100 lat temu, 4 lipca 1916 r., Legiony Polskie rozpoczęły pod Kostiuchnówką na Wołyniu walkę z wojskami rosyjskim. Była to najkrwawsza bitwa Legionów, w której poległo lub zostało rannych ok. 2 tys. Polaków.
„Dumny jestem z zachowania się I Brygady w tych bojach pod Kostiuchnówką, chcę zaś wierzyć, że każdy z nas, jak to prawemu żołnierzowi przystoi, wyniósł z tych dni dużo doświadczenia i nauki, gdy tyle dla siebie nowych rzeczy widział, w tylu nowych formach boju brał udział. W kilka dni takiego boju rekrut staje się starym wiarusem, który ma co wspominać i czego uczyć drugich” – napisał w rozkazie z 11 lipca 1916 r. Józef Piłsudski.
W jego słowach nie było przesady – bitwa pod Kostiuchnówką stanowiła prawdziwy sprawdzian bojowy dla legionistów, a o trudzie walk niech świadczy fakt, że znajdujące się w bezpośrednim sąsiedztwie sojusznicze oddziały węgierskich honwedów wycofały się już w pierwszym dniu bojów. Pod miejscowością leżącą nad Styrem, na Polesiu Wołyńskim, rozmieszczono oddziały z wszystkich trzech legionowych brygad. Jedną z nich osobiście dowodził przyszły marszałek.
„Dumny jestem z zachowania się I Brygady w tych bojach pod Kostiuchnówką, chcę zaś wierzyć, że każdy z nas, jak to prawemu żołnierzowi przystoi, wyniósł z tych dni dużo doświadczenia i nauki, gdy tyle dla siebie nowych rzeczy widział, w tylu nowych formach boju brał udział. W kilka dni takiego boju rekrut staje się starym wiarusem, który ma co wspominać i czego uczyć drugich” – napisał w rozkazie z 11 lipca 1916 r. Józef Piłsudski.
Nie po raz pierwszy Polacy walczyli pod Kostiuchnówką z Rosjanami – jesienią 1915 roku wzdłuż doliny Styru biegła granica frontu wojennego. Legioniści opanowali wieś już pod koniec września; następnie – pod naporem wroga – musieli ją opuścić. Ponad miesiąc później, 3-10 listopada, walki w tym rejonie stoczyła II Brygada. Zakończyły się powodzeniem – zdobyto miejscowe Wzgórze Cegielniane, przemianowane później na „Polską Górę”.
Osiem miesięcy później Polacy otrzymali rozkaz utrzymania za wszelką cenę linii frontu. Zadanie to było związane z planowaną przez Rosjan wielką operacją zaczepną, którą miał przeprowadzić gen. Aleksiej Brusiłow (Ofensywa Brusiłowa).
Armia carska ruszyła do ofensywy w czerwcu 1916 roku. Dowództwo austro-węgierskie nie przewidywało działań Rosjan na tak wielką skalę, dlatego pozostawiło na Wschodzie uszczuplone siły. Tymczasem nieprzyjaciel zdobywał teren po terenie – przełamał linie obronne pod Łuckiem i rozszerzył obszar natarcia na Bukowinę oraz Polesie. Doszło też do walk z udziałem Polaków. Jako pierwsi z nieprzyjacielem starli się żołnierze II Brygady pod Hruziatynem, Tumanem i Hołuzją.
Najbardziej zacięte walki z udziałem Polaków miały jednak miejsce niedługo później w rejonie Kostiuchnówki – tędy wiodła droga na Kowel, jeden z kierunków natarcia Rosjan. Drogę zagrodzili im legioniści (I i III Brygada; II Brygada znajdowała się w odwodzie), na skrzydłach wspierani przez Węgrów. Prawą flankę obsadziła 128. Brygada Honwedów, lewą – 11. Dywizja Kawalerii.
Polacy stacjonowali w rejonie: Optowa-Kostiuchnówka-Wołczeck i bronili trzech linii umocnień. Najbardziej wysuniętym stanowiskiem była tzw. Reduta Piłsudskiego; za nią znajdował się obszar ziemnych fortyfikacji w pobliskim lesie (tzw. Polski Lasek i Lasek Saperski). Znajdujące się tam siły broniły dostępu do okolicznych miejscowości. W jednej z nich – osadzie wzniesionej przez Polaków, nazwanej Legionowem – znajdowała się Komenda Legionów. Całością polskich sił dowodził gen. Stanisław Puchalski. Z kolei Piłsudski kwaterował w oddalonym o kilka kilometrów Karasinie.
Dysproporcja sił obu stron była znaczna – legioniści mieli ok. 5,5 tys. strzelców i 800 ułanów. Rosjanie dysponowali 13 tys. piechoty i 3 tys. kawalerii z 46. Korpusu Armijnego. Przeciwnik miał też sporą przewagę w broni, dysponując ok. 120 działami. Na stanie polskich oddziałów znajdowało się 49 ciężkich karabinów maszynowych, 26 dział oraz 15 moździerzy.
4 lipca atakujący na centralnym kierunku natarcia Rosjanie napotkali silny opór okopanych legionistów. Polacy spodziewali się ofensywy, już wcześniej ich pozycje były bombardowane przez obce lotnictwo i artylerię. Nad obszarem przyszłych walk operowały też nieprzyjacielskie balony, z których prowadzono obserwację przedpola. Dzięki temu rosyjski ogień przeważnie trafiał do celu. Skuteczne ataki doprowadziły m.in. do zerwania łączności między dowództwem a pierwszą linią obrony.
