Licha, demony i rusałki zamieszkujące podlaskie wsie, tradycyjne przepisy na odczarowanie uroków, np. jak wyleczyć dziecko z płaczu, ale też opowieści mieszkańców wsi o przesądach - można zobaczyć na wystawie "Co licho za piecem szepce..." w Centrum im. Ludwika Zamenhofa w Białymstoku. Autorką projektu jest Magdalena Toczydłowska-Talarczyk. Wystawa, na którą złożyły się przede wszystkim rysunki lich i demonów, ale też przepisy i rozmowy z mieszkańcami o przesądach i obrzędach, to efekt rocznej pracy artystki.
Toczydłowska-Talarczyk powiedziała PAP, że licha coraz rzadziej mieszkają na podlaskich wsiach, coraz rzadziej też można je spotkać, ale - jak dodała - ludzie wciąż o nich pamiętają, tylko coraz mniej w nie wierzą.
"Licho to był taki domowy psotnik, mógł namieszać w gospodarstwie, w domu i w ogrodzie, więc to nie było stworzenie zbyt przyjazne domownikom. Było je trzeba obłaskawiać, np. zostawiając przysmaki po kolacji" - powiedziała.
Toczydłowska-Talarczyk powiedziała PAP, że licha coraz rzadziej mieszkają na podlaskich wsiach, coraz rzadziej też można je spotkać, ale - jak dodała - ludzie wciąż o nich pamiętają, tylko coraz mniej w nie wierzą. "Licho to był taki domowy psotnik, mógł namieszać w gospodarstwie, w domu i w ogrodzie, więc to nie było stworzenie zbyt przyjazne domownikom. Było je trzeba obłaskawiać, np. zostawiając przysmaki po kolacji" - powiedziała.
Licha były małe i duże, przyjazne i mniej przyjazne, a spotakć można je było wszędzie: i w lesie, i nad rzeką, "w każdej szparce". Artystka mówiła, że ludzie na wsiach działanie czy niedziałanie różnych urządzeń, choroby, niepowodzenia, ale też powodzenia, tłumaczyli sobie ingerencją różnych lich. Jej zdaniem wierzenia i przesądy często miały racjonalne podstawy, ale przekazywano je w formie "barwnej opowieści".
Na wystawie można obejrzeć rysunki, które powstały na podstawie opisów lich zebranych przez artystkę. To m.in. rusałka polna, podlaski odpowiednik południcy. Była to kobieta, która najczęściej pojawiała się podczas żniw. Te najbardziej niebezpieczne potrafiły zadusić żniwiarzy lub załaskotać na śmierć. Ale były też przyjazne rusałki, które przeganiały z pól dzieci i zwierzęta, by chronić plony.
Toczydłowska-Talarczyk powiedziała, że typowo podlaskim lichem była konopielka. Jej zadaniem było chronić. "Konopielka mieszkała na polach i w ogrodach, a pilnowała warzyw, lnu i konopii. Kto mógł podeptać rośliny był przez nią załaskotywany na śmierć" - brzmi opis pod rysunkiem.
W lasach dzieci, które zbierały jagody lub zboczyły ze ścieżki, mogły być wystraszone przez baby jagodowe. A lichem szczególnie groźnym dla mężczyzn była kikimora, która mogła udusić.
Oprócz rysunków, można posłuchać opowieści mieszkańców podlaskich wsi o ich spotkaniach z diabłami i lichami, ale też przesądach. Są też przepisy na odczarowanie uroków. To m.in. przepis na uroki rzucane na zwierzęta domowe, które zwalczano przeciągając miotłą po oczach zwierząt i sypując dookoła zwierząt okrąg z soli. Jeśli urok był silny, oczy zwierząt przecierano wewnętrzną stroną spódnicy albo majtkami.
Wiele było też rad, jak wyleczyć dziecko z płaczu. Jedna z nich mówiła, że kiedy dziecko płakało ciągle i w dzień, i w nocy, to dostało tzw. płaczki. Płaczkę tę trzeba było z niego wygonić. W południe dziecko trzeba było wynieść na rozstaje dróg. Trzymając je na rękach, chodzić z jednej drogi na drugą, prosząc południce, żeby zabrały płaczkę od dziecka. Następnie przetrzeć dziecku oczy lnianą szmatką, którą należało wyrzucić na rozstaju dróg. Cały obrzęd trzeba było powtórzyć przez trzy kolejne dni.
Wystawę można oglądać do 1 grudnia. (PAP)
swi/ mow/