Mieszkańcy zapalają znicze przed warszawską galerią Zachęta podczas uroczystości w 93. rocznicę zamachu na pierwszego prezydenta RP Gabriela Narutowicza, 2015 r. Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski
16 grudnia mija 103. rocznica zamordowania Gabriela Narutowicza, pierwszego prezydent RP. - Narutowicz kierował się silnym poczuciem odpowiedzialności za odrodzoną Polskę. Wrócił do kraju, porzucając ustabilizowane i komfortowe życie w Szwajcarii – powiedział prof. Mariusz Wołos, historyk.
PAP: Nie byłoby prezydenta Gabriela Narutowicza bez Józefa Piłsudskiego, który tym prezydentem nie chciał zostać. Dlaczego Marszałek ku zaskoczeniu swoich zwolenników i dużej części społeczeństwa odmówił kandydowania na pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej?
Mariusz Wołos: Po czterech latach sprawowania funkcji głowy państwa – najpierw jako tymczasowy naczelnik państwa, potem naczelnik państwa, a równocześnie naczelny wódz – Piłsudski czuł się skrajnie zmęczony. Nie chodziło wyłącznie o codzienne urzędowanie: wizyty, przyjmowanie delegacji, podróże służbowe. Przede wszystkim był zmęczony atmosferą polityczną, która narastała wokół niego zwłaszcza od 1920 roku. Sam Piłsudski określał ją mianem „brudu niewoli”. Miał na myśli złe nawyki w obyczaju politycznym ukształtowane jeszcze w czasach zaborów. Był nieprawdopodobnie atakowany z różnych stron sceny politycznej – szczególnie z prawej, ale nie tylko, bo krytykowali go również komuniści. Czuł się wyczerpany, chciał odpocząć, miał dwoje małych dzieci i pragnął choć na jakiś czas wyrwać się z tego kieratu.
Była też przyczyna polityczna, którą wielu historyków stawia nawet na pierwszym miejscu. Piłsudski doskonale zdawał sobie sprawę, że konstytucja marcowa z 1921 roku była w dużej mierze pisana przez jego przeciwników politycznych przeciwko niemu. Jej celem było znaczące ograniczenie kompetencji głowy państwa, sprowadzając je niemal wyłącznie do funkcji reprezentacyjnych. Zadbano między innymi o to, by prezydent Rzeczypospolitej nie mógł pełnić funkcji naczelnego wodza. Także sam fakt, że prezydent był wybierany przez Zgromadzenie Narodowe, czyli połączone izby parlamentu, a nie w wyborach powszechnych, sytuował go ze względu na źródło władzy niżej niż władzę ustawodawczą.

Józef Piłsudski przed Belwederem w 1922 roku. Fot. PAP/Reprodukcja Jan Morek
PAP: Czy Narutowicz był wśród osób, które przekonywały Piłsudskiego do zmiany zdania?
M.W.: Tak. Uważał, że nikt nie będzie w stanie tak dobrze reprezentować Polski jak on. Dowodem miały być wizyty zagraniczne Piłsudskiego: w Paryżu w lutym 1921 roku oraz w Rumunii we wrześniu 1922 roku. Podczas tej drugiej podróży Narutowicz towarzyszył Piłsudskiemu jako minister spraw zagranicznych. Uważał, że właśnie w taki sposób powinna zachowywać się głowa państwa: godnie i z autorytetem reprezentując swój kraj. Nie zdołał jednak Piłsudskiego przekonać do zmiany decyzji. Wtedy podjął próbę przeforsowania kandydatury Maurycego Zamoyskiego, polityka prawicy i ówczesnego szefa placówki dyplomatycznej we Francji, u którego cenił zdolności koncyliacyjne, znajomość świata, doświadczenie polityczne oraz łagodność charakteru. Jest to o tyle interesujące, że później Zamoyski stał się głównym przeciwnikiem Narutowicza w wyborach prezydenckich. To pokazuje, że Narutowicz wkładał wiele starań, aby to inni objęli urząd prezydenta Rzeczypospolitej.
PAP: Gdy Narutowicz namawiany do kandydowania przez Stanisława Thugutta z PSL „Wyzwolenie” poradził się Piłsudskiego, ten mu odradził. Dlaczego?
