W wyniku akcji "Wisła" UPA pozbawiona została źródła zaopatrzenia, likwidacji uległa sieć łączności, ograniczone zostały możliwości pozyskiwania informacji o WP i MO - mówi historyk z oddziału IPN w Rzeszowie Artur Brożyniak. 70 lat temu, 28 kwietnia 1947 r., WP rozpoczęło przesiedlanie ludności ukraińskiej na tzw. ziemie odzyskane.
PAP: Jakie grupy narodowościowe II RP mieszkały na terenie obecnej południowo-wschodniej Polski?
Artur Brożyniak: Większość obecnego woj. podkarpackie należała do woj. lwowskiego. Dzisiejsze Podkarpacie stanowiło jego zachodnią i środkową część. W woj. lwowskim największą grupą narodowościową byli Polacy – 46,6 proc., Ukraińców i Rusinów było 41,8 proc, Żydów 10,9 proc., Niemców - 0,4 proc.
Według spisu z 1931 r. w II RP mieszkało 5 mln 144 tys. Ukraińców. Żyli w zwartych skupiskach w południowo-wschodniej części ówczesnej Polski.
PAP: Jaka była różnica między Rusinem a Ukraińcem?
Artur Brożyniak: Od niepamiętnych czasów ludność polska nazywała Rusinami wszystkich modlących się w cerkwi. Ukraińcami określano tych, którzy czynnie występowali na rzecz budowy państwa ukraińskiego lub sympatyków nacjonalistów ukraińskich. To określenie stało się powszechniejsze dopiero po 1918 r., kiedy na tych terenach wybuchły walki z Zachodnioukraińską Republiką Ludową. Ludność polska dopiero po 1945 r. Ukraińcami zaczęła określać całość tej społeczności.
PAP: Jakie były relacje między nimi na przełomie XIX i XX wieku?
Artur Brożyniak: Można powiedzieć, że były dość dobre. Mieszkali obok siebie w tej samej lub sąsiedniej wsi, niejednokrotnie w mieszanych małżeństwach. Uprawiali ziemię i mieli podobne problemy z tym związane. Podczas świat Bożego Narodzenia, czy Wielkanocy, które przypadały w różnych terminach, bywali u siebie.
Tak było od stuleci. Różniło ich wyznanie, trochę język i zwyczaje. Polacy chodzili do kościoła, a ich sąsiedzi do cerkwi. Dochodziło do małżeństw mieszanych. Dziećmi z takiego małżeństwa dzielono się. Zasada była prosta, a jednocześnie genialna: narodowość i wyznanie dziedziczyło się z płcią.
Anegdota na ten temat świetnie ilustruje ówczesne stosunki. Do duchownego greckokatolickiego przychodzi jego parafianin ożeniony z Polką i mówi, że „obsiadły go Laszki”, czyli rodzą mu się córki. Na to duchowny klepiąc go po ramieniu żartuje: „próbuj synu dalej może i nam się coś urodzi”.
Wśród, jak wówczas mówiono, ludności rusińskiej w Galicji dominowali grekokatolicy. Prawosławnych było niewielu.
PAP: Kiedy pojawiły się pierwsze problemy?
Artur Brożyniak: Za taki widoczny moment można uznać 12 kwietnia 1908 r. Tego dnia ukraiński student Myrosław Siczyński zastrzelił namiestnika Galicji, hrabiego Andrzeja Kazimierza Potockiego. Zamach był sprzeciwem wobec polityki austriackiej w Galicji oraz polskiej dominacji w tej habsburskiej prowincji.
Dużo złego zaszło w czasie I wojny światowej. Podczas rosyjskiej okupacji Galicji Rosjanie usiłowali przeciągnąć Rusinów na swoją stronę. Przywieźli prawosławnych duchownych, dyskryminowali grekokatolików. Spotkało się to ze sprzeciwem Austriaków; ci w tym konflikcie postawili na grekokatolików i rodzący się ukraiński nacjonalizm. Utworzone pod habsburskimi auspicjami ukraińskie formacje wojskowe nazywali „Tyrolczykami Wschodu”. Wojna kończy się klęską Habsburgów i Romanowów, ale ich polityka doprowadziła do zaognienia relacji polsko-ukraińskich.
