17 lutego 1980 roku Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki jako pierwsi alpiniści w historii zdobyli zimą najwyższą górę świata - Mount Everest (8850 m). 20-osobową, narodową wyprawą kierował prekursor zimowego himalaizmu Andrzej Zawada.
"Moje pierwsze słowa brzmiały: +Halo Andrzej, wiesz gdzie jesteśmy?+ Potem razem krzyknęliśmy do słuchawki: +Na szczycie Everestu!+ Cieszyliśmy się, że odnieśliśmy sukces. Byliśmy tam w imieniu wszystkich uczestników. Każdy dał z siebie tyle, ile mógł. Na wierzchołku spędziliśmy 40 minut, pozostawiliśmy m.in. różaniec" - wspominał Cichy wydarzenia sprzed lat.
Jak podkreślił, walczyli z mitem, podobnie jak pierwsi ludzie Nowozelandczyk Edmund Hillary i Szerpa Tenzing Norgay, którzy weszli na szczyt 29 maja 1953 roku.
"Oni nie wiedzieli, jak wygląda końcówka drogi, a my, czy podołamy zimowym warunkom, nie jako Polacy, nie Wielicki - Cichy, ale jako ludzie. To Hillary mówił zresztą, że nie wyobraża sobie życia powyżej 7000 m w zimie. Wiara pchała nas jednak do góry" - zaznaczył Cichy.
"Pokazaliśmy, że można zimą stanąć na ośmiotysięczniku - dodał Wielicki. - Zawada lubił ryzyko i potrafił podpuszczać, zainteresować swoją ideą. Od tamtej pory kilkakrotnie byłem zimą na ośmiotysięcznym szczycie. Na Everest już nie wróciłem. Powracałem tam, gdzie się nie udało - za czwartym razem osiągnąłem Lhotse, za piątym K2. I jest jeszcze tyle innych ścian do zdobycia".
Wielicki jest jednym z trzech Polaków i piątym na świecie, którzy zdobyli wszystkie 14 ośmiotysięczników (1980-1996). Pozostali to drugi w historii, po Włochu Reinholdzie Messnerze (1970-1986), Jerzy Kukuczka (1979-1987), który zginął na południowej ścianie Lhotse w 1989 roku, i jako dwudziesty Piotr Pustelnik (1990-2010).
Największym problemem podczas wspinaczki na Evereście były nie temperatury, a huraganowe wiatry.
"Proszę mi wierzyć, że minus 40 w suchym, bezwietrznym powietrzu da się wytrzymać, ale minus 32 stopnie przy wietrze przekraczającym 120 km w bazie, znacznie trudniej. Pamiętam, że były takie momenty w trakcie wspinaczki, że nie byliśmy w stanie przebić się przez podmuchy" - podkreślił Cichy.
Krzysztof Wielicki: Pokazaliśmy, że można zimą stanąć na ośmiotysięczniku. Zawada lubił ryzyko i potrafił podpuszczać, zainteresować swoją ideą. Od tamtej pory kilkakrotnie byłem zimą na ośmiotysięcznym szczycie. Na Everest już nie wróciłem. Powracałem tam, gdzie się nie udało - za czwartym razem osiągnąłem Lhotse, za piątym K2. I jest jeszcze tyle innych ścian do zdobycia.
Zdobywca Korony Ziemi (najwyższe szczyty na siedmiu kontynentach) przyznał, że wyczyn z 1980 roku jest w jego świadomości wydarzeniem o unikatowej randze.
"Everest zmodyfikował moją mentalność. Świadomość, że zimą byliśmy na szczycie jako pierwsi, pomaga mi żyć. Jest też pokora wobec tego, że to właśnie nam się udało. Była to moja jedyna wyprawa, na której czułem, że jesteśmy zespołem. Po zejściu z góry wszyscy koledzy wyszli nam na przeciw, rzucali się na szyję, gratulowali. Film +Gdyby to nie był Everest+ pokazywałem setki razy w szkołach, firmach i za każdym razem robił i robi niesamowite wrażenie. Zawsze czuję po nim szacunek do ludzi" - dodał Cichy.
Każdy z uczestników wyprawy Andrzeja Zawady musiał zgromadzić sprzęt osobisty, na który składało się 70 pozycji, nie tylko alpinistycznych, m.in. sześć par butów, w tym wizytowe oraz sandały.
"Mieliśmy też marynareczki i krawaty z logiem Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Zawada dbał o te elementy reprezentacyjne. W stroje ubieraliśmy się podczas wszystkich oficjalnych spotkań, w ambasadach, w Ministerstwie Turystyki Nepalu etc." - wspomina mieszkający w Dąbrowie Górniczej Krzysztof Wielicki w książce "Mój wybór", która ukazała się w 2014 roku.
Jednym z elementów wyposażenia, mającego obecnie wartość historyczną, były buty wysokogórskie na korkowej podeszwie. Korek znakomicie izolował zimno, ale sprawiał, że alpiniści czuli się jak na koturnach. Obuwie to znajduje się w Muzeum Spotu i Turystyki w Warszawie.
"Postęp, jeśli chodzi o sprzęt jest ogromny. Takiej różnicy nie było między tym, czym dysponowali pierwsi zdobywcy i my, w 1980 roku. Mieliśmy angielskie prototypy przeciwpotnej bielizny, ale nosiliśmy jak Hillary wełniane swetry i spodnie z wełnianego sukna. Buty były zrobione w Krośnie według pomysłu Zawady. By nie uciekało ciepło miały pięciocentymetrową warstwę korka" - powiedział Cichy.
Jak ocenił, nie był to zły patent, jednak miał swoje minusy. "Z zewnątrz były nieusztywnione, więc chodziliśmy jak na koturnach. Nie było raków automatów. Przywiązywaliśmy je do butów. Taśmy zawsze zamarzały. Trzeba było je ciąć przy zdejmowaniu i przy kolejnym wyjściu znowu wiązać nowe".
Cichy zaznaczył, że problemem była komunikacja między obozami i bazą. "Nie było wtedy telefonów satelitarnych. Naszą łączność z bazą stanowiły goprowskie radiotelefony Klimki ważące 2 i pół kg z anteną składającą się z czterech części. By ją skręcić i włożyć baterie, które mieliśmy głęboko w kieszeni, należało zdjąć rękawice przy minus 32 stopniach. Niechętnie więc rozmawialiśmy podczas podchodzenia. Najmniej zmienił się sprzęt techniczny: raki, czekany, śruby lodowe".
Cichy był setną osobą na wierzchołku Everestu, a Wielicki sto pierwszą. Zimą na szczycie stanęło po Polakach dotychczas jedynie trzech Japończyków i dwóch Koreańczyków, natomiast w innych porach roku blisko sześć tysięcy osób.
Polacy są liderami zimowych zmagań z ośmiotysięcznikami - na dziesięć spośród 14 wspięli się jako pierwsi, w tym na jeden z Włochem Simone Moro. Niezdobyte pozostają dwa - Nanga Parbat (8126 m) i K2 (8611 m). (PAP)
olga/ kali/