14 sierpnia 1982 r. w Kwidzynie milicja i straż więzienna przeprowadziły brutalną pacyfikację obozu internowania dla działaczy Solidarności. W jej wyniku pobito ponad 80 internowanych, blisko połowa z nich doznała ciężkich obrażeń. Bezpośrednim powodem protestu podjętego przez internowanych 14 sierpnia 1982 r. było niewpuszczenie do ośrodka ich rodzin w dniu odwiedzin. W reakcji na protest władze więzienne i milicja podjęły brutalną akcję pacyfikacyjną.
W obozie internowania znajdującym się na terenie Zakładu Karnego w Kwidzynie władze stanu wojennego przetrzymywały przede wszystkim solidarnościowych działaczy szczebla zakładowego i regionalnego, pochodzących głównie z północno-wschodniej Polski, w sumie ok. 150 osób.
Świadek tych wydarzeń komendant Straży Pożarnej w Kwidzynie Roman Gołuch wspominał: "Wjechałem na teren obozu. Miejscowa straż stała już z hydrantami na dziedzińcu. Strażnicy wpychali internowanych do pawilonów. Jakiś człowiek stał na dachu. Dwóch milicjantów ściągnęło go stamtąd i zaczęło bić. Pała, kop, pała, kop. Maltretowali strasznie. Moi chłopcy zaczęli płakać. Widok pokrwawionych ludzi i znęcających się nad nimi milicjantów przekraczał powoli granice mojej wytrzymałości. Widziałem w życiu wiele nieszczęść, ale wszystko to były wypadki losowe. Tym razem byłem świadkiem bestialstwa".
Podczas pacyfikacji internowani byli polewani wodą, bici pałkami, kopani i szczuci psami. Po wyparciu protestujących z placu, zostali oni zapędzeni przez funkcjonariuszy do pawilonów, w których rozegrał się dalszy ciąg akcji. Według relacji świadków kilkunastoosobowe grupy uzbrojonych funkcjonariuszy pod dowództwem oficera wchodziły do cel i ponownie biły internowanych ubliżając im, każąc niszczyć plakaty związkowe i symbole religijne.
Uczestnik protestu Władysław Kałudziński wspominał: "Byli uzbrojeni tak jak ZOMO, w tarcze i pałki. Zepchnęli nas wszystkich do pawilonów. Wewnątrz robili nam +ścieżki zdrowia+, bili pałkami i kopali. Zostałem pobity do nieprzytomności. Wtedy jeszcze polewano mnie wodą i robiono zdjęcia. Potem zostałem przewieziony do szpitala. Dopiero tam się ocknąłem".
Podczas pacyfikacji internowani byli polewani wodą, bici pałkami, kopani i szczuci psami. Po wyparciu protestujących z placu, zostali oni zapędzeni przez funkcjonariuszy do pawilonów, w których rozegrał się dalszy ciąg akcji. Według relacji świadków kilkunastoosobowe grupy uzbrojonych funkcjonariuszy pod dowództwem oficera wchodziły do cel i ponownie biły internowanych ubliżając im, każąc niszczyć plakaty związkowe i symbole religijne.
Resztę wydarzeń tamtego dnia Kałudziński zna z opowiadań współwięźniów. Oddziały szturmowe znęcały się nad protestującymi aż do północy. Tłumienie buntu rozpoczęło się ok. godz. 13. Do akcji wezwano też straż pożarną. Jednak, jak wspominał Kałudziński, ówczesny komendant straży odmówił wzięcia udziału w pacyfikacji: "Powiedział, że straż jest od gaszenia pożarów, a nie od znęcania się nad ludźmi". Strażacką motopompę wykorzystano jednak do polewania wodą internowanych. "Ciśnienie wody było duże. Przewracało ludzi na ziemię" - zaznaczył.
"Pobici mieli głównie obrażenia głowy - wstrząsy mózgu. Pokazywali też całkowicie sine nogi, ręce i plecy, nie było widać nawet kawałka zdrowego ciała. Niektórym przez wiele godzin nie udzielano pomocy lekarskiej. Jeden z pobitych został dopiero następnego dnia odwieziony do szpitala w Gdańsku. Był w śpiączce. W Kwidzynie nie mogli sobie już z nim poradzić" - opowiadał Kałudziński.
Po zakończeniu akcji funkcjonariusze przeprowadzili jeszcze w celach kilkakrotne rewizje, w czasie których niszczyli przedmioty osobiste internowanych, książki i posiadaną przez nich żywność.