W 1918 r. powstała Zachodnioukraińska Republika Ludowa, która wysuwała roszczenia terytorialne wobec Polski. W trakcie wojny polsko-ukraińskiej doszło do zbrodni wojennych dokonanych przez Ukraińską Armię Halicką (Galicyjską) na Polakach. Dokumentuje to cząstkowy raport komisji posła Jana Zamorskiego z 9 lipca 1919 r., m.in. dlatego część oficerów UAH wyemigrowała do Czechosłowacji. Tam powstała Ukraińska Organizacja Wojskowa; jej celem było utworzenie państwa ukraińskiego. UOW w bieżącej walce stosowała terror i propagandę. Przeciwdziała porozumieniu z Polakami, skutecznie wywoływała konflikty pomiędzy ludnością polską i ukraińską.
PAP: Kto im pomagał?
Artur Brożyniak: UOW, a następnie Organizacje Ukraińskich Nacjonalistów, wspierali ci, którzy w stosunkach z Polską grali kartą ukraińską, czyli wywiad niemiecki, a także litewski i sowiecki, oraz do pewnego czasu czechosłowacki. Jednak na początku lat 30. Czechosłowacja zmieniła swój stosunek do nacjonalistów ukraińskich i nawet pomagała Polakom w ujęciu niektórych aktywistów.
Kiedy w 1929 r. powstała OUN sprawy przybrały bardziej radykalny obrót. Według danych OUN w 1930 r. organizacja ta przeprowadziła 2 tys. aktów terroru. W latach 30. przeprowadzano spektakularne zamachy na osoby dążące do współpracy polsko-ukraińskiej czy też przedstawicieli państwa polskiego. Wspomnę choćby zamordowanie ministra spraw wewnętrznych Bolesława Pierackiego, czy o kilka lat wcześniejsze zabójstwo posła Tadeusz Hołówki. Obaj dążyli do porozumienia z mniejszością ukraińską.
Równolegle aktywiści OUN systematycznie podsycali konflikty między obu narodowościami.
PAP: Kim byli działacze OUN?
Artur Brożyniak: Były dwie główne grupy - starzy, czyli głównie weterani UHA, i młodzi - nauczyciele, księża greckokatoliccy, studenci, gimnazjaliści.
PAP: Co dzieje się po wybuchu wojny w 1939 r.?
Artur Brożyniak: We wrześniu 1939 r. nastąpiła aktywizacja bojówek OUN, które atakowały wycofujące się Wojsko Polskie i ludność cywilną. W agresji przeciw II RP wziął udział Legion Ukraiński w większości złożony z polskich obywateli narodowości ukraińskiej. Pod okupacją niemiecką ludność ukraińska była uprzywilejowana. Niemcy utworzyli policję ukraińską, która była wykorzystywana do zwalczania polskiej konspiracji lub mordowania Żydów.
W 1940 r. dochodzi do rozłamu w OUN, która dzieli się na banderowców i melnykowców. W tej pierwszej dominują młodzi działacze, jak Stefan Bandera, Roman Szuchewycz, którzy dali się poznać głównie w latach 30. Z kolei Andriej Melnyk i jego grupa wywodzili się z UAH.
Obie frakcje uczestniczyły w niemieckim ataku na Związek Sowiecki; banderowcy w batalionie „Nachtigall”, a melnykowcy w batalionie „Roland”. Po zajęciu Lwowa banderowcy ogłosili akt odnowienia Państwa Ukraińskiego. Niemcy jednak wobec Ukrainy mieli inne plany. Nastąpiły aresztowania wśród banderowców, a Bandera trafił do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Do końca wojny przebywał tam w oddziale dla więźniów specjalnych. Wydaje się, że między nim a kierującym OUN, a potem dowództwem Ukraińskiej Powstańczej Armii istniała jakaś forma kontaktu. Bandera nigdy po wojnie nie odciął się od dokonanych przez UPA pod kierownictwem Szychewycza zbrodni na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.