Na polskie pozycje atakowali żołnierze 100. Dywizji Piechoty, wspieranej przez siły 77. Dywizji Piechoty i 16. Dywizji Kawalerii. Zadanie odparcia głównych sił wroga spadło na legionistów z I Brygady (broniących Reduty Piłsudskiego). Boje toczono w upale, co też wpływało na kondycję fizyczną żołnierzy.
„W ciężkiej kurzawie błyskały jeno raz w raz języki ognia, a dym wlókł się ociężale, szary i siny. Powietrze stało się ciężkie, smrodliwe, dym wżera się w piersi, gryzący, ostry, drażniący oczy, oczy przestają widzieć, uszy słyszeć. (…) Nie widać okopów, nie widać drutów, nie widać ludzi, nie widać nic” – opisywał żołnierz Legionów Wacław Lipiński.
Obraz zniszczeń w polskich okopach wyłania się z relacji innego uczestnika bojów, Mariana Kukiela. „W gruzy szły szańce, belkami zdruzgotanymi przywalając tam ludzi, druty przed prawym skrzydłem częściowo zniknęły, jedno stanowisko ciężkiego karabinu maszynowego było rozbite, karabin uszkodzony, luneta pogrzebana, połączenia drutowe (telefoniczne – PAP) wszystkie zerwane, ziemianki waliły się jak domki z kart. Przechodząc wzdłuż pozycji, widziałem moich ludzi pokaleczonych, wytarzanych w ziemi i bagnie” – zapisał Kukiel.
Dysproporcja sił obu stron była znaczna – legioniści mieli ok. 5,5 tys. strzelców i 800 ułanów. Rosjanie dysponowali 13 tys. piechoty i 3 tys. kawalerii z 46. Korpusu Armijnego. Przeciwnik miał też sporą przewagę w broni, dysponując ok. 120 działami. Na stanie polskich oddziałów znajdowało się 49 ciężkich karabinów maszynowych, 26 dział oraz 15 moździerzy.
Pod wieczór pierwszego dnia walk Rosjanie ponowili frontalne natarcie, Polacy stanęli jednak na wysokości zadania. „Gęste masy przeciwnika, które wyłoniły się od dworu Kostiuchnówki i lasu na północ od dworu podpuszczono blisko pod druty. (…) Wówczas huknęła salwą polska linia, odezwały się karabiny maszynowe, siejąc śmierć w szeregach wroga. Moskale rzucili się w popłochu do ucieczki” – relacjonował Piłsudski.
Niestety, obrona sąsiednich pozycji, zajmowanych przez Węgrów, załamała się – legioniści znaleźli się w niebezpiecznym położeniu. Częściowo wycofali się, prowadząc w międzyczasie skuteczne przeciwuderzenia – także nocą. Udało się odbić m.in. utracone pozycje na tzw. Polskiej Górze. Niejednokrotnie bój przeradzał się w walkę na bagnety. Atakowała także rosyjska kawaleria; największe starcie z jej udziałem stoczono 6 lipca pod Wołczeckiem.
W końcu, pod naporem wroga, żołnierze Legionów zostali zepchnięci na trzecią linię umocnień. Obrońcy byli już wyczerpani. „Żar słoneczny, istny żywy ogień z nieba, nawałnica artyleryjska, potęgowana echami lasu, widok grupujących się bezkarnie do nowego ataku mas wroga, brak pożywienia, a przede wszystkim wody, wszystko to w sposób deprymujący działało na żołnierzy” – pisał legionista Marian Dąbrowski.
Ostatecznie, w związku z fatalną sytuacją spowodowaną przełamaniem obrony na skrzydłach, 6 lipca w godzinach popołudniowych, Komenda Legionów nakazała swym oddziałom opuszczenie zajmowanych pozycji. Polacy wycofali się za linię rzeki Stochód, gdzie niebawem, po stabilizacji frontu, walki przybrały charakter pozycyjny.
Legioniści, choć musieli zejść z pola walki, wykonali swoje zadanie, znacząco opóźniając wrogą ofensywę. Dzięki temu front nie został przerwany, a wojska austro-węgierskie wycofały się unikając okrążenia nad Styrem.
Cena za wykazany w krwawej bitwie hart ducha i poświęcenie była ogromna: zginęło, odniosło rany lub zaginęło bez wieści ok. 2 tys. legionistów, w tym wielu oficerów. Najwięcej strat zanotowano w 5 Pułku Piechoty I Brygady – ok. 500 żołnierzy (straty przekroczyły 50 proc. stanu osobowego pułku).
„Ogień artylerii, z nieznaną nam dotąd potęgą szalejący na naszych okopach, masowe ataki nieprzyjaciela, przebijanie się bagnetem przez piechotę wroga, masowe również szarże kawalerii rosyjskiej, wreszcie odwrót w nadzwyczajnie ciężkich warunkach – oto, cośmy przeszli w ciągu kilku dni” – czytamy w rozkazie Piłsudskiego wydanym kilka dni po krwawej bitwie.
Dowódca I Brygady podkreślił, że jego żołnierze - pomimo wielkich ofiar – wycofali się tylko wówczas, gdy realnie groziło im całkowite otoczenie. „Schodziliśmy zawsze ostatni z pola walki” – podsumował przyszły współtwórca polskiej niepodległości.
We wspomnieniach „Moje pierwsze boje” pisał: „Momenty, w których ja, szafujący niezwykle ostrożnie krwią podwładnych, unikający nieraz rozmyślnie pracy dla sławy, by nie płacić za nią za drogo, umiałem, czy musiałem zaryzykować całym nieledwie przeze mnie dowodzonym oddziałem, stawiając na kartę i siebie, jako dowódcę. Najcięższe moje prace dowodzenia: Ulina Mała, Marcinkowice i Kostiuchnówka”. (PAP)
wmk/ ls/