200 lat temu, 23 czerwca 1818 r., Tadeusz Kościuszko został pochowany na Wawelu. Naczelnik zmarł dziewięć miesięcy wcześniej w szwajcarskiej Solurze, gdzie odbył się też jego pierwszy pogrzeb.
Na początku czerwca 1817 r. Tadeusz Kościuszko dostał list od swojego przyjaciela Thomasa Jeffersona. Były prezydent USA zachęcał Naczelnika do przyjazdu do Ameryki, osiedlenia się tam. „Przyjedź do Monticello i bądź członkiem naszej rodziny. Kiedyś wszakże protestowałeś przeciwko temu, twierdząc, że naruszyłoby to twoją niezależność – chociaż to my bylibyśmy zależni od ciebie, zażywając szczęścia twojego towarzystwa. Ale jeśli tak będzie prościej, przyjedź i wybuduj albo wynajmij dom sobie dom, tak blisko, by co dzień z nami wieczerzać. Mamy tu zdrową okolicę i znakomite towarzystwo w sąsiedztwie” – zachęcał prezydent.
Istotnie Kościuszko w Monticello miałby sielskie życie. Jefferson był wówczas człowiekiem cokolwiek ekscentrycznym, spędzającym czas na badaniach archeologicznych, propagowaniu w USA architektury klasycystycznej, pisaniu książek na rozmaite tematy i prowadzeniu wystawnego życia, które doprowadziło go na skraj bankructwa. To ostatnie akurat nie było dla Kościuszki najlepszą informacją, Jefferson zarządzał mianowicie jego amerykańskim majątkiem: niezbyt wielkim, bo miał tam 250 ha ziemi i wypłacane mu było w ratach zaległe wynagrodzenie za prace inżynieryjne wykonane dla wojska, pozwalało mu ono jednak zachować sporą niezależność od kogokolwiek. Pomijając, że miał już wówczas siedemdziesiąt jeden lat i jego – ascetyczne nawet w młodości – potrzeby, teraz zanikły niemal zupełnie. Jak pisał historyk Bartłomiej Szyndler, w ostatnich latach życia Naczelnik chodził w „starym, pocerowanym surducie, a do jego klapy wkładał niekiedy dla ozdoby kwiatek”.
Ostatnie dni
Mieszkał wówczas w szwajcarskiej Solurze i nie zamierzał już się z niej ruszać, a już na pewno nie do Ameryki. Jeffersonowi odmówił ciekawym zdaniem. Stwierdził: „Jestem ostatnim Polakiem w Europie, wszystkich innych okoliczności uczyniły poddanymi różnych mocarstw”. Napisane było to w tonie żartobliwym, ale tak naprawdę nieźle oddawało i charakter Kościuszki, i jego ówczesną pozycję w Europie.
Nie był może jedynym, lecz istotnie jednym z nielicznych wówczas Polaków całkowicie niezależnych. Pozycja, jaką wypracował i wywalczył w poprzednich latach, na dwóch kontynentach, sprawiała, że był wówczas człowiekiem powszechnie znanym, jedną z największych „gwiazd” tamtych czasów, z którym znajomość chciały zawierać wszystkie koronowane głowy Europy, o co on nie zabiegał zupełnie. A to, że zawsze swoją polskość podkreślał, czyniło go jedynym liczącym się wówczas ambasadorem sprawy polskiej na europejskich salonach i dworach. Był przy okazji skromny. W Solurze zadowalał się całkowicie mieszkaniem w wynajętym pokoju w domu Franciszka Ksawerego Zeltnera, a także miejscowym towarzystwem, z którym regularnie grywał w szachy i wista. Jego najbliższymi wówczas kompanami byli: lekarz Schurer, ks. Smitch, kupiec Bettin oraz emerytowany oficer, płk Grimm.
Ale to, że nie zamierzał się ruszać ze Szwajcarii, nie oznacza, iż siedział na miejscu. Przeciwnie. Jak na siedemdziesięciolatka był człowiekiem bardzo zdrowym i aktywnym. Wiadomo, że bywał w Genewie, zjeździł też konno kantony szwajcarskie. O jego zdrowiu nieźle świadczy to, że podczas jednej z takich wycieczek spadł z konia i mocno się poturbował. Wystarczyło jednak wówczas kilka dni, by całkowicie doszedł do siebie. Zeltner, który czasem towarzyszył mu w podróżach, częściej jednak nie, powiedział potem, że „niewiele miał sposobności, by obcować ze swym znakomitym gościem”. Jak zauważał Feliks Koneczny, Kościuszko „dwa ostatnie lata życia spędził w podróży”.