PAP: Czy na teren dzisiejszej Polski południowo-wschodniej docierały echa tamtych zbrodni?
Artur Brożyniak: Jeszcze przed zajęciem w 1944 r. Wołynia i Małopolski Wschodniej przez Armię Czerwoną uciekło stamtąd co najmniej 100 tys. Polaków. Niektórzy szacują, że ich mogło być nawet dwa razy tyle. Okrucieństwa UPA były już dobrze znane.
PAP: Kiedy pojawiły się tam pierwsze oddziały UPA?
Artur Brożyniak: Od lutego 1944 r. do momentu wkroczenia Armii Czerwonej w lecie tego roku OUN i UPA, podobnie jak wcześniej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, stosując terror dążyła do usunięcia polskiej ludności z pow. lubaczowskiego, Bieszczad i Pogórza Przemyskiego.
Np. 19 kwietnia 1944 r. sotnia UPA napadła na Rudkę w pow. lubaczowskim. Zginęło 58 osób. Spalono wieś, a ocalonym kobietom i dzieciom nakazano "wynosić się za San". Zbrodni dokonał oddział Iwana Szpontaka ps. Zalizniak. Ten sam oddział odpowiedzialny był także za mordy Polaków w Kowalówce i Cieszanowie oraz prawdopodobnie Wólce Krowickiej.
Działania UPA spotkały się przeciwdziałaniem polskiego podziemia, m.in. 21 maja 1944 r. doszło do ciężkich walk pod Narolem, który oddziały UPA starały się opanować. Atak został odparty, zginęło 13 żołnierzy AK i 42 osoby cywilne. 6 sierpnia 1944 r. kureń UPA dowodzony przez Włodzimierza Szczygielskiego „Burłaka” zamordował 40 mężczyzn w Baligrodzie w pow. leskim. Kobietom i dzieciom również nakazano „wynosić się za San”.
Celem banderowców było oczyszczenie z Polaków terenów na wschód od Sanu.
PAP: W jaki sposób po wejściu Armii Czerwonej w granice dzisiejszej Polski i zainstalowaniu się zależnego od Sowietów PKWN próbowano rozwiązać problem terroru UPA?
Artur Brożyniak: Przejście frontu w lecie i jesieni 1944 r. tylko przejściowo polepszyło sytuację. W pierwszych miesiącach 1945 r. nastąpił kolejny wzrost aktywności banderowców. Np. 17 kwietnia 1945 r. napadli oni na Wiązownice k. Jarosławia, gdzie zamordowali 91 osób, a 25 zranili. 20 kwietnia 1945 r. zbrojne grupy OUN zaatakowały Borowicę, pow. przemyski. Banderowcy spalili znaczą część zabudowy i zamordowali 60 osób. W połowie 1945 r. sotnie UPA całkowicie opanowały tereny wiejskie w pasie od Jaślisk w Beskidzie Niskim po Tomaszów Lubelski.
Od października 1945 do lata 1946 r. UPA przeprowadziła szeroko zakrojoną akcję antypolską. Zniszczono m.in. Pawłokomę, Sielnicę, Dylągową, Bratkówkę, Łączki, Starą Birczę, Hutę Brzuską, Rudawkę i Korzeniec. UPA atakowała w celu całkowitego zniszczenia nawet garnizony obsadzone przez batalion wojska, m.in. trzykrotnie garnizon w Birczy, dwukrotnie w Baligrodzie, po razie w Kuźminie i Wołkowyi. W przypadku trzeciego napadu na Birczę w nocy z 6 na 7 stycznia 1946 r. próbowano wymordować wszystkich mieszkańców i żołnierzy. Członkowie sotni „Burłaki” pod koniec 1945 r. z moździerzy ostrzeliwali centrum Przemyśla sprowadzając niebezpieczeństwo śmierci lub kalectwa na ludność cywilną.
