Natychmiastowe udzielenie francuskiego wsparcia lotniczego w wypadku napaści niemieckiej na Polskę i rozpoczęcie natarcia na Niemcy dwa tygodnie później – tak wyglądały główne ustalenia nowelizacji polsko-francuskiego porozumienia sojuszniczego podpisanego 19 maja 1939 r.
Francja szukała zbliżenia z Rosją co najmniej od roku 1933. Początkowo w Paryżu „dmuchano w tej kwestii na zimne”, bo Berlin nie wykazywał jeszcze agresywnych skłonności, ale sytuacja zmieniała się pod tym względem z miesiąca na miesiąc. Kiedy 2 maja 1935 r. ostatecznie podpisano układ o wzajemnej pomocy francusko-rosyjskiej, tylko miesiące dzieliły Europę od pierwszej manifestacji niemieckiego militaryzmu – wkroczenia Wehrmachtu do Nadrenii. Jednak – czego nie powinno się lekceważyć – zbliżenie Paryża z Moskwą miało też kontekst ideologiczny. Komunistyczna propaganda właśnie nad Sekwaną osiągała największe sukcesy i niemal całe tamtejsze środowiska intelektualne były gorącymi orędownikami sowieckiego eksperymentu, a za ich pośrednictwem zachwyt ten udzielał się również innym grupom społecznym, na co nie mogli pozostać obojętni politycy.
Pierwsze otrzeźwienie Zachodu
Biorąc pod uwagę te dwa elementy, nie można się dziwić, że sprawa polska we Francji nie cieszyła się wówczas popularnością, tym bardziej że Polskę i Niemcy łączył wówczas pakt o nieagresji, wiedziano też dobrze o zabiegach Hitlera wokół pozyskania Polski do sojuszu antyrosyjskiego. Dyktatorski ustrój sanacyjnej Rzeczypospolitej nie wzbudzał zaufania w zachodnich demokracjach. Mimo to sojusz Polski z Francją, choć praktycznie martwy, był utrzymywany. Miewał nawet wymierną wartość – w 1936 r. Polska otrzymała z Francji pożyczkę wojskową w wysokości 2,5 mld franków (kredyt udzielony podczas spotkania w Rambouillet).
Jednak Warszawy w Paryżu nie traktowano jako poważnego partnera, czego dowiodła choćby konferencja w Monachium (29 października 1938 r.), podczas której mocarstwa zgodziły się, by III Rzesza zachowała zajęte latem tamtego roku Sudety. Co więcej, zachowanie Polski, która korzystając z okazji, zajęła w tamtym właśnie momencie czechosłowackie Zaolzie, mogło sugerować zbliżenie z Berlinem. Jeszcze gorszym pomysłem było ultimatum wysunięte w kierunku Litwy, w którym grożono użyciem „innych środków” w przypadku odmowy nawiązania stosunków dyplomatycznych. Zważywszy, że to ostatnie wydarzyło się w momencie, gdy wojska Wehrmachtu zajmowały Austrię, przeciętnemu czytelnikowi europejskiej prasy w roku 1938 Polska mogła się wydawać krajem agresywnym.
Zachód „otrzeźwiał” dopiero w marcu 1939 r., kiedy Niemcy łamiąc układ monachijski, zajęły – a właściwie zlikwidowały – Czechosłowację, tworząc z niej Protektorat Czech i Moraw oraz oficjalnie niepodległą, choć rzecz jasna całkowicie sobie podległą Słowację. 21 marca Londyn zaproponował Polsce przystąpienie do antyniemieckiego sojuszu z Francją i ZSRS, a 30 marca potwierdził gwarancje udzielenia Polsce pomocy na wypadek „jakichkolwiek działań wojennych mogących wyraźnie zagrozić niepodległości Polski i które by rząd polski uznał […] za konieczne odeprzeć przy użyciu swych narodowych sił zbrojnych”. Na początku kwietnia te jednostronne deklaracje Anglii na wyraźne żądanie ministra Józefa Becka przekształcono w układ dwustronny, przewidujący wzajemną pomoc w razie wojny. Jak mówił: „Jeśli zresztą będzie wojna, to bić się będziemy tak czy owak. A lepiej będzie robić wojnę jako sojusznik Anglii, a nie jako jej gwarantowany wasal”.