M.W.: Uważał bowiem Narutowicza za Europejczyka – człowieka, który ponad trzy dekady życia spędził poza ziemiami polskimi i który nie zna dostatecznie polskich realiów, mentalności ani mechanizmów funkcjonowania życia politycznego w kraju. Dlatego Piłsudski raczej wskazywał jako kandydatów byłego socjalistę niepodległościowego i spółdzielcę Stanisława Wojciechowskiego, a nawet Wincentego Witosa z centrowego PSL „Piast”.

Popiersie Stanisława Augusta Thugutta (1873-1941), założyciela organizacji spółdzielczych i pism poświęconych spółdzielczości, 1948 r.
PAP: Dlaczego Narutowicz mimo braku poparcia Piłsudskiego zdecydował się kandydować?
M.W.: Narutowicz tej funkcji nie pragnął. Po ponad dwóch latach aktywnej obecności na polskiej scenie politycznej zaczął już rozumieć, że Polska nie jest Europą Zachodnią i że realia polityczne są tu znacznie bardziej brutalne. Był to jednak człowiek o niezwykle silnym poczuciu służby państwowej.
Sam Narutowicz uważał, że znaczną część życia zmarnował, pracując w Szwajcarii i w innych państwach Europy Zachodniej, podczas gdy jego talent oraz doświadczenie powinny służyć Polsce.
Dlatego, gdy zaproponowano mu kandydowanie na urząd prezydenta, zadecydowało poczucie obowiązku wobec państwa. Jest to paradoks, który dziś bywa trudny do zrozumienia: ktoś zostaje prezydentem wbrew własnej woli. W przypadku Narutowicza tak właśnie było. To dlatego Piłsudskiemu nie udało się odwieść go od zgody na kandydowanie.
Narutowicz kierował się silnym poczuciem odpowiedzialności za odrodzoną Polskę. Wrócił do kraju, porzucając ustabilizowane i komfortowe życie w Szwajcarii. Był profesorem politechniki, przez wiele lat dziekanem, uznanym uczonym, osobą powszechnie szanowaną i dobrze sytuowaną materialnie. Mógł bez przeszkód kontynuować tę karierę do końca życia i nigdy do Polski nie wracać. A jednak wrócił. Coś musiało go do Polski przyciągać. Było to właśnie poczucie obowiązku pracy dla własnej ojczyzny, dla państwa odrodzonego po latach zaborów. To poczucie było na tyle silne, że skłoniło go do przyjęcia kandydatury na urząd prezydenta nawet wbrew własnym skłonnościom.
PAP: Co przemawiało za kandydaturą Narutowicza?
M.W.: Środowiska, które wystawiły kandydaturę Narutowicza, zdążyły w ciągu ponad dwóch lat służby publicznej docenić jego walory najpierw jako ministra robót publicznych, a w ostatnich miesiącach życia jako ministra spraw zagranicznych. Dostrzegano zarówno jego solidność w codziennej pracy, jak i wysokie kompetencje fachowe. Nieprzypadkowo objął resort robót publicznych – był przecież specjalistą w dziedzinie budownictwa wodnego i hydrotechniki.
Równie dobrze sprawdzał się w funkcjach reprezentacyjnych: znał wszystkie kluczowe języki ówczesnego świata, doskonale rozumiał mentalność Zachodu, ale także Wschodu, z którego się wywodził, bo pochodził przecież z zaboru rosyjskiego, znał język rosyjski, studiował w Petersburgu i przez pewien czas był poddanym Romanowów. Był to więc człowiek doskonale pasujący do roli głowy państwa o charakterze przede wszystkim reprezentacyjnym – także dlatego, że nie posiadał własnego zaplecza politycznego. I to właśnie było jego atutem.
Politycy tacy jak Thugutt doskonale zdawali sobie sprawę, że Narutowicz idealnie nadaje się do urzędu prezydenta zaprojektowanego w konstytucji marcowej: funkcji z wyraźnie ograniczonymi kompetencjami, ujętej w wąski konstytucyjny gorset.

Reprodukcja: Gabriel Narutowicz, pierwszy prezydent II Rzeczypospolitej Polskiej, przed 1922 r. Fot. PAP/Reprodukcja
PAP: Czy Thugutt zdawał sobie sprawę, że jako prezydent Narutowicz nie byłby politycznym głosem środowiska, które wysunęło jego kandydaturę?
