Druga pielgrzymka Jana Pawła II do Polski była przede wszystkim ciosem w mentalność homo sovieticusa. Ale miała też skutek bardziej namacalny. Tuż po niej formalnie zakończył się stan wojenny. 40 lat temu, 16 czerwca 1983 r., rozpoczęła się wyczekiwana przez społeczeństwo wizyta Jana Pawła II w ojczyźnie.
16 czerwca 1983 r. w Polsce trwał stan wojenny (choć wcześniej był już zawieszony – 31 grudnia 1982). Nie był on już może tak odczuwalny jak jeszcze rok wcześniej, niemniej nie został odwołany; obowiązywała godzina policyjna, zagęszczone patrole milicji wciąż krążyły po ulicach, a w powietrzu unosił się gryzący zapach gazu łzawiącego. Jednocześnie jednak tego dnia na warszawskim lotnisku Okęcie wylądował samolot, na którego pokładzie znajdował się gość, którego ówczesne władze PRL bardzo się bały, ale który mógłby być również bardzo użyteczny. Tego dnia Jan Paweł II – młody jak na papieża: niewiele po sześćdziesiątce i w piątym roku pontyfikatu – po raz drugi, po roku 1979, odwiedzał ojczyznę. „Uważam, że powinienem być z mymi rodakami w tym wzniosłym, a zarazem trudnym momencie dziejów Polski” – powiedział po oficjalnym powitaniu przez przewodniczącego Rady Państwa Henryka Jabłońskiego.
Komunistyczne władze były bezradne, a Czesław Kiszczak powiedział wówczas, że Karol Wojtyła jest najwybitniejszym z ludzi i „na nieszczęście jest też Polakiem”.
Papież niemile widziany
Pielgrzymka Jana Pawła II do Polski była dla komunistycznych władz dużym problemem, z którym jednak musiały się zmierzyć. Nie można było papieża tak po prostu nie wpuścić do kraju. Już przy okazji jego poprzedniej wizyty Edward Gierek przytomnie zauważył na spotkaniu w sowieckimi kolegami, że „papież jest Polakiem, więc ma prawo przyjazdu, a odmówienie mu tego mogłoby zrodzić wielkie napięcie społeczne”. I z pewnością miał rację, jednak napięcie społeczne wywoływało również nieodmówienie przyjazdu. Po pierwszej pielgrzymce w 1979 r. nastał przecież okres tzw. karnawału Solidarności, czego z kolei efektem było wprowadzenie stanu wojennego. Sytuacja była więc dla władz patowa. I tak źle, i tak niedobrze. Sam fakt zasiadania Polaka na tronie papieskim burzył komunistyczne status quo, co dopiero dyskusja o odwiedzeniu przez niego ojczyzny. Komunistyczne władze były bezradne i nikt nie wyraził tego lepiej niż Czesław Kiszczak, który powiedział wówczas, że Karol Wojtyła jest najwybitniejszym z ludzi i „na nieszczęście jest też Polakiem”.
Wszyscy wiedzieli, że wizyty Ojca Świętego nie da się uniknąć, początkowo starano się więc ją przynajmniej opóźnić. Pierwotnie data drugiej pielgrzymki była ustalona na sierpień 1982 r. Były to jednak uzgodnienia poczynione jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego, który naturalnie sprawił, że stały się nieaktualne. Wizytę więc przełożono, ale nie odwołano jej – Watykan nie ustępował. Podczas specjalnego posiedzenia KC PZPR dyskutowano różne daty. Pierwszym rozstrzygnięciem było wykluczenie sierpnia – wszystkim Polakom zbyt jednoznacznie kojarzył się on z Solidarnością. Następnie sugerowano późną jesień – licząc na złą pogodę, która być może zmniejszyłaby liczbę wiernych uczestniczących w mszach i spotkaniach. Wreszcie Wojciech Jaruzelski zaproponował czerwiec następnego roku, łącząc to z neutralną dla wszystkich, trzechsetną rocznicą wiktorii wiedeńskiej Jana III Sobieskiego. Ta data okazała się do zaakceptowania dla obu stron.
