Publiczność musi w teatrze sama szukać prawdy, decydować w co wierzyć. Chciałbym bardzo, aby moje sztuki trafiły do Polski – mówi w rozmowie z PAP młoda dramatopisarka, komplementowana przez krytykę mieszkanka Nowego Jorku, urodzona w Bytomiu Martyna Majok.
PAP: Nowojorski Manhattan Theatre Club wystawia właśnie pani sztukę “Cost of Living”. Co pani w niej chciała przekazać i jakie zajmuje miejsce w pani twórczości teatralnej?
Martyna Majok: Próbowałam opowiedzieć historię o naszych kontaktach z ludźmi i potrzebie tych związków. O opiekowaniu się i korzystaniu z opieki. W sztuce występuje dwoje niepełnosprawnych bohaterów (odtwarza ich dwoje niepełnosprawnych aktorów), chociaż nie traktuje ona o kalectwie. Jest tam również dwoje opiekunów – zatrudniona specjalnie w tym celu kobieta, a także mężczyzna, który sprawuje pieczę ze względów rodzinnych. “Cost of Living” mówi też o przetrwaniu i próbach nawiązywania kontaktów międzyludzkich w ekstremalnych okolicznościach. Każdy w jakiś sposób musi się uporać z bólem i cierpieniem, a także zmianami w życiu. Koniec końców zdają się nawzajem na siebie, aby pomóc sobie przez to wszystko przebrnąć.
“Cost of Living” nawiązuje do mojej krótkiej sztuki „John, who’s here from Cambridge”. Była ona produkcją Ensemble Studio Theatre w ramach ich Festiwalu Jednoaktówek mającego miejsce latem 2014 roku. Rozszerzyłam ją i dodałam dwie dodatkowe postaci. Jest to moja trzecia sztuka wyprodukowana w Nowym Jorku - po „John, who’s here from Cambridge” oraz "Ironbound" wystawionej w 2016 roku.
PAP: Jak wyglądała pani współpraca z reżyserką i aktorami, czy sztuka była wystawiona zgodnie z pani koncepcją, czy realizatorzy produkcji czymś panią zaskoczyli?
Martyna Majok: Podczas prób, a także wcześniej, spędziłam wiele czasu na rozmowach z reżyserką Jo Bonney. W wyniku naszych dyskusji (a także dlatego ponieważ potrafi ona świetnie analizować tekst), miała jasną wizję tego, co usiłowałam wyrazić, kim są moi bohaterowie itp. Dzieliła się ze mną swoimi pomysłami. Istotne było, że chodziło nam o to samo. W sytuacji, kiedy pojawiały się jakieś rozbieżności, zastanawiałyśmy się jak wspólnie znaleźć rozwiązanie. Nigdy nie ingerowałam w reżyserowanie przez nią poszczególnych scen, a ona nigdy nie dopisywała tekstu. Prowadziłyśmy wiele rozmów, aby wzajemnie sobie pomóc w uzyskaniu pożądanego efektu. Podczas castingu szukałyśmy aktorów o mocnej osobowości, inteligentnych i mających talenty komiczne. To ostatnie było szczególnie ważne. Aktorzy musieli mieć wyczucie komizmu, bo tacy byli bohaterowie sztuki. Kiedy skompletowałyśmy obsadę i rozpoczęłyśmy próby zdarzało się, że dla aktorów coś było niezrozumiałe. Wówczas rozmawialiśmy o tym i albo ja dokonywałam zmian w tekście, albo prosiłyśmy ich o korektę w ich grze. Każdy z nas był bardzo otwarty i pełen szacunku wobec innych.
PAP: Jak współpraca z innymi autorami spektaklu i publiczność wpływa na ostateczny kształt sztuki?
Martyna Majok: W trakcie prób, a zwłaszcza kiedy mamy już pierwszą publiczność, zawsze coś mnie zaskakuje w moich własnych sztukach. Dopóki nie zareagują widzowie nie zawsze zdaję sobie sprawę, że np. niektóre fragmenty są śmieszne, co jest zawsze miłą niespodzianką. Z kolei, gdy widzę, że wbrew moim zamierzeniom coś nie jest śmieszne, a to jest niemiłe, wprowadzam zmiany. Kiedy już oglądam przedstawienie z udziałem widowni, próbuje dociec czy widzowie zrozumieli idee zawarte w sztuce. Zwłaszcza dotyczące życia pozascenicznego postaci. Zastanawiam się czy powinnam jeszcze coś dopisać, czy może skrócić, zmienić, jak mogłabym widzom pomóc zrozumieć także pozasceniczne życie bohaterów sztuki?
PAP: Jaka tematyka panią najbardziej interesuje?
Martyna Majok: W swoich sztukach często wracam do kwestii klasowych i ekonomicznych, a przede wszystkim do tego, jaki mają one wpływ na kobiety i ich rodziny. Zwykle sytuuję swoje sztuki w pejzażu ludzi pracujących, robotników.
PAP: Kim są bohaterowie pani sztuk? Z jakimi problemami muszą się zmierzyć? Jakie wartości, idee, czy uczucia kierują ich życiem?
Martyna Majok: Większość moich postaci to zazwyczaj ludzie przesiedleni lub zmarginalizowani. Główni bohaterowie to na ogół kobieta-robotnik, często imigranci. Wierzę, jak utrzymywał w swoim eseju Arthur Miller “Tragedy and the Common Man”, że te postacie są "bohaterami tragedii w tym samym stopniu, jak byli nimi królowie".