M.W.: Zdecydowanie tak. Narutowicz był człowiekiem o poglądach liberalno-konserwatywnych i nie miał nic wspólnego z ruchem ludowym. Pochodził z dość zamożnej rodziny ziemiańskiej ze Żmudzi, a więc tradycje polskiego ruchu ludowego – ukształtowane przede wszystkim w Galicji i Królestwie Polskim, gdzie ruch ten miał swoje kolebki – były mu zasadniczo obce. Ale w tym wypadku nie chodziło o afiliację ideową czy społeczną.
Kluczowe były inne kwestie: stosunek do państwa, zdolność jego reprezentowania, pewien styl osobisty, obycie i sznyt. Takich ludzi w Polsce było wówczas niewielu. Dostrzeżono w nim osobę, która sprosta obowiązkom głowy państwa i będzie reprezentować Rzeczpospolitą w sposób godny i przekonujący.
PAP: Narutowicz wspierał Legiony Polskie i sympatyzował z Piłsudskim, z którym był spowinowacony. To Piłsudski stał za ministerialnymi nominacjami Narutowicza. Równocześnie Narutowicz nie czuł wobec Piłsudskiego takiej lojalności i podporządkowania jak niektórzy legionowi oficerowie. Jak można scharakteryzować relację łączącą Narutowicza i Piłsudskiego?
M.W.: Zacznę od tego, że wiemy znacznie więcej o stosunku Piłsudskiego do Narutowicza niż odwrotnie. Wynika to z prostego faktu: Piłsudski poświęcił Narutowiczowi obszerny tekst wspomnieniowy. Jest on dla historyków podstawowym punktem odniesienia. Narutowicz nie pozostawił natomiast wspomnień, w których ująłby swój stosunek do Piłsudskiego, bo nie miał na to szansy, gdyż zginął tragicznie.
Trzeba jednak podkreślić, że nazwiska obu rodzin były sobie znane od dzieciństwa. Zarówno Piłsudscy, jak i Narutowiczowie wywodzili się ze Żmudzi, z dość zamożnej polskiej szlachty. Były to środowiska przenikające się, często ze sobą spokrewnione lub spowinowacone. Brat Narutowicza, Stanisław, był żonaty z Joanną Billewiczówną, kuzynką Piłsudskiego. Było to więc dość bliskie powinowactwo, o którym obaj doskonale wiedzieli.
Ale istniał jeszcze jeden, bardzo ciekawy element tej relacji, na który zwraca uwagę sam Piłsudski. Otóż obaj panowie w pewnym sensie wzajemnie sobie zazdrościli – i była to zazdrość życzliwa, niemal przyjacielska. Piłsudskiego zaintrygowała informacja, że Narutowicz uchodził za dziwaka. Gdy zapytał, co to znaczy, usłyszał, że jako student politechniki w Zurychu uczęszczał na zajęcia wojskowe. Piłsudski uznał to za dowód niezwykłej postawy. Mimo oddalenia od ziem polskich, mimo że były to jeszcze lata 80. XIX wieku, bez widma wojny na horyzoncie, Narutowicz chciał się szkolić wojskowo. To świadczyło o sile tradycji niepodległościowej wyniesionej z domu, bo ojcowie obu polityków brali udział w powstaniu styczniowym. Gdy się poznali i zaczęli rozmawiać, Piłsudski szybko zorientował się, że Narutowicz z podziwem, a wręcz zazdrością, patrzy na jego działalność militarną: Związki Strzeleckie, Legiony, późniejsze dowodzenie Wojskiem Polskim. To pogłębiło wzajemną sympatię. Z kolei Piłsudski patrzył z uznaniem, a być może nawet z pewną zazdrością na Narutowicza jako na Europejczyka. Ponad trzy dekady życia spędzone poza Polską dały mu zupełnie inną perspektywę patrzenia na kraj.
Co istotne, Narutowicz nie miał żadnych kompleksów wobec Zachodu.
Nie kłaniał się Francuzom, Brytyjczykom czy Amerykanom, co Piłsudski bardzo cenił, zwłaszcza w kontekście obaw przed sprowadzeniem Polski do roli klienta zwycięskich mocarstw. Narutowicz nie miał kompleksów, ponieważ sam był częścią tej europejskiej elity. To Piłsudskiemu imponowało.