Śmierć Naczelnika
„W samotności zamknął oczy Naczelnik w Solurze dnia 15 października 1817 r. Przytomny był do końca, mówiąc o Polsce. Niestety nie było przy nim żadnego rodaka w ostatnich dniach życia. Zgasł wśród Zeltnerów, których rodzina zapewniła mu przynajmniej ład i spokój powszedniego życia przez lat blisko siedemnaście, co niewątpliwie stanowi tytuł do wdzięcznego o niej wspomnienia” – tak widział śmierć Kościuszki Feliks Koneczny i w zasadzie się nie mylił, choć można dyskutować, czy rzeczywiście było to umieranie samotne, skoro był w otoczeniu najbliższych przyjaciół ostatnich lat życia.
Można za to stwierdzić, że Kościuszko zmarł nagle. Jeszcze wczesną jesienią był w Genewie, gdzie odwiedził synów ordynata Stanisława Kostki Zamoyskiego, Konstantego i Andrzeja. Nic nie wskazuje na to, by cokolwiek w jego zdrowiu wówczas szwankowało. Zaczęło, dopiero gdy 1 października wrócił do Solury. Od dłuższego czasu miał problemy z bezsennością, potem doszły do tego ostre bóle głowy, które sam opisał jako „oślepiające”, i nagła utrata sił. Jego stan pogarszał się gwałtownie. Wkrótce do wcześniejszych objawów dołączyła wysoka gorączka, powodująca drżenie. Leczył go Schurer, ale podawane przez niego środki przynosiły tylko chwilową ulgę. Przez dziesięć dni sytuacja nie ulegała zmianie, ale też jego stan nie pogarszał się. Nie tracił także przytomności. 10 października podyktował testament, w którym lwią część majątku przeznaczył dla córki Zeltnerów, swojej chrześnicy Emilii (jej przeznaczył również swoje serce) i gen. Franciszkowi Paszkowskiemu. Po złożeniu podpisu przeżył jeszcze pięć dni. 15 października około godz. 22 obudził się na chwilę i – jak przekonywał obecny przy tym płk Grimm – usiłował z nimi rozmawiać, choć było to już ciche i dość nieskładne. Podobno po prostu podał ręce obojgu Zeltnerom, uniósł się i po chwili opadł z powrotem na poduszkę. Już martwy. Przeprowadzona wkrótce sekcja wykazała wewnętrzny wylew. Zwłoki zabalsamowano, ubrano w czarną suknię i cztery dni później odbył się pogrzeb.
Mimo że chowano Naczelnika w niewielkiej przecież Solurze, pogrzeb odbył się z pompą. We wszystkich kościołach biły dzwony, wstrzymano ruch kołowy. Zgodnie z wolą zmarłego jego trumnę nieśli ubodzy, a odprowadzały ją sieroty, dla których również wyznaczył stosowną kwotę w testamencie. Dalej szli mieszkańcy Solury i okolicznych wiosek. Trumnę wniesiono do kościoła Najświętszej Marii Panny Niepokalanego Poczęcia. Po odprawieniu egzekwii ciało Kościuszki przełożono do cynowej trumny, którą umieszczono w większej, dębowej, a następnie spuszczono do piwnicy pod głównym ołtarzem.