Specjalizujący się w tej tematyce historyk IPN Grzegorz Majchrzak podkreślał, że negocjacje z Watykanem były długie, trudne i dotyczyły nie tylko daty wizyty papieża, lecz i miejsc, które miał odwiedzić, a także osób, z którymi miał się spotkać. Jeśli chodzi o te pierwsze, władze PRL nie zgodziły się, by Jan Paweł II przyjeżdżał m.in. do Gdańska, Lublina, Olsztyna, Łodzi, Piekar Śląskich i Szczecina – motywując to zazwyczaj względami bezpieczeństwa, co było o tyle absurdalne, że zamiast Szczecina zaproponowano maleńki Kamień Pomorski, a zamiast maleńkich Piekar Śląskich – wielkie Katowice.
Pod względem geograficznym kompromis jednak znaleziono dość szybko. Gorzej, jeśli chodzi o kwestię spotkań oficjalnych. Tu punktem spornym był przede wszystkim Lech Wałęsa. Władze kategorycznie wzbraniały się przed wyrażeniem zgody, ale w tym przypadku kosa trafiła na kamień – Ojciec Święty od tego właśnie spotkania uzależnił w ogóle odbycie pielgrzymki. Ostatecznie wygrał. Do spotkania istotnie doszło i choć niewiele Karol Wojtyła i Wałęsa z sobą rozmawiali, widzieli się bowiem jedynie osiem minut, miało ono siłę symbolu – przesłanie poszło w świat.
Ale w negocjacjach nie chodziło wyłącznie o selekcję negatywną. Władzom PRL równie mocno zależało na uniknięciu spotkania papieża z Wałęsą, co na doprowadzeniu do spotkania z Wojciechem Jaruzelskim. Media były w ich rękach. Odpowiednie poprowadzenie transmisji czy nawet samej rozmowy, i w razie potrzeby zgrabny montaż materiału, mogłyby stanowić doskonałą legitymację dla stanu wojennego czy generalnie całej polityki prowadzonej przez ekipę Jaruzelskiego. Tu sprawa była dla Jana Pawła II nawet trudniejsza niż dla władz kwestia Wałęsy. Stanowisko papieża wobec stanu wojennego było jednoznaczne. 13 grudnia 1981 r. w oknie papieskiego apartamentu została zapalona świeca – jednocześnie na znak solidarności z rodakami oraz potępienia reżimu. Ojciec Święty wystosował też osobisty list do Jaruzelskiego, w którym pisał m.in.:
„Wydarzenia ostatnich dni, wiadomości o zabitych i rannych Rodakach w związku ze stanem wojennym wprowadzonym 13 grudnia, nakazują mi zwrócić się do Pana Generała z usilną prośbą i zarazem gorącym wezwaniem o zaprzestanie działań, które przynoszą ze sobą rozlew polskiej krwi […] Zwracam się do Pana, Generale, z usilną prośbą i zarazem gorącym wezwaniem, ażeby sprawy związane z odnową społeczeństwa, które od sierpnia 1980 r. były załatwiane na drodze pokojowego dialogu, wróciły na tę samą drogę. Nawet jeśli jest ona trudna, nie jest niemożliwa. Domaga się tego dobro całego Narodu. Domaga się tego również opinia całego świata, wszystkich społeczeństw, które słusznie wiążą sprawę pokoju z poszanowaniem praw człowieka i praw narodu. Ogólnoludzkie pragnienie pokoju przemawia za tym, ażeby nie był kontynuowany stan wojenny w Polsce. Kościół jest rzecznikiem tego pragnienia”.
Jan Paweł II dodał, że list ten przekazał również na ręce Lecha Wałęsy, przedstawicieli Episkopatu Polski oraz przywódcom państw. Co ciekawe, Jaruzelski odpowiedział dość szybko, bo już 6 stycznia 1982 r., ale jego argumenty były powtórzeniem oficjalnej retoryki rządu. Pisał w liście o powstrzymaniu ryzyka wybuchu wojny domowej, a także – co zaznaczył niedwuznacznie – interwencji zbrojnej ZSRS, którą określił jako „kataklizm w znacznie większej skali”.
