Zbigniew Brzeziński uważał, że jako Amerykanin mógł Polsce pomóc bardziej niż jako emigrant. Straciliśmy orędownika spraw polskich w Waszyngtonie - powiedział PAP dr Sławomir Dębski, szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych o zmarłym prof. Zbigniewie Brzezińskim.
Prof. Zbigniew Brzeziński, b. szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego w ekipie prezydenta USA Jimmy'ego Cartera (1977-1981), jeden z najbardziej wpływowych polityków i strategów amerykańskiej polityki zagranicznej, zmarł w wieku 89 lat.
"Zbigniew Brzeziński był najpierw teoretykiem polityki, współautorem jednej z ważniejszych teorii totalitaryzmu. Zanim został ekspertem, doradcą prezydentów Stanów Zjednoczonych - z jego usług korzystał przecież nie tylko Jimmy Carter, ale także kolejni prezydenci USA; nie jako członka gabinetu prezydenta, ale jako jednego z najbardziej doświadczonych ekspertów w sprawach międzynarodowych - był wybitnym naukowcem na Columbia University. Łączył doświadczenie teoretycznie, duży zmysł syntezy strategicznej, z praktyczną znajomością polityki i sposobów kształtowania jej przez Stany Zjednoczone oraz inne mocarstwa" - powiedział dr Sławomir Dębski, szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).
Podkreślił, że profesor, "niezwykle świadomie uczestniczył w debacie publicznej, wprowadzając do niej różne myśli i idee w celach praktycznych, utylitarnych. Często miały doraźny charakter, chodziło o to, by wpłynąć na aktualną politykę, na to, co się w świecie dzieje. Czasami był z tego powodu nierozumiany - wiedział, co się dzieje za kotarą, w +kuchni dyplomatycznej+ i często, by na nią wpłynąć, interweniował publicznie, udzielał wywiadu, pisał artykuł, mając na celu uzyskanie efektu doraźnego".
"Napisał wiele bardzo ważnych, przełomowych tekstów dla bieżącej polityki, ale także dla historii, teorii polityki zagranicznej, stosunków międzynarodowych. Pamiętam tekst z lat 80., w którym - z okazji rocznicy porozumień jałtańskich - przypominał, że Europa jest podzielona i tak długo, jak będzie podzielona Żelazną Kurtyną, porozumieniami jałtańskimi, tak długo będzie w Europie istniało zagrożenie wybuchu wojny. Przypominał przywódcom Zachodu, którzy ulegali wówczas złudzeniu odprężenia, że oto nadchodzi czas ustania zagrożenia w relacjach Wschód - Zachód, że jest jeszcze wiele do zrobienia" - dodał szef PISM.
Jak zauważył Dębski, Brzeziński przyjął amerykańskie obywatelstwo w latach 50. "Uważał, że to był słuszny wybór w tamtym czasie, ponieważ jako Amerykanin mógł Polsce pomóc bardziej niż jako emigrant, człowiek uważający się za przedstawiciela narodu bez własnego, niepodległego państwa. Straciliśmy orędownika spraw polskich w Waszyngtonie, choć dziś wojska amerykańskie są na polskim terytorium, Polska jest w NATO, w Unii Europejskiej, Polska jest znacznie bezpieczniejsza niż wtedy, gdy dokonywał decyzji o zostaniu Amerykaninem". (PAP)
pj/ je/