W nowych granicach Polski pozostało ok. 650 tys. ludności ukraińskiej. Na podstawie umowy PKWN z Ukraińską Socjalistyczną Republiką Sowiecką z 14 września 1944 r. większość z nich miała być dobrowolnie przesiedlona na Ukrainę sowiecką. Na podstawie tej samej umowy przesiedlano Polaków. Obydwie strony gwarantowały przekazanie mienia zastępczego dla ewakuowanej ludności.
Polacy chętnie opuszczali Ukrainę. Doskwierała im sowiecka władza i ustawiczna obawa, że zostając w rodzinnych stronach czeka ich pewna śmierć z rąk banderowców. Natomiast żyjący w Polsce Ukraińcy nie chcieli wyjeżdżać; tutaj czuli się bezpiecznie. Były przypadki wymuszania wyjazdów przez polskie władze. W latach 1944-46 z Polski wyjechało ok. 480 tys. osób. Najwięcej z woj. rzeszowskiego 268 tys., 191 tys. z woj. lubelskiego oraz 22 tys. z woj. krakowskiego. W nowych miejscu zamieszkania Ukraińcy zajmowali gospodarstwa opuszczone przez Polaków. W połowie 1946 r. władze sowieckie przerwały przesiedlenia. Tłumaczyły to brakiem możliwości przyjmowania kolejnych grup przesiedleńczych.
PAP: Znaczna część ludności ukraińskiej wyjechała, a na terenie Polski sotnie UPA nadal były aktywne. Korzystali z pomocy Ukraińców pozostałych po tej stronie linii Curzona?
Artur Brożyniak: Bez wątpienia część mieszkańców ukraińskich wsi pomagała dobrowolnie, ale to zdecydowanie nie byli wszyscy. Pozostałych zmuszano. Nie mieli wyboru albo podporządkowują się rozkazom OUN i UPA, albo będą karani, także śmiercią.
PAP: Kto wymuszał posłuszeństwo?
Artur Brożyniak: Przede wszystkim Służba Bezpieczeństwa OUN. Była podzielona terytorialnie. Tzw. rejon obejmował 1/3 terenu powiatu. Przebywała tam bojówka składająca się 15-20 członków oraz dwóch śledczych. Swoją agenturę SB OUN miała w każdej wsi i w każdej sotni. Wobec swoich pobratymców stosowali m.in. prowokacje, np. przychodzili przebrani w mundury Wojska Polskiego i wypytywali o UPA. Takie próby zazwyczaj tragicznie kończyły się dla osób, które wróciły z robót przymusowych w Rzeszy i nie znały istniejących realiów. Za sprzeciw wobec żądań OUN-UPA można było zniknąć bez śladu, albo zostać zastrzelony lub powieszony przed zgromadzeniem całej wioski. Były takie przypadki publicznych egzekucji np. w Jamnej k. Arłamowa, czy w Uluczu w pow. brzozowskim.
Nacisk jaki banderowcy wywierali na ludność ukraińską był niewyobrażalny. Społeczność ta samodzielnie nie była w stanie wyrwać się ze spirali strachu i terroru. Polskie państwo w latach 1944-46 nie zdołało zapewnić jej należytej ochrony przed nacjonalistami.
PAP: Jak liczna była UPA na terenie Polski?
Artur Brożyniak: W szczytowym okresie końca 1945 r. ich liczebność należy szacować na 3-4 tys. Natomiast wiosną 1947 r. oddziały UPA liczyły ok. 2,5 tys. Do tego należy doliczyć m.in. bojówki SB OUN, siatkę cywilną OUN, członków samoobrony, w sumie kolejne 3-4 tys. osób.
W wyniku akcji "Wisła" UPA pozbawiona została źródła zaopatrzenia, likwidacji uległa sieć łączności, ograniczone zostały możliwości pozyskiwania informacji o WP i MO - mówi historyk z oddziału IPN w Rzeszowie Artur Brożyniak. 70 lat temu, 28 kwietnia 1947 r., WP rozpoczęło przesiedlanie ludności ukraińskiej na tzw. ziemie odzyskane.
