przez klasę robotniczą. Tu, szczególnie w epoce stalinizmu wypoczynek był – jak pisze Błażej Brzostek - ujęty „w kleszcze” planowanego z góry i operującego „skierowaniami na wczasy” systemu. W PRL „o wczasy FWP nie zabiegali oczywiście ludzie naprawdę dobrze zarabiający (…) Wszyscy wiedzieli, że elita pisarzy, architektów, prawników czy `prywaciarzy` bawi się za własne pieniądze”. „Nawet w najcięższych latach stalinizmu prywatne pensjonaty w Zakopanem, Krynicy czy Sopocie były pełne zadowolonych z życia gości” – pisze Brzostek.
Wyjazdy zagraniczne – oczywiście do tzw. bratnich krajów - były drogie. „W 1965 roku czterodniowa wycieczka Orbisu do Drezna kosztowała 1,4 tys. zł, czyli dwie trzecie przeciętnej pensji miesięcznej, a dwutygodniowa do ZSRS z pobytem w Soczi – 7 tys.
Dla wielu młodych ludzi alternatywą był autostop. „Autostop należał do zdobyczy społecznych początku rządów Gomułki (…). Wśród młodzieży autostop przynależał – obok jazzu, kabaretu i zachodnich nowości spod znaku Bardotki i Saganki – do sfery wytęsknionej swobody” – ocenia historyk.
Nie mógł on jednak pozostać poza kontrolą władzy. „Służyły temu wprowadzone w 1958 roku książeczki autostopowicza, zawierające dane osoby dla milicyjnej kontroli oraz kupony dla kierowców, których zbieranie dawało szansę na zdobycie różnych nagród” - tłumaczy Brzostek.
W jego ocenie „w oczach przybyszów z innych państw `bloku`, wciąż tkwiących w okowach stalinizmu (Czechosłowacja) lub represji po próbie rewolty (Węgry), polski autostop był objawem wielkiej wolności”.
Mimo, że miesięcznik „Mówią Wieki” poświęcony jest lekkiej, wakacyjnej tematyce, to jednak nie brakuje w nim poważnych tekstów. Justyna Dworniak-Jarych pisze o prostytucji w starożytnym Rzymie. „(…) choć była popularna i przynosiła ogromne dochody, nie cieszyła się społeczną estymą. Mimo że lupanary uważano za powszechne miejsce rozrywki rzymskich obywateli, to same prostytutki z prawnego i społecznego punktu widzenia zaliczano do kategorii feminae probrosae czy też feminae famosae (kobiety pozbawione dobrego imienia) – wraz z aktorkami czy stręczycielkami” – wyjaśnia historyczka.
W periodyku nie zabrakło również kolejnego artykułu z serii „Łączność – niedoceniana broń polskich armii”. Tym razem Tomasz Matuszak opisuje sprzęt łączności Wojska Polskiego od lat dziewięćdziesiątych XX wieku do dziś.
Zwraca uwagę, że „wojsko w dużej mierze wykorzystuje sprzęt będący wytworem krajowej myśli konstrukcyjnej i produkcji”. „Bogate doświadczenie w tej dziedzinie mają Wojskowe Zakłady Łączności Nr 1 S.A. oraz Wojskowe Zakłady Łączności Nr 2 S.A. Posiadają one w swojej bogatej ofercie sprzęt łączności produkowany w kraju, stale rozwijany i modyfikowany do obecnych potrzeb, zapewniając zarazem jego serwisowanie” - ocenia. (PAP)
Wojciech Kamiński