Informacje o reakcjach Polaków na śmierć Naczelnika znamy dzięki Joachimowi Lelewelowi. Historyk, ale jednocześnie świadek wydarzeń pisał: „Wszędzie w Polsce, w Warszawie, w Poznaniu, w Krakowie, w Wilnie, w Królestwie i w guberniach polskich, wszystkie wyznania odprawiły żałobne nabożeństwo. Chrześcijanie wszelkiego obrządku, katolicy, luteranie, kalwiniści. Księża bernardyni w Wilnie stroili katafalk w kościele ewangelickim na ten obrządek. Również odprawiali żałobne nabożeństwo wyznawcy mojżeszowi, czyli Żydzi, i mahometanie”. Istotnie mułła Daniel Szabłowski mówi wówczas w meczecie na Łukiszkach: „Bracia muzułmanie, nieodrodni synowie tej ojczyzny, na której mieszkacie! Nie trzeba wam wyliczać nieskazitelnych cnót, męstwa i zasług wielkiego męża Tadeusza Kościuszki, bo będąc pod komendą jego, patrzyliście na to, z nim razem walczyliście za ojczyznę. A kiedy podobało się Bogu zawołać go do wieczności, znajdzie tam towarzyszów swoich i podkomendnych. My na tym świecie na moment pozostali, módlmy się za duszę jego i wszystkich tych, którzy w obronie ojczyzny na placu boju polegli”.
Ale nie tylko Polacy zareagowali na śmierć Kościuszki. Późniejszy prezydent USA William Henry Harrison mówił wówczas w Kongresie: „Kościuszko, męczennik wolności już nie żyje […] Sława jego trwać będzie, dopóki wolność panuje nad światem; dopóki na ołtarzu wolności jej obrońcy składać będą swe życie w ofierze, imię Kościuszki trwać będzie wśród nas”. W Paryżu nabożeństwo żałobne odbyło się w kościele św. Rocha, a przemawiał m.in. gen. La Fayette.
Pogrzeb z przystankami
Pomysł sprowadzenia ciała Kościuszki do Polski pojawił się natychmiast po jego śmierci. Był to prawdopodobnie rodzaj naturalnego odruchu, bo właściwie nie da się ustalić, od kogo wyszedł i kto pierwszy zaczął go realizować. Był natomiast problem natury formalnej – na Wawelu chowano dotąd wyłącznie królów i książęta. Kościuszko mimo zupełnie niezwykłych zasług z pochodzenia był tylko szarym szlachcicem, któremu, z racji pochodzenia, magnaci odmawiali nawet zalotów do swych córek.
Precedensu dostarczył na szczęście niedawny, bo odbywający się latem 1817 r., pogrzeb księcia Józefa Poniatowskiego – zresztą bliskiego kolegi Kościuszki, który poległ cztery lata wcześniej w bitwie pod Lipskiem. Jeśli chodzi o cara, nie robił najmniejszych problemów. Zresztą trzeba pamiętać, że carowie traktowali Kościuszkę z zupełnie niezwykłą atencją. Kiedy uwięzionego przez Katarzynę II Naczelnika uwalniał Paweł I, przyszedł osobiście do jego celi, by mu to oznajmić. A kiedy Kościuszko zgodził się na uwolnienie wyłącznie ze wszystkimi pozostałymi polskimi jeńcami, a było ich dwanaście tysięcy, Paweł zgodził się. Mało tego. Sfinansował jeszcze wówczas podróż Kościuszki do USA. Teraz Aleksander I powtórzył gest ojca. Nie tylko wydał zgodę na pochówek na Wawelu, lecz osobiście wyłożył pieniądze na ekshumację Naczelnika i transport jego szczątków. W tym celu wysłał do Solury księcia Antoniego Jabłonowskiego i kondukt wyruszył ze Szwajcarii do Krakowa 28 marca 1818 r., dokąd dotarł 11 kwietnia.