PAP: Czy operacja „Wisła” była skutkiem zabójstwa przez sotnie "Chrina" i „Stacha” gen. Karola Świerczewskiego?
Artur Brożyniak: Zabójstwo gen. Świerczewskiego 28 marca 1947 r. pod Jabłonkami w Bieszczadach i kilka dni późniejsza masakra 28 żołnierzy Wojsk Ochrony Pogranicza w tym samym miejscu jedynie przyśpieszyły operację. Prawdopodobnie jej pomysł zrodził się pośród oficerów WP. Za takim rozwiązaniem optował ówczesny zastępca szefa Sztabu Generalnego WP, gen. Stefan Mossor, legionista i oficer II RP. Operację popierali również przedwojenni oficerowie, którzy po powrocie z obozów jenieckich znaleźli się w wojsku oraz wywodzący się z Kresów oficerowie przybyli z armią gen. Zygmunta Berlinga.
PAP: Rano 28 kwietnia 1947 r. rozpoczęły się pierwsze przesiedlenia ludności ukraińskiej. Czy to był początek akcji „Wisła”?
Artur Brożyniak: Operacja „Wisła” rozpoczęła się w połowie kwietnia 1947 r. od koncentracji oddziałów WP oraz rozpoznania terenu przeciwnika. Zgromadzono ok. 20 tys. żołnierzy, którzy byli wspomagani przez milicję, aparat bezpieczeństwa, WOP, administrację państwową.
28 kwietnia 1947 r. rozpoczęła się ewakuacja ludności cywilnej. Objęła ona ludność ukraińską i część Polaków np. z niedostępnych obszarów tzw. cypla bieszczadzkiego. Przesiedlenia trwały trzy miesiące; zakończyły się na początku lipca. Podstawą prawną ewakuacji ludności ukraińskiej z terenu działań terrorystycznych OUN i UPA była ustawa z 30 marca 1939 r. o wycofaniu urzędów, ludności i mienia z zagrożonych obszarów państwa. Ten akt prawny do 1947 r. nie został uchylony i miał moc obowiązującą. Ustawa z 1939 r. nakładała obowiązek zapewnienia pracy i warunków bytowych ewakuowanej ludności. Na realizację ewakuacji przeznaczono 65 mln zł. Zapewne kwota ta nie obejmowała całości kosztów poniesionych na przeprowadzenie operacji.
Przesiedlani mogli ze sobą zabrać żywy inwentarz, podstawowy sprzęt rolniczy, naczynia kuchenne, pościel, zapas żywności na drogę i odzież. Każdy kto został we wsi był traktowany jako członek OUN lub UPA. Bezpośrednio po opuszczeniu rodzinnych domów wysiedlani pod eskortą wojska trafiali do punktów zbornych. Tam przebywali od 12 do 48 godzin. W dużych punktach, w sporadycznych przypadkach, czas wydłużał się nawet do kilku dni. Przy dłuższym oczekiwaniu był zapewniony ciepły posiłek.
W tym czasie oficerowie WP przesłuchiwali część z nich. W punktach zbornych dokonywano również aresztowań podejrzewanych o przynależność lub współpracę z OUN-UPA. Byli oni stamtąd kierowani do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie. Osoby te miały status tymczasowo aresztowanych, zgodnie z obowiązującym ówcześnie prawem. Do Jaworzna trafiło 3871 osób. Natomiast większość pod eskortą wojska transportami kolejowymi była przewożona do miejsc docelowego osiedlenia.
PAP: Gdzie byli osiedlani?
Artur Brożyniak: Na tzw. ziemiach odzyskanych w północnej i północno-wschodniej Polsce. W nowych miejscach zamieszkania przesiedlona ludność została rozproszona. Do zamieszkałej już przez Polaków wsi trafiało na ogół po kilka rodzin ukraińskich, czasem pojedyncze. Gospodarstwa, które otrzymywali były rekompensatą za pozostawione mienie w południowo-wschodniej Polsce. Na podobnych zasadach Państwowy Urząd Repatriacyjny osiedlał Polaków z Kresów Wschodnich.