Choć trzeba przyznać, że ton listu był nader życzliwy i pełen szacunku – co da się oczywiście wytłumaczyć względami dyplomacji. Jaruzelskiemu zależało na spotkaniu z Janem Pawłem II i istotnie ostatecznie spotkał się z nim dwukrotnie – raz w Belwederze, drugi raz na Wawelu. Ale nie osiągnął przez to zupełnie nic. Mieczysław Rakowski później nazwał te spotkania „osobistą porażką generała”, do legendy przeszedł obraz trzęsących się nóg Jaruzelskiego, a także słowa papieża o tym, że nie ma nic przeciwko socjalizmowi, jeśli tylko będzie to „socjalizm z ludzką twarzą”.
Wściekłość systemu
Jan Paweł II przyleciał do Polski w czwartek 16 czerwca 1983 r. Wbrew nadziejom władz pogoda dopisała, dopisali również wierni, a nawet niewierzący, postrzegający jednak papieża jako jedyny autorytet moralny mogący mieć wpływ na zmianę sytuacji wewnętrznej w Polsce. Nawiasem mówiąc, na liczebność tłumu podczas mszy św. i spotkań spory wpływ mieli agenci bezpieki, którzy – w ramach tzw. akcji Zorza – w liczbie 9 tys. nieustannie przebywali między ludźmi, monitorując „zachowania potencjalnie niebezpieczne”. Ale nie mieli zbyt wiele pracy. Polacy zgromadzeni podczas mszy papieskich unikali otwartych manifestacji politycznych, a bodaj największym przejawem niesubordynacji wobec władzy były… oklaski, których burza wybuchała zawsze, gdy padały słowa „solidarność” lub „sierpień” – w dowolnym kontekście. I choć były zwykle gaszone przez samego Ojca Świętego, one właśnie najlepiej świadczyły o doskonałym porozumieniu między papieżem a rodakami.
Esbecy nie mieli zbyt wiele pracy. Polacy zgromadzeni podczas mszy papieskich unikali otwartych manifestacji politycznych, a bodaj największym przejawem niesubordynacji wobec władzy były… oklaski, których burza wybuchała zawsze, gdy padały słowa „solidarność” lub „sierpień” – w dowolnym kontekście.
„Jestem synem tego Narodu” – mówił w Częstochowie i pod względem mentalności nie było podczas tej pielgrzymki co do tego najmniejszych wątpliwości. Papież nie mówił wprost. W kazaniach i przemówieniach posługiwał się aluzjami i metaforami, które jednak były dla wiernych jednoznacznie zrozumiałe, natychmiast właściwie odczytywane i witane z entuzjazmem. Ojca Świętego i Polaków łączył kod kulturowy. „Myślę, że była to bardzo polska wizyta. Papież zachowywał się jak biskup Polski, odnosił się do polskich spraw” – mówił wówczas Krzysztof Bobiński, dziennikarz o polskich korzeniach, ale reprezentujący wówczas brytyjski dziennik „Financial Times”.
Komunistyczne władze jednak również rekrutowały się z Polaków i również rozumiały aluzyjny język Jana Pawła II. Były wściekłe. Parokrotnie grożono przerwaniem pielgrzymki, choć zdaniem specjalistów był to straszak. „Raczej pielgrzymki by nie przerwano. Byłby to zbyt duży skandal, zbyt duże straty propagandowe. Ta wizyta miała też z punktu widzenia władz przełamać pewną izolację PRL, jaka nastąpiła po 13 grudnia 1981 r.” – zauważa dr Grzegorz Majchrzak.
Być może odwołanie pielgrzymki istotnie byłoby przesadą nawet dla rządu komunistycznego, ale ingerencja w jej przebieg realnie wchodziła w grę. Choćby po najpoważniejszym incydencie, jaki wydarzył się w jej trakcie, kiedy podczas spotkania z młodzieżą w Częstochowie Jan Paweł II wyjątkowo zrezygnował z języka metafor i powiedział wprost: „[…] wiem o waszych cierpieniach, waszej trudnej młodości, o poczuciu krzywdy i poniżenia, o jakże często odczuwanym braku perspektyw na przyszłość – może o pokusach ucieczki w jakiś inny świat”. Tego było dla dość cierpliwego do tego momentu systemu zbyt wiele. Papieża oskarżono o wszczynanie wojny religijnej i wspomniano – również bez żadnych metafor – że państwo potrafi poradzić sobie z próbami destabilizacji ustroju, co udowodniono 13 grudnia 1981 r.