Była to ceremonia dosłownie królewska. Zgodnie z rytuałem sięgającym czasów jagiellońskich ciało Kościuszki złożono najpierw w domu przedpogrzebowym, czyli w Pałacu Tarnowskich (wówczas Montelupich), następnie w kościele św. Floriana, wreszcie kondukt wyruszył na Wawel. Różnica polegała na tym, że przypadku Kościuszki wszystko to było bardzo rozciągnięte w czasie. Jeszcze jego podróż ze Szwajcarii do Krakowa odbyła się bardzo szybko – w kościele św. Floriana jego zwłoki spoczęły już na początku kwietnia. Kłopot w tym, że na Wawelu złożono je blisko trzy miesiące później. Istnieją różne próby wyjaśnienia tego opóźnienia. Najpopularniejsza głosi, że tyle czasu zajęło przygotowywanie stosownego sarkofagu projektu Feliksa Kossa i Adama Bojanowicza, ze zdobieniami Michała Stachowicza. Całkiem prawdopodobną teorię wysunął jednak również prof. Franciszek Ziejka, sugerując, że liczono na obecność Aleksandra I, który w marcu 1818 r. na kilka tygodni przyjechał do Warszawy, by wziąć udział w obradach Sejmu Królestwa Polskiego. Jakiekolwiek byłyby jednak przyczyny, faktem jest, że oficjalny pogrzeb na Wawelu odbył się 23 czerwca 1818 r. Opisał go później Konstantin Karl Falkenstein:
„W dniu 22 czerwca, w którym o godzinie siódmej wieczornej zwłoki Kościuszki do kościoła katedralnego prowadzone być miały, już od samego południa ulice napełnione były ludem pragnącym raz jeszcze ostatni oglądać martwe popioły ukochanego rodaka. Gdy cała parada uporządkowana została, spuścili z katafalku ozdobnie przybranego trumnę oficerowie milicji i dawnej gwardii miasta Krakowa i na ramionach swoich do wozów czarnym kirem okrytych zanieśli; na którym przy odgłosie dzwonów w całym mieście, nieustannym dział biciu i wśród żałobnej muzyki przerywanej smutnym duchowieństwa pieniem, uroczyście do katedralnego kościoła przeniesiona i tamże na ozdobnem katafalku złożona została. Katafalk wspomniany wystawiony był na kształt piedestału kolumny Trajana. Na wierzchnych gzymsach jego sześć białych orłów podpierały wschody, gdzie trumna na czterech działach byłą złożona […] Dnia 23 od samego rana odprawiało się nabożeństwo w kościele katedralnym. Biskup diecezjalny Woronicz, otoczony licznym duchowieństwem, udzieliwszy zebranemu ludowi błogosławieństwa, odprawił wielką mszę relikwialną, po której znajomy ze swej kaznodziejskiej wymowy prałat i proboszcz Panny Maryi Xiądz Scholastyk Wincenty Łańcucki miał mowę do ludu i wszystkich przytomnych do łez poruszył […] Na koniec nadszedł moment dopełnienia ostatniego obrzędu. Zanieśli przed grób czcigodne zwłoki oficerowie, przed ich samem w podziemne sklepienie spuszczeniem, pożegnał je biskup Woronicz po raz ostatni w duchu religijnym i błogosławił im na nieśmiertelności podróż. Wniesione do grobu, złożono obok popiołów Jana II i Xięcia Józefa Poniatowskiego”.
Na tym jednak nie skończyło się pośmiertne upamiętnianie Tadeusza Kościuszki. Dwa lata później, jesienią rozpoczęto usypywanie na Zwierzyńcu tzw. kopca Kościuszki. „Trzy lata pracowano nad tym dziełem, to jest od dnia 16 października 1820, aż do 16 października 1823, i dzisiaj mogiła Kościuszki na 300 stóp wysoko wznosi się naprzeciwko mogił Krakusa i Wandy” – wspominał Falkenstein, ale Maria Dąbrowska miała na ten temat więcej do przekazania:
„Było to w roku 1820. Cała ziemia polska została już podzielona między sąsiadów. A Kraków pozostał wolny. Było tu akurat tyle miejsca, by Tadeuszowi Kościuszce wystawić pomnik. Długo myśleli ludzie, jaki on powinien być, żeby biła z niego miłość narodu. Komu powierzyć to dzieło wielkie? Wreszcie postanowiono: Kto walczył o ojczystą ziemię, niech z ziemi ma pomnik. Rozniosła się ta wieść po całej Polsce. Niesłychana radość wstrząsnęła sercami wszystkich. Nie trzeba rzeźbiarza. Cały naród będzie rzeźbił pomnik Kościuszki.16 października wyznaczono termin sypania kopca. Na ten dzień zjechała do Krakowa cała Polska. Każdy chciał budować pomnik z ziemi. Każdy chciał grudką ziemi podpisać się, że gotów jest za przykładem Kościuszki walczyć o niepodległość Polski aż do śmierci. Snuły się po Krakowie tłumy ludzi. Wszystkie zajazdy były pełne. Wszystkie domy krakowskich mieszczan przyjęły gości z obu brzegów Wisły. Kto patrzył wtedy na Kraków myślał: Gdzież się podziały zabory i granice?”.
wlo / skp /