Nie mogli mieszkać bliżej niż 50 km od granicy lądowej, 30 km od wybrzeża morskiego i nie mniej niż 10 km od granic RP sprzed 1939 r. Zabraniano im również osiedlać się w odległości mniejszej niż 30 km od miast wojewódzkich.
W sumie przesiedlono 140 577 osób, w tym z woj. rzeszowskiego 85 339, lubelskiego 44 728 i krakowskiego 10 510.
PAP: Przesiedleni często narzekali na nowe warunki życia?
Artur Brożyniak: Rzeczywiście tak też bywało. Trafiali do wsi, czy miasteczek, gdzie od roku lub dwóch mieszkali już Polacy. Do osiedlenia pozostawały gorsze gospodarstwa. Nie można jednak generalizować, bo bywało również odwrotnie. Są relacje, że niektórzy zdążyli nawet zebrać zboża jare lub ziemniaki na nowym miejscu osiedlenia.
Przy okazji warto przypomnieć, że przesiedleniem nie objęto ludności ukraińskiej mieszkającej w większych miastach: Przemyślu, Jarosławiu i Sanoku. W ocenie autorów operacji, nie stanowili oni zagrożenia. Wywoływało to sprzeciwy, np. wysiedlenia Ukraińców w monitach do władz domagał się starosta jarosławski.
PAP: Jakie były skutki przesiedleń?
Artur Brożyniak: Główny cel ewakuacji został osiągnięty. Sotnie UPA pozbawione zostały stałego źródła zaopatrzenia w żywność i odzież. Likwidacji uległa sieć łączności, tzw. poczta sztafetowa, czyli przekazywanie przesyłek przez zmuszaną do tego ludność ukraińską pomiędzy komórkami OUN i UPA. Ograniczone zostały możliwości pozyskiwania informacji wywiadowczych o WP i MO. Nie miał już kto alarmować UPA, że w okolicy pojawiło się wojsko.
PAP: Jak działał ten system alarmowy?
Artur Brożyniak: Banderowcy nakazali mieszkańcom zamykać psy na noc. Miały być one wypuszczane dopiero wtedy, kiedy we wsi pojawi się wojsko. W efekcie kiedy przychodzili lub przemieszczali się banderowcy było cicho, gdy pojawili się polscy żołnierze zaczynało się ujadanie psów.
PAP: Jak UPA zareagowała na akcję „Wisła”?
Artur Brożyniak: Byli zaskoczeni jej rozmiarami i ilością wojska, z reguły nie próbowali przeciwdziałać. Poza pewnymi wyjątkami nie palili też wsi po wysiedlonych, jak to się działo wcześniej, w trakcie wysiedlania na sowiecką Ukrainę. Mieli ukryte w lasach duże magazyny żywności, leków, materiałów sanitarnych. Wydawało się im, że z tymi zapasami doczekają wybuchu III wojny światowej, a na to w 1947 r. liczyli. W swoich leśnych kryjówkach do połowy maja 1947 r. czuli się bezpiecznie.
PAP: Czy przesiedlenia miały wpływ na morale w oddziałach UPA?
Artur Brożyniak: Już ok. 10 maja zaczęły się pierwsze dezercje. Początkowo były to jedna, dwie osoby dziennie. Zdarzyło się nawet, że jednej nocy zniknęło pięciu członków UPA ze zgrupowania dwóch sotni. Nie pomagały represje, czyli rozstrzelanie złapanych dezerterów. Po kilku dniach uciekali kolejni. Uciekinierzy z działającej na Pogórzu Przemyskim i w Bieszczadach sotni Włodzimierza Szczygielskiego „Burłaki” zostawiali list dla swoich dowódców. Napisali w nim, że opuszczają oddział, bo „dawno uciekli już ci (aktywiści OUN), którzy nazywali nas kacapami”. Kacapami pogardliwie określano Ukraińców obojętnych na sprawy narodowe lub stronników Rosji.
