Układ okrągłego stołu był ustawiony znacznie wcześniej, i to tak, że ostatecznie władze nie były zobowiązane do niczego, a opozycja owszem: do zapewnienia władzy spokojnego odejścia – mówił dr Wojciech Myślecki podczas dyskusji „Blaski i cienie okrągłego stołu” w warszawskim Przystanku Historia Centrum Edukacyjnym IPN im. Janusza Kurtyki.
Gośćmi prowadzącego spotkanie dr. Tomasza Kozłowskiego byli: dr Wojciech Myślecki, dr Czesław Bielecki oraz Zbigniew Bujak. Pierwszy z nich reprezentował w dyskusji optykę „Solidarności Walczącej”, choć jego opozycyjna działalność była znacznie bogatsza i sięgała 1968 r. Dokładnie w tym samym czasie swoją antysystemową aktywność rozpoczynał Bielecki, podobnie jak Myślecki należał do „Solidarności”, wcześniej działał jednak w nielegalnych organizacjach Polska Walcząca oraz Polskie Porozumienie Niepodległościowe. Bodaj najważniejszym etapem jego działalności było stworzenie podziemnej oficyny CDN, która w latach osiemdziesiątych wydawała i dystrybuowała niedostępną w PRL literaturę. Nieco młodszy od nich Zbigniew Bujak był jednym z najaktywniejszych działaczy „Solidarności”, on też w dyskusji reprezentował – choć nie bez zastrzeżeń – pozytywne strony okrągłego stołu, w którego obradach brał udział.
Choć okrągły stół bym motywem przewodnim dyskusji, objęła ona znacznie szerszy zasób tematów, związanych z podziałami w łonie opozycji w latach osiemdziesiątych, ale też po prostu realiami jej działalności. Obecność dr. Myśleckiego automatycznie wywołała falę pytań o stopień radykalizmu „Solidarności Walczącej”. A konkretnie o opcje wykorzystania broni do walki z komuną.
"Mieliśmy broń, jakieś cztery sztucery – przyznawał dr Myślecki. – W Stoczni Gdańskiej planowaliśmy też uruchomienie produkcji pistoletu; miał mieć dużą moc, choć niespecjalną celność. Akurat taki sprawdziłby się najlepiej w bezpośrednich zamachach. W którymś momencie zdecydowaliśmy, że powinniśmy być uzbrojeni i odpowiadać zabójstwami, jeśli bezpieka zacznie zabijać naszych ludzi. Planowaliśmy zamach na szefa bezpieki – sam zgłosiłem ten wniosek – ale ostatecznie spaliliśmy mu tylko domek letniskowy – tak na postrach. Tak prawdę mówiąc, mieliśmy problem etyczny. Nie byliśmy po prostu pewni, czy powinniśmy dokonywać takich zabójstw bez sądu. Mówiło się o nas jako radykałach i pewnie istotnie nimi byliśmy, ale proszę też pamiętać, że w Komitecie Wykonawczym „Solidarności Walczącej” byli ludzie z wykształceniem średnio powyżej stopnia doktora – nasze działania były przemyślane. Nie było w tym chaosu. Żeby więc zadbać o prawne uzasadnienie naszych działań, chcieliśmy nawet poprosić byłych akowców o powołanie dla nas konspiracyjnych sądów, ale ostatecznie do tego nie doszło".
Sporo uwagi poświęcono także kwestii poparcia społecznego dla działań opozycji. Według potocznej opinii znacznie osłabił je stan wojenny, a fakt ten potwierdzała słaba frekwencja w wyborach parlamentarnych z 1989 r. Uczestnicy dyskusji nie potrafili dać jednej odpowiedzi. Dr Myślecki tłumaczył: "Po amnestii z 1984 r. było najgorzej. Społeczeństwo wyraźnie dryfowało w stronę apatii. Lepiej zrobiło się trochę później, już pod koniec dekady, kiedy w działalność zaangażowali się młodzi – pokolenie, które było za młode, by dobrze pamiętać pierwszą „Solidarność”. Oni byli nieskażeni strachem i szybko się radykalizowali.