Poznali się stosunkowo późno – dopiero wtedy, gdy Narutowicz objął funkcję ministra robót publicznych, a więc na około dwa i pół roku przed śmiercią. Kontakty początkowo były sporadyczne, ponieważ Piłsudski nie przywiązywał większej wagi do tego resortu, koncentrując się na wojsku i polityce zagranicznej. Narutowicz zwrócił jednak uwagę Piłsudskiego, gdy bardzo stanowczo wystąpił w obronie swojego ministerstwa w czasie drastycznych cięć budżetowych. Gdy minister finansów Jerzy Michalski zaproponował taki poziom oszczędności, że środki wystarczałyby wyłącznie na pensje urzędników, Narutowicz stwierdził wprost, że w takim razie najlepiej byłoby ministerstwo zlikwidować, bo nie spełniałoby żadnej realnej funkcji. Ta szczerość i bezkompromisowość bardzo Piłsudskiemu zaimponowały.

Iluminacja na fasadzie Pałacu Prezydenckiego w 100. rocznicę zabójstwa Gabriela Narutowicza. Fot. PAP/Tomasz Gzell
Prawdziwie bliska współpraca rozpoczęła się jednak dopiero w czerwcu 1922 roku, gdy Narutowicz objął stanowisko ministra spraw zagranicznych w rządzie Artura Śliwińskiego, a następnie zachował je w gabinecie Juliana Nowaka. Przez ostatnie pół roku życia kierował polską dyplomacją – obszarem, który obok wojska interesował Piłsudskiego najbardziej. Wówczas ich kontakty stały się intensywne: spotykali się regularnie, rozmawiali, dyskutowali. Piłsudski bardzo cenił lojalność Narutowicza jako szefa dyplomacji – wynikającą zarówno z jego charakteru, skłonności do szukania porozumienia, jak i ze zrozumienia roli Naczelnika Państwa jako najwyższego reprezentanta Rzeczypospolitej i aktywnego uczestnika polityki zagranicznej. Nie oznacza to jednak, że Narutowicz we wszystkim zgadzał się z Piłsudskim w kwestiach polityki zagranicznej. Różnic było sporo.
PAP: Jakie to były różnice?
M.W.: Piłsudski uważał Narutowicza za człowieka, który nie trzyma twardą ręką aparatu dyplomatycznego i być może nie jest w stanie poznać wszystkich jego zakamarków z rozmaitymi nieformalnymi układami, plotkami i wzajemnym podkopywaniem się różnych środowisk. W charakterystyce Narutowicza używał słowa „względność”. Piłsudski miał na myśli względność Narutowicza w postępowaniu wobec urzędników aparatu państwowego, w tym dyplomatów. Tę „względność” należy rozumieć jako przeciwieństwo bezwzględności, czyli po prostu pewną miękkość w działaniu. I to nie do końca Piłsudskiemu odpowiadało.
Jednocześnie bardzo wysoko cenił ogrom pracy Narutowicza, jego poświęcenie czasu i zdrowia. Po ponad dwóch latach intensywnej służby państwowej stan zdrowia Narutowicza wyraźnie się pogorszył.
Cierpiał na chorobę serca, co było widoczne: ograniczył aktywność fizyczną, choć wcześniej należała ona do jego codziennej rutyny i potrafił nią zarażać innych.
Jeśli jednak chodzi o zasadnicze różnice w polityce zagranicznej, to ich poglądy wyraźnie rozchodziły się w kwestii Kłajpedy. Wówczas Kłajpeda miała status terytorium wolnego pod kontrolą Ligi Narodów z francuskim garnizonem, zresztą stopniowo redukowanym. Narutowicz uważał, że taka forma międzynarodowej kontroli nad Kłajpedą – zwłaszcza nad portem i miastem – jest dla Polski korzystna. Postulował również równorzędną współpracę gospodarczą Polski i Litwy na obszarze portu kłajpedzkiego. Opowiadał się za utrzymaniem istniejącego wówczas status quo, czemu dał wyraz w instrukcjach dla polskiego posła w Paryżu Maurycego Zamoyskiego.
Piłsudski oceniał tę sytuację zupełnie inaczej. Uważał, że Liga Narodów jest instytucją słabą, pozbawioną realnej siły militarnej, a więc że taki stan rzeczy wcześniej czy później ulegnie zmianie. Jego zdaniem któreś z państw zainteresowanych regionem – Niemcy lub Litwa – doprowadzi do zmiany statusu Kłajpedy. Jak wiemy, tak właśnie się stało: w styczniu 1923 roku, czego Narutowicz już nie dożył, Litwini zajęli Kraj Kłajpedzki i ostatecznie włączyli go do swojej republiki. Nie była to wcale kwestia marginalna. Poza tym Piłsudski zamierzał wykorzystać casus Kłajpedy jako środek nacisku na Kowno w celu unormowania stosunków polsko-litewskich. W latach 1922–1924 problem kłajpedzki w dużym stopniu absorbował polską dyplomację. To była więc pierwsza istotna różnica.