Dezerterzy byli ważnym źródłem informacji dla WP. Po zgłoszeniu się do władz bezpieczeństwa lub wojska przekazywali informacje o ukrytych w lasach magazynach żywności, punktach sanitarnych, składach sotni, zwyczajach, taktyce, szyfrach, archiwach itp.
PAP: Kiedy wojsko rozpoczęło walkę z UPA?
Artur Brożyniak: W początkowym okresie operacji „Wisła” oddziały WP prowadziły głównie działania rozpoznawcze, oszczędzając życie żołnierzy. W tym czasie sotnie UPA utraciły zaopatrzenie, łączność i informacje wywiadowcze. Spowodowało to pogorszenie morale i wzmożone dezercje. Pod koniec maja podjęto próby otoczenia zgrupowań UPA. Ta taktyka okazała się jednak mało skuteczna. Wtedy postanowiono nękać poszczególne sotnie ustawicznymi pościgami. Często żołnierze wpadali w przygotowane przez UPA zasadzki.
Według danych wojskowych, podczas operacji „Wisła” ujęto 820 banderowców. Podczas walk zabito 630 członków OUN i UPA. 173 osoby skazano na kary śmierci; wykonano 120 egzekucji. W walkach zginęło 93 żołnierzy, a 91 zostało rannych.
W lecie 1947 r. w południowo-wschodniej Polsce przestały istnieć zwarte zgrupowania UPA. Część z nich została rozbita, a członkowie pozostałych próbowali przedostać się przez Czechosłowację do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Jednak dotarła tam tylko część sotni „Hromenki” z dowódcą przemyskiego kurenia Mikołajem Sawczenko „Bajdą”, Michałem Dudą „Hromenką” oraz niewielkie grupy z innych oddziałów. Niektórzy uciekli na sowiecką Ukrainę. Ok. 50 osób uciekło na Węgry. Tu trzeba nadmienić, że wojska węgierskie w 1939 r. krwawo i skutecznie spacyfikowały próbę utworzenia nacjonalistycznego państwa ukraińskiego na Rusi Zakarpackiej.
PAP: Czy operacja „Wisła” miała wsparcie po południowej i wschodniej stronie granicy?
Artur Brożyniak: W zniszczeniu grup banderowskich współpracowano z ZSRS i Czechosłowacją. W ramach współpracy państwa ościenne zablokowały swoje granice w rejonach działalności UPA. Wymieniano się też informacjami.
Wydaje się, że najdalej posunięta była współpraca z Czechosłowacją. Należy dodać, że w tym kraju komuniści przejęli władzę dopiero w 1948 r. w wyniku zamachu stanu. Wojska obu stron pod pewnymi warunkami mogły przekraczać nawet granicę. W pasie przygranicznym jedna ze stron mogła żądać od drugiej pomocy wojskowej.
W czerwcu 1947 r. w Czechosłowacji powstała Grupa Operacyjna „Teplice”. W jej skład początkowo weszło 2748 żołnierzy. Wraz z napływem grup banderowskich jej stan powiększono do 13 602 żołnierzy.
Sowieci na własnym terytorium mieli więcej trudności z likwidacją podziemia banderowskiego. W dniach 21-23 października 1947 r. w obwodach zachodniej Ukrainy przeprowadzono operację „Zachód”. Wywieziono 76 192 osoby podejrzewanych o współpracę z nacjonalistami. Osiedlono ich w Kazachstanie, na północy Związku Sowieckiego i na Syberii. Część banderowców trafiła do łagrów. Operacja „Zachód” nie zlikwidowała jednak w całości banderowskiej partyzantki w ZSRS.
PAP: Ilu żołnierzy Wojska Polskiego i osób cywilnych poległo w walkach z OUN i UPA w latach 1944-47 na terenach dzisiejszej Polski?
Artur Brożyniak: Należy szacować, że zginęło blisko tysiąc żołnierzy oraz ok. 470 funkcjonariuszy MO, UB i także członków samoobrony w polskich wioskach. Zamordowanych zostało prawie 4,3 tys. cywilów. Razem daje to przeszło 5,8 tys. osób.
Rozmawiał Alfred Kyc (PAP)
kyc/ mjs/ ls/