PAP: Kto, albo co najbardziej panią inspiruje?
Martyna Majok: Największym źródłem inspiracji jest dla mnie moja matka. Należą do nich też ludzie wokół których dorastałam. Wielu z nich to imigranci. Obserwowałam ich pierwsze doświadczenia w tym kraju. Inspirująca jest również polityka chociaż jako artystkę najbardziej interesuje mnie, jak pewne wybory polityczne i systemy wpływają na życie ludzi i ich interakcje.
PAP: Czy najważniejsze jest dla pani w teatrze słowo, czy też kreowanie image’u?
Martyna Majok: Lubię tworzyć jedno i drugie. Słowa są elementami nad którymi mam kontrolę w pisaniu. Słowa są czymś, co tworzy opowieść i powoduje jak rozumiemy akcję sztuki. Myślę o nich zarówno jako o przekazie informacji, jak i o muzyce. Buduję narrację, a także nasycone emocjami momenty, bądź ruch sceniczny podobnie jak w muzyce. Sposób w jaki organizowane są słowa, czy szybko, czy wolno, czy jest ich niewiele, czy bardzo dużo, czy wypełnione są przerwami, wszystko to jest częścią opowieści i dramatycznego doświadczenia. Ale cenię także obraz jako metodę opowiadania. Obrazy mogą być tajemnicze i sugestywne. Oferują inny sposób komunikowania się. Mogą zaprzeczyć temu, co mówi bohater i to jest ekscytujące, ponieważ publiczność musi w teatrze sama szukać prawdy. Musi decydować, w co wierzyć. Słowa i obrazy działają dla mnie w zorkiestrowany sposób.
PAP: Które ze swoich dotychczasowych dokonań teatralnych uważa pani za najwartościowsze?
Martyna Majok: Moja najbardziej pamiętna chwila w teatrze wydarzyła się podczas premiery sztuki "Ironbound" w Waszyngtonie. Było to w teatrze na 300 miejsc i siedziała obok mnie mama. Akcja rozgrywa się w ciągu 22 lat i była w dużej mierze inspirowana jej życiem. Gdy na koniec widzowie przyjęli sztukę w wypełnionej sali owacją na stojąco miałam wrażenie, że wstają, aby złożyć hołd mamie. Czułam, że jest dumna. Jak sądzę, czuła się tego wieczoru dostrzeżona i ważna. Wiedziała, że jej historia i jej zmagania są znaczące. Nic nie mogło poruszyć bardziej niż ta chwila.
PAP: Co jest dla pani miarą sukcesu?
Martyna Majok: Myślę, że mogą być różne sukcesy. Dla mnie np. jest to czy zdołam wyrazić w sztuce wszystko, co zamierzałam. Sukcesem jest klarowność, zdolność do zainspirowania kogoś. Jest nim bycie świadkiem i współczucie wobec czyichś zmagań oraz umiejętność przeniesienia tego na scenę. W bardzo wymierny i namacalny sposób jest to też zdolność do utrzymania się z dramatopisarstwa. Szczególnie dla kogoś, kto nie pochodzi z bogatej rodziny. Jednocześnie zawsze chcę, aby moje sztuki były użyteczne - komunikowały coś, co może zmniejszyć przestrzeń między nami jako ludźmi, co pomaga lepiej poznać innych, zobaczyć kim jesteśmy i zespolić nas razem. Kiedy natomiast ktoś rozpozna siebie w teatralnej narracji jest to już duży sukces.
PAP: Przygotowuje pani właśnie najnowszą sztukę na zamówienie jednego z nowojorskich teatrów w słynnym Lincoln Center. Może pani coś o tej produkcji powiedzieć?
Martyna Majok: W lutym 2018 roku moja sztuka "queens" zostanie pokazana w nowojorskim LCT3 Clare Tow Theatre, w Lincoln Center. Ma to być oficjalnie ogłoszone we wrześniu. Sztuka opowiada o dwóch pokoleniach kobiet-imigrantek. Pochodzą one z różnych krajów i mieszkają, albo mieszkały w latach 2001-2017 przez jakiś czas, w tym samym mieszkaniu w nowojorskiej dzielnicy Queens. Główną bohaterką jest Polka. Grają wyłącznie kobiety. Sztuka mówi o problemach łączących się z przemieszczeniem i asymilacją, opowiada o amerykańskiej mentalności i o tym, co czasem musimy porzucić - zarówno na dobre i złe, aby ruszyć z naszym życiem do przodu.
PAP: Czy ma pani jakieś kontakty z teatrem polskim? Czy chciałaby pani zaprezentować swą twórczość polskiemu widzowi?
Martyna Majok: Chciałbym bardzo, aby moje sztuki trafiły do Polski. Byłabym też zainteresowana adaptacją dla amerykańskiej publiczności klasycznych tekstów polskich takich autorów jak Wyspiański czy Gombrowicz. Jestem w kontakcie z Instytutem im. Adama Mickiewicza w Warszawie i dostałam stamtąd zaproszenie do Krakowa na festiwal Boska Komedia w grudniu 2016 roku. Spotkałem dzięki temu wielu artystów i ludzi reprezentujących inne polskie instytucje. Utrzymuję też kontakty z Instytutem Kultury Polskiej w Nowym Jorku.
w Nowym Jorku rozmawiał Andrzej Dobrowolski (PAP)
ad/ agz/