Francuski łącznik
Francuski premier Édouard Daladier w podobnym tonie potwierdził gwarancje dla Polski 13 kwietnia. W Polsce obie deklaracje przyjęto entuzjastycznie, w Berlinie odwrotnie – z wściekłością, która doprowadziła do zerwania przez Hitlera wcześniejszych układów zarówno z Polską, jak i Anglią. Kłopot polegał na tym, że gwarancje sformułowane zostały bardzo ogólnikowo. Miesiąc później przystąpiono więc do prac nad nowelizacją polsko-francuskiego układu sojuszniczego z lutego 1921 r. W tym celu wysłano do Paryża gen. Tadeusza Kasprzyckiego – był to minister spraw wojskowych z osobistego namaszczenia Józefa Piłsudskiego i jeden z fundamentów ówczesnego systemu polskiej władzy, a jednocześnie – jak niegdyś oceniał prof. Paweł Wieczorkiewicz – „niewątpliwie jeden z wybitniejszych wyższych oficerów ówczesnej armii”. Ciekawą charakterystykę generała dawał w swoich wspomnieniach ppłk Marian Romeyko:
„Dynamiczny, o żywym i twórczym umyśle, płodny w pomysły, zawsze młodzieńczo optymistyczny, a do tego pracowity”.
Podczas paryskich rozmów wszystkie te cechy były niewątpliwie potrzebne. Jak wspominał minister Beck, negocjacje bowiem „przeciągały się zgodnie z tradycyjnymi metodami Quai d’Orsay [paryska siedziba francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych – przyp. red.]”. Mimo to 19 maja 1939 r. osiągnięto porozumienie.
Beck dalej precyzował:
„Rezultatem tej podróży było podpisanie przez gen. Kasprzyckiego i gen. Gamelin [Maurice Gustave – – przyp. red.] protokołu potwierdzającego gotowość natychmiastowej współpracy +z uwagi na niemożliwość zastosowania procedury przewidzianej przez Ligę Narodów+; protokół określał również stronę techniczną i terminy bezpośredniej akcji Francji. Z protokołem tym zapoznał mnie marszałek Rydz-Śmigły. Byłem zdania, że najważniejszym jego punktem było zobowiązanie się Francji do rozpoczęcia ofensywy generalnej po piętnastu dniach od ogłoszenia mobilizacji we Francji. Docierające do nas pogłoski, według których większość sił francuskich miała być skoncentrowana przeciwko Włochom, podczas gdy przeciwko Niemcom ograniczono by się tylko do silnej obrony, zostały przy tej okazji zdementowane przez gen. Gamelin”.
Dokument był na tyle dokładny, że padała w nim wprost nazwa Gdańska jako „żywotnego interesu” Polski, w którego obronie pomoc miała zostać udzielona „natychmiast”. Prof. Paweł Wieczorkiewicz zauważał, że w realizację tych postanowień sami Francuzi nie wierzyli.
„Przeciwnikiem tego rodzaju zobowiązań był gen. Gamelin, wyznaczony zaś na szefa misji lotniczej w Polsce, były dowódca sił powietrznych gen. Paul Armengaud uważał, że w trakcie rokowań obiecano o wiele więcej, niż można było dotrzymać. Postawa taka była jednak elementem dyplomatycznego wspierania oporu Śmigłego i Becka. Dla podobnych celów Brytyjczycy wysłali pod koniec maja do Warszawy wojskową misję gen. Edwarda Claytona” – pisał historyk.
Swoich wątpliwości nie ukrywał także sam Beck, negocjacje z Francuzami traktując realistycznie jako „zrobienie wszystkiego, co było możliwe” dla zabezpieczenia Polski. Nie bardzo zapewne też wierzył w „sto bombowców najnowszego typu” obiecane przez odwiedzającego Polskę 23 maja brytyjskiego marszałka Edmunda Ironside’a; być może liczył przynajmniej na potwierdzone przez generała rozpoczęcie francusko-brytyjskich nalotów mających w pierwszej kolejności zniszczyć niemiecką infrastrukturę lotniczą, później zaś wspierać piechotę. W swoich wspomnieniach zanotował:
„Nasi sprzymierzeńcy sugerując nam próby negocjacji, jednocześnie dzielili się z nami swoją raczej pesymistyczną oceną sytuacji i ze swej strony gorączkowo prowadzili rozmowy z Moskwą. W tej dziedzinie Anglicy pozostawili jednak Francuzom główną rolę w negocjacjach oraz przewodnictwo delegacji i wyraźnie widać było, że nie chcieli brać w tej sprawie na siebie odpowiedzialności”.
Na podstawie:
„Pamiętniki Józefa Becka”, Warszawa 1955
P. Wieczorkiewicz, „Historia polityczna Polski 1935–1945”, Poznań 2014
A. L. Sowa, „Historia polityczna Polski 1944–1991”, Kraków 2011
jiw / skp /