Władze jednak rozumowały w zbyt uproszczony sposób. Komuna była siermiężna i brutalna – takich też metod oczekiwała od opozycji. Spodziewano się rewolucji. Dosłownie: butelek z benzyną i barykad. Tymczasem ani papież, ani Polacy wcale tego nie chcieli. Umieli wyciągnąć wnioski ze stanu wojennego. Wszystkie kazania, w których takie słowa jak „wolność” czy „odnowa” Jan Paweł II odmieniał przez wszystkie przypadki, były obliczone na dłuższe trwanie. „Odnowić” miało się młode pokolenie i z „odnowioną” mentalnością wejść w dorosłe życie – wtedy takie rzeczy jak komunizm w sowieckim wydaniu byłyby po prostu nie do pomyślenia. Rozumieli to wszyscy oprócz samych komunistów. Ciekawe, że nawet zagraniczni korespondenci. Dziś wybitny historyk i jeden z najbardziej cenionych intelektualistów piszących o tamtych czasach, wówczas jednak dwudziestokilkuletni komentator magazynu „Spectator”, Timothy Garton Ash mówił o tym wprost:
„Oczekiwałem, że to, co będzie mówił, będzie dotyczyło spraw uniwersalnych, np. chrześcijańskiej jedności Europy. Nie sądziłem, że będzie mówił o tak specyficznie polskich sprawach. Na pewno jest duża zmiana świadomości narodu, tak jak to było widać na wieczornym spotkaniu z młodzieżą na Jasnej Górze. Ta zmiana świadomości będzie miała duży wpływ na sytuację polityczną w waszym kraju. Było też dla mnie zaskakujące, że wezwanie papieża, ta nowa interpretacja słowa +odnowa+ – mianowicie odnowa moralna, społeczna – jest tak szeroko rozumiana”.
Euforia i pamięć
Polacy nigdy chyba nie byli tak karni i tak intelektualnie zjednoczeni jak w czerwcu 1983 r. Bezpieka przygotowywała się na pielgrzymkę ponad pół roku. Jak pisał Ryszard Terlecki w „Mieczu i tarczy komunizmu”: „Specjalna dwunastoosobowa grupa operacyjna, złożona z zastępców dyrektorów wszystkich departamentów, kierowana przez gen. Konrada Straszewskiego – dyrektora Departamentu IV, następnie wiceministra, od początku lat 60. funkcjonariusza specjalizującego się w zwalczaniu kościoła – przygotowywała analizę na temat ewentualnych prób wykorzystania wizyty przez polityczną opozycję. Za jedno z najważniejszych zadań SB uznano weryfikację przydatności dotychczas pozyskanych konfidentów oraz masowy werbunek nowych, zarówno wśród duchownych, jak i katolików świeckich, przede wszystkim w kuriach biskupich oraz Prymasowskiej Radzie Społecznej do spraw kultury, w prymasowskim oraz diecezjalnych komitetach pomocy więźniom i internowanym”.
Tymczasem było spokojnie. Raporty wmieszanych w tłum agentów mówią np. o liczbie transparentów, „o treściach politycznie negatywnych” (nie sprecyzowano): w Warszawie – 50, w Niepokalanowie – 6, w Częstochowie – 40, w Poznaniu – 40, we Wrocławiu – 10, na Górze św. Anny – 21, w Krakowie – 35. Kilkukrotnie formowały się także niewielkie pochody protestacyjne, lecz do poważniejszych zajść nie dochodziło. Zważywszy, że we wszelkich spotkaniach z papieżem wzięło wówczas udział ok. 7 mln Polaków, liczby te są zdumiewająco wręcz niskie. Jeszcze niższe wydadzą się w zestawieniu z liczbami bardziej szczegółowymi. Otóż podczas mszy na krakowskich Błoniach, gdzie odnotowano 35 wspomnianych transparentów, obecnych było 2,5 mln wiernych, a we Wrocławiu, gdzie było ich 10, wraz z papieżem modliło się blisko 1,5 mln.