Różnił ich też stosunek do inicjatyw zgłaszanych przez Moskwę. Już w połowie 1922 roku strona sowiecka zaproponowała zwołanie konferencji rozbrojeniowej. Piłsudski odniósł się do tej inicjatywy z daleko idącą rezerwą. Nie ufał intencjom bolszewików i absolutnie nie wierzył w realne rozbrojenie Armii Czerwonej. Widział w tym raczej międzynarodową i zarazem propagandową grę, za którą kryje się coś więcej. Tymczasem Narutowicz potraktował tę propozycję z pełną powagą, co przecież nie znaczy, że kierowała nim naiwność wobec Moskwy. Po prostu podszedł do sprawy rzeczowo i rzetelnie, widząc w tym szansę poprawy stosunków ze wschodnim sąsiadem. Zaangażował się w nią i na początku grudnia 1922 roku, a więc w ostatnich dniach urzędowania jako ministra spraw zagranicznych i zarazem w ostatnich dniach jego życia – doszło do konferencji rozbrojeniowej w Moskwie. Na czele polskiej delegacji stanął Janusz Radziwiłł. Konferencja nie przyniosła wymiernych rezultatów, ale właśnie wtedy strona polska po raz pierwszy wysunęła projekt zawarcia paktu o nieagresji z Rosją Sowiecką, która już wkrótce miała stać się federacją – Związkiem Sowieckim.
PAP: Piłsudski po zabójstwie Narutowicza powstrzymał tendencje odwetowe wobec endecji, które pojawiły się wśród jego zwolenników, i nie wykorzystał politycznie jego śmierci, chociaż część jego otoczenia popychało go ku temu. Dlaczego?
M.W.: Dlatego że był mężem stanu i doskonale rozumiał, czym mogłoby to się skończyć. Tego rodzaju działania mogły doprowadzić do wojny domowej, a przy tak słabym organizmie państwowym, jakim była wówczas Polska, zakończyłoby się to katastrofą – nie tylko pod względem liczby ofiar i strat, ale być może także poprzez ingerencję mocarstw zewnętrznych. Tylko szaleniec mógłby wówczas do tego doprowadzić. Piłsudski miał świadomość istnienia nastrojów odwetowych, zwłaszcza w środowiskach PPS-owskich i robotniczych. Dochodziło do zamieszek i manifestacji. Dlatego dla Piłsudskiego kluczowe było uspokojenie nastrojów po obu stronach sceny politycznej.
Z tych powodów Marszałek dążył do zachowania spokoju, poparł – a według niektórych – wręcz sam zaproponował koncepcję powierzenia funkcji premiera generałowi Władysławowi Sikorskiemu. Choć nie był on jego politycznym faworytem, Piłsudski wiedział, że jest człowiekiem ambitnym, sprawnym i rzutkim. Co istotne, generał nie był ani przedstawicielem prawicy, ani lewicy – był państwowcem, sytuował się raczej w politycznym centrum i nie miał zaplecza partyjnego, które pchałoby go w określoną stronę. Dzięki temu mógł skutecznie użyć instrumentów władzy do wyciszenia nastrojów i uspokojenia Rzeczypospolitej stojącej być może na krawędzi wojny domowej. I rzeczywiście: rząd generała Sikorskiego, choć planowany jako przejściowy, a funkcjonujący niemal pół roku, to zadanie wykonał bardzo dobrze.

W 2004 r. członkowie Federacji Młodych Socjaldemokratów uczcili 82. rocznicę śmierci Gabriela Narutowicza przed gmachem warszawskiej Zachęty. Fot. PAP/Paweł Kula
PAP: W biografii Piłsudskiego napisał pan, że po śmierci Narutowicza „coś w nim pękło”. Co to znaczy?
M.W.: To „coś” miało kilka płaszczyzn. Po pierwsze, zabito człowieka szlachetnego i wybitnego: państwowca, który był gotów porzucić wygodne życie na Zachodzie dla niepewnego losu w Polsce i oddać swoje talenty Rzeczypospolitej. Takich było w Polsce niewielu. To jest ta najbardziej elementarna, ludzka płaszczyzna.
