Olimpijczyk Zbigniew Makomaski po raz pierwszy w życiu spotkał legendarnego trenera lekkoatletycznego Jana Mulaka, kiedy w 1951 roku w jednym przedziale zdążali pociągiem na mistrzostwa Zrzeszenia Ogniwo do Krakowa.
„Do przedziału wszedł wysoki przystojny mężczyzna i od razu nawiązał ze mną rozmowę, oczywiście o sporcie. Kiedy powiedziałem mu jak się nazywam, odparł, że zna wszystkie moje dotychczasowe wyniki, które miał w pamięci, a nie tylko w notatniku trenerskim. Był wówczas szefem pionu sportowego w Zrzeszenia Ogniwo” - powiedział PAP 92-letni Zbigniew Makomaski, jeden z najlepszych polskich specjalistów w biegu na 400 i 800 metrów.
„On był niezwykle przyjaznym człowiekiem. Kiedy w 1951 roku miałem iść na studia, przygarnął mnie i zaoferował... podłogę w swoim mieszkaniu na Żoliborzu. O ile sobie przypominam, mieszkałem tam przez 2-3 tygodnie. Prosił mnie, abym mówił do niego wujku, bo pozostawał w opozycji do ówczesnej władzy i interesowała się nim ubecja” - wspominał dawne czasy.
„Lepszego trenera nie znałem. To on zrobił wielką rewolucję w systemie szkolenia polskich lekkoatletów. (...) Starał się, aby bieganie nie przychodziło z mozołem.”
Wysoko cenił umiejętności szkoleniowe i wiedzę głównego twórcy legendarnego Wunderteamu, ale i jego intuicję, co - według niego - w przypadku trenera odgrywa szczególną rolę.
„Lepszego trenera nie znałem. To on zrobił wielką rewolucję w systemie szkolenia polskich lekkoatletów. Miał ogromną wiedzę na temat biegania w innych krajach, a zwłaszcza w Finlandii, i te wszystkie wzory przenosił na nasze podwórko. Niewykluczone, że sam wymyślił niektóre metody. Starał się, aby bieganie nie przychodziło z mozołem, dlatego sporo czasu spędzaliśmy na bieganiu w lesie, Trening w takich warunkach przynosił nam dodatkowo kontakt z naturą. To on był promotorem zabaw biegowych organizowanych nie tylko dla sportowców, lecz także dla mieszkańców Warszawy. Często chodzę do Lasu Kabackiego, gdzie aż miło widzieć biegających, a ja nie rozstaję się z kijkami” - kontynuował wspomnienia o Mulaku olimpijczyk z Rzymu w 1960 roku i dwukrotny uczestnik mistrzostw Starego Kontynentu.
Makomaski w historii „królowej sportu” zapisał się jako pierwszy Polak, który przebiegł 400 metrów poniżej 48 sekund, a dystans dwa razy dłuższy poniżej najpierw 1.48, a potem 1.47. To efekt m.in. pracy Mulaka, który wymagał od biegaczy zwiększonego wysiłku. Uważał, że tędy prowadzi droga do sukcesów.
„Wielokrotnie, po treningu kładłem się na łóżku i >>oddychałem rękawami<<. Bywało ciężko” - dodał.
Przypomina sobie jak pod okiem Mulaka przygotowywał się do występu w meczu Polski z lekkoatletyczną potęgą - Stanami Zjednoczonymi na Stadionie X-lecia w 1958 roku.
„Trenowaliśmy w Spale. Nie było mowy o jakimś szkoleniu centralnym. Zdzisław Bill, sekretarz generalny PZLA, załatwił nam skierowanie do Spały, gdzie mogliśmy zjeść obiad. Trenowaliśmy w tamtejszych lasach, a spaliśmy w... namiotach. Przed startem w meczu zatrułem się bigosem i nie mogłem spodziewać się, że z kimkolwiek będę w stanie wygrać, a tym bardziej z mistrzem olimpijskim z Melbourne Tomem Courtneyem” - powiedział Makomaski.
Mulak dodawał mu przed startem odwagi, a Polaka, który pokonał Courtneya na 800 metrów, co było ogromną niespodzianką, niósł doping 100-tysięczej widowni i obecność na widowni... trenera.
„Nie mogłem go zawieść” - podsumował.(PAP)
jej/ pp/