Zresztą frekwencja zdumiewała wszystkich. W każdej z siedmiu większych mszy uczestniczyło każdorazowo minimum milion osób, a trzeba pamiętać, że dwukrotnie Jan Paweł II odprawiał dwie msze jednego dnia. Tak było np. 20 czerwca, kiedy msze odbyły się w Katowicach i Poznaniu, a także następnego dnia – we Wrocławiu i na Górze św. Anny. Szczególną siłę miała jednak wizyta w Częstochowie – tu też padły słowa, które doskonale oddają cały ton tej papieskiej wizyty:
„[…] odczuwam głęboko wszystkie, wszystkie jego [narodu] szlachetne dążenia, pragnienie życia w prawdzie, wolności, sprawiedliwości, solidarności społecznej – pragnienie życia swym własnym życiem. Przecież po tysiącu lat dziejowych doświadczeń ten naród ma swoje własne życie, swą kulturę, swe społeczne tradycje, swoją duchową tożsamość. Matko Jasnogórska, pragnę Tobie samej zawierzyć to wszystko, co zostało wypracowane w trudnym okresie ostatnich lat, zwłaszcza od sierpnia 1980 r. Te wszystkie prawdy, zasady, wartości i postawy. Spraw, aby nic z tego, co prawdziwe i słuszne, nie zginęło”.
PRL rozumowała w zbyt uproszczony sposób. Komuna była siermiężna i brutalna – takich też metod oczekiwała od opozycji. Spodziewano się rewolucji. Dosłownie: butelek z benzyną i barykad. Tymczasem ani papież, ani Polacy wcale tego nie chcieli. Umieli wyciągnąć wnioski ze stanu wojennego. Wszystkie kazania, w których takie słowa jak „wolność” czy „odnowa” Jan Paweł II odmieniał przez wszystkie przypadki, były obliczone na dłuższe trwanie.
Te słowa budziły euforię i zapadały w pamięć. „Sądziłem, że papież zachowa się inaczej niż w 1979 r., ponieważ konsekwencją ’79 r. było to, że wszystko poszło za szybko, więc nie spodziewałem się, że będzie taki otwarty, jak był. Ale drugiej strony jego związki z Polską są jakby mistyczne, nie można było zapobiec temu, co się zdarzyło. Papież był bardzo bezpośredni, poruszał tak delikatne sprawy, jak problem suwerenności narodu, wolności, związków zawodowych. Jego pozycja moralnego przywódcy narodu została wzmocniona” – mówił wówczas Michael Dobbs z dziennika „Washington Post”, a Kevin Ruane z telewizji BBC dodawał: „Nie spodziewałem się, że papież tak stanowczo i wyraźnie, tak otwarcie wypowie się w sprawach moralności i to w taki sposób, że można to bezpośrednio odnieść do polityki”. Nikt jednak nie trafił w sedno lepiej niż Bernard Guetta z francuskiego dziennika „Le Monde”: „Papież powiedział w terminach bardzo wyważonych absolutnie wszystko, co myśli – zarówno władzom państwa, jak i wiernym. A tak się składa, że to, co myśli papież, myślą Polacy”.
Świat odczytał więc doskonale to, co Ojciec Święty chciał przekazać Polakom i władzom PRL, a jego zachęta do biernego oporu, do kontestowania komuny samodoskonaleniem się, stawianiem się mentalnie ponad nią – była dla wszystkich jasna i przyjęta z uznaniem. Może nie dla wszystkich. Władze akurat z tego zrozumiały niewiele. Ale to nie znaczy, że nic. Spokojny przebieg papieskiej wizyty sprawił, że miesiąc po wyjeździe Jana Pawła II, 22 lipca 1983 r., formalnie odwołano stan wojenny, ponad pięciuset więźniów politycznych wyszło na wolność, a toczące się postępowania wobec ośmiuset innych umorzono. Chyba jednak ważniejsze było to, że młodzież, do której głównie Ojciec Święty w 1983 r. kierował swoje słowa i która m.in. dzięki tym słowom postrzegała już świat w innych kategoriach, weszła w dorosłość w wolnym kraju.
(arch. Dzieje.pl)
wlo / skp/