Druga płaszczyzna dotyczyła myślenia politycznego. Cóż warte jest państwo i naród, który morduje swojego pierwszego, dopiero co wybranego prezydenta? Cóż wart jest naród, który odnosi się do głowy państwa bez elementarnego szacunku, obrzuca ją błotem i nienawiścią? Dla Piłsudskiego prezydent był emanacją majestatu Rzeczypospolitej.
Po zabiciu Narutowicza w Piłsudskim coś pękło do tego stopnia, że według mnie mieliśmy do czynienia z dwoma wcieleniami Marszałka: sprzed zamordowania Narutowicza i po tym wydarzeniu.
Zmiana nie była od razu dostrzegalna, ale z pewnością bardzo głęboka. Piłsudski stracił nie tylko resztki szacunku do swoich przeciwników politycznych z prawej strony, których obciążał moralną odpowiedzialnością za zabójstwo, lecz także wiarę w demokrację jako siłę sprzyjającą rozwojowi młodego państwa. Zrozumiał, że demokracja w tym bardzo koślawym wydaniu nie tylko nie musi wzmacniać państwa, ale może wręcz uderzać w budowę jego trwałych struktur.
Piłsudski, pisząc wspomnienie o Narutowiczu, wyrażał żal po człowieku, ale też po pewnej idealistycznej wizji Polski, która po zaborach miała się odrodzić także moralnie. Sam mówił, że po odzyskaniu niepodległości Rzeczpospolita odrodziła się właściwie tylko w jednym wymiarze – militarnym. Potrafiła zbudować armię, obronić niepodległość w 1920 roku i wykuć granice, w dużej mierze karabinem i bagnetem. Po mordzie politycznym stwierdził jasno: moralnego odrodzenia nie było. Pozostał „brud niewoli” – mentalna spuścizna zaborów. Piłsudski cytuje we wspomnieniu słowa Narutowicza wypowiedziane krótko przed śmiercią: „to nie jest Europa. Ci ludzie lepiej się czuli pod tym, kto karki im deptał i bił po pysku”. To była w przekonaniu Piłsudskiego ciągnąca się mentalna niewola, która doprowadziła do zamordowania prezydenta.

Grób Gabriela Narutowicza w krypcie w archikatedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Fot. PAP/Paweł Supernak
PAP: Czy wobec tego można powiedzieć, że w pewnym sensie Eligiusz Niewiadomski, mordując Narutowicza, zabił też Piłsudskiego?
M.W.: Niewiadomski podczas procesu przyznał, że chciał zabić Piłsudskiego. Nie „w pewnym sensie”, lecz dosłownie. A że nawinął mu się Narutowicz, to zabił jego.
PAP: Czy Narutowicz posiadał myśl polityczną?
M.W.: Nie znamy dostatecznie dobrze działalności Narutowicza. Większość życia spędził na Zachodzie, a jeszcze żaden historyk nie wykonał gruntownej, solidnej i pełnej analizy tamtejszych źródeł. Dlatego paradoksalnie dysponujemy bardziej wnikliwymi biografiami zabójcy Narutowicza niż samego prezydenta. Jestem przekonany, że dokładniejsza analiza pokaże wyraźniej jego sposób myślenia zwłaszcza o położeniu wewnętrznym Polski, jak i jej pozycji na arenie międzynarodowej. W działalności Narutowicza jako ministra, zarówno robót publicznych, jak i spraw zagranicznych, te elementy są obecne. Trzeba je jednak wydobyć i przeanalizować. Dokumentów zachowało się całkiem sporo. Sprawy nie ułatwia fakt, że Narutowicz nie zdążył spisać swoich myśli w formie jakiegoś dzieła czy dzieł.
Rozmawiał Igor Rakowski-Kłos
Mariusz Wołos to historyk, sowietolog, edytor źródeł i eseista, profesor nauk humanistycznych. Pracuje w Instytucie Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie oraz w Instytucie Historii im. Tadeusza Manteuffla PAN w Warszawie. W latach 2007–2011 dyrektor Stacji Naukowej PAN w Moskwie. Autor blisko 300 prac naukowych oraz krytycznych edycji źródłowych z zakresu dziejów stosunków międzynarodowych i historii dyplomacji w XX wieku, sowietologii, biografistyki, irredenty polskiej, historii historiografii. Ostatnio opublikował książkę „Józef Piłsudski. Rzecz o nieprzeciętności”. (PAP)
irk/ dki/

