Mieszkańcy, samorządowcy, leśnicy, żołnierze i wiele innych osób upamiętniło ofiary niemieckich zbrodni we wsi Czerwony Krzyż na Suwalszczyźnie. 80 lat temu Niemcy spacyfikowali ludność cywilną, a potem spalili wioskę niemal doszczętnie.
23 czerwca 1944 roku o godzinie 4 nad ranem do wsi wkroczyła żandarmeria niemiecka dokonując pacyfikacji. Mieszkańcom nakazano opuszczenie domów, po czym ok. 50 osób załadowano na samochody ciężarowe i wywieziono do obozów koncentracyjnych. Kobiety z dziećmi wygnali. Wieś została niemal kompletnie spalona. Z 43 gospodarstw pozostało jedynie 5, a niektórzy twierdzą, że mniej.
W 80. rocznicę tamtych wydarzeń zarząd Wigierskiego Parku Narodowego (WPN) zorganizował uroczystość upamiętnienia zabitych i poszkodowanych osób. Kilkadziesiąt osób i potomków ofiar spotkało się przy krzyżu na wzgórzu nad jeziorem Wigry, by złożyć kwiaty i zapalić znicze.
"Tutaj, gdzie jesteśmy, przez ponad dwieście lat istniała wioska" - powiedział podczas uroczystości historyk, pracownik WPN Maciej Ambrosiewicz. Mówił, że po odzyskaniu niepodległości w 1921 roku mieszkało tam blisko 200 osób. "Teraz to jest pustka, jak patrzymy na to miejsce. Są tylko pojedyncze domostwa" - podkreślił.
Krzyż stanął tam w 1992 roku. Na krzyżu wisi Jezus Chrystus. Obok stoją bale, na których zamontowano żarna znalezione na zgliszczach wioski.
"Tutaj, gdzie jesteśmy, przez ponad dwieście lat istniała wioska" - powiedział podczas uroczystości historyk, pracownik WPN Maciej Ambrosiewicz. Mówił, że po odzyskaniu niepodległości w 1921 roku mieszkało tam blisko 200 osób. "Teraz to jest pustka, jak patrzymy na to miejsce. Są tylko pojedyncze domostwa" - podkreślił Ambrosiewicz.
Wójt gminy Krasnopol Karol Szrajbert powiedział, że po pacyfikacji wieś nigdy nie została odbudowana i mieszka w niej obecnie kilku rolników.
"To była duża wieś, jak na tamte czasy, która została doszczętnie zniszczona. Obecnie jest raczej obiektem wycieczek turystycznych niż stale mieszkających ludzi" - dodał Szrajbert.
Alicja Wysocka, której babcia została wywieziona z Czerwonego Krzyża i zamordowana w komorze gazowej powiedziała, że zło nie było anonimowe i wiadomo, że dokonali tego naziści niemieccy z żołnierzami ukraińskimi.
"Pamiętam, jak palili Czerwony Krzyż, jak Niemcy wyganiali. Chcieli wszystkich mieszkańców spalić. Zagnali ich do mieszkania i chcieli żywcem spalić" - powiedziała PAP Krystyna Ambrosiewcz, która miała wówczas 5 lat i jak twierdzi, trochę pamięta co się stało.
Dyrektor WPN Tomasz Huszcza powiedział PAP, że najprawdopodobniej była to kara, jaką Niemcy postanowili nałożyć w związku z pomocą, jakiej mieszkańcy wsi udzielali żołnierzom Armii Krajowej. Jak opowiadają potomkowie ofiar niemieckiej pacyfikacji, w tej części Suwalszczyzny działała silna grupa żołnierzy AK.
Jak relacjonuje, wygonili z domów wszystkich, domy i mienie spalili. Hitlerowcy wszystkich zatrzymali i ciężarówkami wywieźli w kilka miejsc. Około 40-50 osób zatrzymano i wywieziono do obozów koncentracyjnych. Tam 21 osób zamordowano.
"Okrutny los spotkał też część dzieci z Czerwonego Krzyża" - przypomina Maciej Ambrosiewicz. Wspomniał, że zostały one przez Niemców zabrane rodzicom i wywiezione w okolice Augustowa. "Tam Niemcy je porzucili. Błąkające się dzieci przygarnęli mieszkańcy okolicznych wsi" - dodał.
Dyrektor WPN Tomasz Huszcza na pytanie, dlaczego do tego doszło powiedział PAP, że najprawdopodobniej była to kara, jaką Niemcy postanowili nałożyć w związku z pomocą, jakiej mieszkańcy wsi udzielali żołnierzom Armii Krajowej. Jak opowiadają potomkowie ofiar niemieckiej pacyfikacji, w tej części Suwalszczyzny działała silna grupa żołnierzy AK. (PAP)
Autor: Jacek Buraczewski
bur/ dki/