"W tej apatii nie było właściwie nic dziwnego. Światowa norma ludzi angażujących się społecznie wynosi ok. 20 proc. tego społeczeństwa, a decydujących się na działalność konspiracyjną – 1 proc. „Solidarność” ze swoimi 9 milionami była i tak globalnym fenomenem. Żebym ja mógł działać w podziemiu, potrzebowałem ok. 30 osób, które mogłyby mi to umożliwić – dodawał Czesław Bielecki, a Zbigniew Bujak uzupełniał przykładem: "Wpadłem, bo mieszkałem już sześć tygodni w jednym mieszkaniu. Normą było, że lokal zmieniało się maksymalnie po czterech tygodniach. Po 1984 r. – i zgadzam się, że była to jakaś cenzura – po prostu zabrakło chętnych do udzielenia mi noclegu. To jednak nie było też tak, że czuliśmy się słabi i opuszczeni. „Tygodnik Mazowsze” wychodził w nakładzie 60 tys. egzemplarzy, nigdy nie miał żadnej przerwy i zawsze się rozchodził. Tak samo publikacje CDN-u Czesława. Co więcej, rozchodziły się w systemie wolnorynkowym. Nie wciskaliśmy ich ludziom za darmo. Miały swoją cenę, nawet – czemu nie mogli się nadziwić Amerykanie – wydrukowaną na egzemplarzu. Kto to kupował, robił to świadomie. Wiedzieliśmy więc, że mamy za sobą społeczeństwo, i to dawało siłę".
W tych kwestiach rozmówcy byli zasadniczo zgodni. Różnice zdań pojawiły się przy samej ocenie okrągłego stołu. Wojciech Myślecki mówił wprost: "Ten system musiał upaść. Wiarygodność ekipy Jaruzelskiego była zerowa, a jej upadek kwestią czasu – liczyliśmy, a pewne głosy z obozu władzy potwierdzały to na dziesięć lat. Układ okrągłego stołu był ustawiony znacznie wcześniej, i to tak, że ostatecznie władze nie były zobowiązane do niczego, a opozycja owszem: do zapewnienia władzy spokojnego odejścia. Moim, naszym zdaniem, opozycja, żeby móc przetrwać, musiała mieć pewien etos, jakieś wartości. Pamiętam, że ludziom, którzy szli rozmawiać przy okrągłym stole, mówiliśmy: życzymy wam dobrze, ale nie chcemy brać w tym udziału".
Z kolei Czesław Bielecki podsumował: "Moim zdaniem najgorszą rzeczą, jaką zrobiono, było wmawianie ludziom, że kompromis z władzami jest jedyną możliwą drogą. Jedyna droga – już samo to brzmi jak slogan komunistyczny. Nie ma jednej drogi. Można było iść ku temu samemu celowi, niekoniecznie razem, ale równolegle. Tak się nie stało. Kiedyś powiedziałem żartem, co będzie, jeśli syn mnie spyta: tato, podobno kiedyś w Polsce była jakaś komuna, co to takiego? Odpowiedziałbym: widzisz, synu, to coś tak sprytnego i podstępnego, że nigdy się nie skończyło".
Zbigniew Bujak zaś doprecyzowywał: "Dziś wiadomo, że nie byłoby żadnego drugiego stanu wojennego, ale to dziś – tłumaczył Bujak. – Wtedy zresztą też raczej nie baliśmy się, że Jaruzelski z Kiszczakiem wyskoczą ze swoimi ludźmi i nas zamkną. Ale przecież ten kraj wciąż składał się nie tylko z opozycjonistów i osób biernych, ale też z całej masy ludzi związanych z systemem. Wszystkie służby mundurowe musiały wykonywać rozkazy, bezpieka miała setki współpracowników. Było się czego obawiać. Moim zdaniem warto spojrzeć na okrągły stół nieco inaczej. Czym była „Solidarność”? Niby związkiem zawodowym, ale przecież tylko z nazwy. Ruchem społecznym? Pewnie tak. Moim jednak zdaniem była to konfederacja, nawiązanie do starej tradycji polskich konfederacji. A czym kończyły się konfederacje? Sejmem konfederacyjnym, na którym wszyscy się jakoś dogadywali".
Organizatorem debaty w Przystanku Historia było Biuro Badań Historycznych IPN.
jiw / skp /