Zdaniem Zenona Złakowskiego, autora książki "Solidarność olsztyńska w stanie wojennym", w której opisał pacyfikację w Kwidzynie, odpowiedzialność za tamte tragiczne wydarzenia ponoszą ci, którzy stan wojenny wprowadzili, i ci, którzy rozkazy tej władzy wykonywali. "Bezpośrednio odpowiedzialny za pacyfikację obozu w Kwidzynie był ówczesny komendant obozu kpt. Juliusz Pobłocki, którego dopiero kilka dni wcześniej sprowadzono do Kwidzyna - mówił PAP Złakowski. - Pobłocki natychmiast odwołał wszystkie uzgodnienia, jakie z internowanymi zawarł na temat wizyt rodzin, poprzedni komendant obozu" - dodawał.
"Ale wszystko wskazuje na to, że nie tylko z inicjatywy Pobłockiego doszło do tej akcji - mówił Złakowski. - To musiała być prowokacja zaplanowana w Olsztynie albo nawet w Warszawie. Świadczą o tym wcześniejsze skoordynowane działania; zanim bowiem doszło do tragedii, do Kwidzyna ściągnięto posiłki ze Sztumu oraz z Elbląga i Iławy. A Pobłocki został na polecenie Jana Kolczyńskiego, dyrektora Okręgowego Zarządu Zakładów Karnych w Olsztynie, specjalnie przeniesiony z Zakładu Karnego w Malborku do Kwidzyna, aby dokonać pokazowej pacyfikacji obozu internowanych" - powiedział Złakowski.
Według Złakowskiego był to wyjątkowy pokaz siły i brutalności. "Spośród 80 pobitych osób 20 poszkodowanych było tak ciężko, że wielu z nich trafiło do szpitala, gdzie walczyło o życie. Ciężko pobici zostali m.in. Władysław Kałudziński i Andrzej Bober z Olszyna, Andrzej i Zygmunt Goławscy, Mirosław Duszak i kilkunastoletni uczeń z Zamościa Radek Sarnicki" - przypominał Złakowski.
Wstrząsające informacje o pacyfikacji w Kwidzynie szybko przedostały się do opinii publicznej w kraju, a dzięki Radiu Wolna Europa, wiedziano o niej także za granicą. Do Kwidzyna przybyli przedstawiciele Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i prymasa Polski.
Kilku internowanych, dotkliwie pobitych 14 sierpnia 1982 r., oskarżonych zostało przez Prokuraturę Wojewódzką w Elblągu o czynną napaść na funkcjonariuszy służby więziennej.
23 maja 1983 r. Sąd Wojewódzki w Elblągu skazał: Mirosława Duszaka (pracownika zakładów "Truso" w Elblągu) na 2 lata więzienia, Zygmunta Goławskiego (rolnika z siedleckiego) na 2 lata więzienia, Adama Kozaczyńskiego (przewodniczącego oddziału Regionu Środkowo-Wschodniego NSZZ "Solidarność" w Tomaszowie Lubelskim) na 2 lata więzienia, Andrzeja Bobera (wiceprzewodniczącego Zarządu Regionu Warmińsko-Mazurskiego NSZZ "Solidarność") na 1,5 roku więzienia, Władysława Kałudzińskiego (pracownika "Polmozbytu" w Olsztynie) na 1 rok więzienia, Radosława Sarnickiego (ucznia IV klasy LO w Zamościu) na 1 rok 9 miesięcy więzienia w zawieszeniu.
"Proces w Elblągu był wielką farsą. Najciężej pobitych oskarżono o to, że to oni napadli na służbę więzienną, a przecież żaden z funkcjonariuszy nie odniósł obrażeń - mówił PAP Zenon Złakowski. - Proces ten jak w soczewce ukazał istotę stanu wojennego; całego systemu zakłamania i represji".
Sąd Wojewódzki w Elblągu uchylił wobec skazanych areszt tymczasowy do czasu uprawomocnienia się wyroku, a 17 sierpnia 1983 r. na podstawie ustawy o amnestii z 21 lipca 1983 r. umorzył postępowanie. Na mocy tej samej ustawy umorzono również postępowanie wobec funkcjonariuszy służby więziennej uczestniczących w pacyfikacji w Kwidzynie.
Wydarzenia, które rozegrały się 30 lat temu w Kwidzynie, nie były pierwszym przypadkiem znęcania się nad internowanymi przez służbę więzienną, zdarzenia takie miały miejsce m.in. 13 lutego 1982 r. w Wierzchowie Pomorskim i 25 marca tego samego roku w Iławie. (PAP)
mjs/ akn/ ula/ mlu/