Nagroda Nobla musi się zmieniać i iść z duchem czasu - ocenił w rozmowie z PAP Joergen Watne Frydnes, przewodniczący Norweskiego Komitetu Noblowskiego. 11 października, w najbliższy piątek, Komitet ogłosi tegorocznego laureata Pokojowej Nagrody Nobla.
PAP: Od 1901 roku, gdy pierwszą nagrodę pokojową otrzymał założyciel Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, Henry Dunant, wiele się zmieniło. Pokój ma dziś chyba inne znaczenie niż ponad wiek temu.
Joergen Watne Frydnes: Jest nam dużo trudniej niż kapitułom innych nagród. Związani wyraźną wolą Alfreda Nobla, musimy dziś jednak za każdym razem szukać nowego znaczenia pokoju i procesów do niego prowadzących. Dziś nie ma jednej mapy, wytyczonej ścieżki, jednego kryterium, którym zawsze mielibyśmy się kierować. Najważniejsze, czego się uczymy, to właśnie to, że nie ma jednej drogi do pokoju. Będą pojawiać się nowe rozwiązania, nowe zagrożenia. Ponieważ to rozumiemy, przyznawana przez Komitet nagroda cały czas się rozwija, a przez to stara się dobrze odpowiadać swojemu czasowi. Równouprawnienie, tolerancja, ochrona środowiska, nierówności ekonomiczne - nad tymi tematami nie zastanawiano się w 1901 roku tak bardzo, jak dziś.
PAP: Ale i tak wielu twierdzi, że to najbardziej upolitycznione wyróżnienie na świecie.
Frydnes: Nie ma nic bardziej politycznego na świecie, niż pokój. Członkowie Komitetu są wskazywani przez norweskie partie polityczne, stąd rozumiem ten pogląd. Naszym zadaniem jednak, o czym uparcie przypominamy, nie jest bycie think tankiem czy instytucją polityczną lub partyjną. Komitet jest od tego, by wykonywać wolę Alfreda Nobla i przyznawać jego Pokojową Nagrodę. Będziemy popełniać błędy. Będziemy krytykowani. Za każdym razem jednak wyciągamy z naszych wyborów lekcję. Uczymy się na nich.
Na szczęście zawsze mamy dwa pytania, a odpowiedzi na nie pomagają nam w dokonywaniu wyborów. Te pytania brzmią: czym jest pokój i jaka jest najskuteczniejsza droga do jego osiągnięcia. Te dwie wytyczne kierują nami. Będziemy odważni, bo podejmowanie decyzji za każdym razem wymaga od nas odwagi - zwłaszcza, gdy nasze wybory dotyczą procesów, które jeszcze się nie zakończyły. Wówczas przez tę czy inną stronę z pewnością zostaniemy uznani za niewiarygodnych i stronniczych. Mierzyliśmy się z tymi opiniami, mierzymy, i musimy być gotowi, że będziemy się mierzyć.
PAP: Jako najmłodszy w historii przewodniczący Komitetu ogłosisz pojutrze laureata Pokojowej Nagrody Nobla. Nie wahałeś się, czy objąć to stanowisko?
Frydnes: Oczywiście, że miałem wątpliwości. Czym innym jest być członkiem Komitetu, a czym innym jest nim kierować. Uważam jednak, że ktokolwiek zostałby wskazany przez Komitet, powinien podjąć się tego zadania. Nie sądzę, że w kierowaniu komitetem najistotniejsze jest doświadczenie. Decyzję o tym, czyje wysiłki na rzecz pokoju zostaną wyróżnione, podejmujemy wspólnie, a jest nas pięcioro, każdy w innym wieku.
Wielu z dotychczasowych laureatów było znacznie młodszych ode mnie. Nadia Murad miała 25 lat, gdy odbierała swoje wyróżnienie. Malala Yousafzai z Pakistanu była 17-latką. Lech Wałęsa był w moim wieku, gdy w 1984 jego żona, Danuta, odbierała w jego imieniu nagrodę. Nie powinniśmy czuć się przytłoczeni dziedzictwem poprzedników. Powinniśmy z ich dokonań czerpać motywację, inspirację, siłę do zmieniania świata, a nie czuć się ograniczani przez monumentalne postaci. Młodzież ma wszystko, by odgrywać kluczową rolę we współczesnym świecie, bo to oni przejmą stery po nas.
PAP: Masz swoje doświadczenia w walce z terroryzmem. Kierowałeś odbudową ośrodka na Utoyi po zamachach z 22 lipca 2011 roku. Czy sądzisz, że wysiłki na rzecz walki z terroryzmem zasługują na szczególne docenienie?
Frydnes: W trakcie pracy na Utoyi zrozumiałem, że terroryzmu nie można oceniać wyłącznie jako relacji między ofiarami a zamachowcami czy reżimem a osobami walczącymi z nim. Często zapominamy, że najważniejszą rzeczą jest stworzenie warunków dla pojednania, uzdrowienia, pokoju w ramach wspólnoty. Nie „przeciwko komuś”, ale „z kimś”. Że chodzi o drogę prowadzącą do pokoju, a nie tylko okazję do wyrażenia nienawiści wobec sprawców.
Spotkałem się z każdym, kto przeżył Utoyę, z każdą rodziną, która straciła kogoś na wyspie. Widziałem ich cierpienie, bezsilność i złość. Ta złość nie była wyłącznie wobec sprawcy, ale wobec rządu, policji, otoczenia, świata. Setki godzin rozmów, spotkań, patrzenia wzajemnie w oczy pokazały i mnie, i im, że możemy razem znaleźć w sobie wolę, być wybrać inny kierunek niż drogę nienawiści i zemsty. Dokładnie tak, jak powiedział Nelson Mandela: „Najprostszą sposobem na pokój jest usiąść obok siebie na ławce w parku”.
Z Oslo Mieszko Czarnecki (PAP)
cmm/ szm/ ktl/