To nowoczesne państwo odkryło siłę rocznic. Gdyby Polacy przestali się kłócić, oznaczałoby to, że stawka jest niska. Brak konfliktu i mobilizacji pokazywałby rozpad społeczeństwa. Naród, który jest silny, wciąż walczy o zdefiniowanie samego siebie – mówi PAP dr hab. Michał Łuczewski, socjolog, dyrektor programowy Centrum Myśli Jana Pawła II.
PAP: Dlaczego tak często postrzegamy naród jako wspólnotę odwieczną, istniejącą od najdawniejszych czasów, mimo że nauka traktuje narody jako „wynalazek” nowoczesności?
Dr hab. Michał Łuczewski: Każdą wspólnotę, która jest dla nas ważna, traktujemy jako odwieczną, moralną i spójną. Naród jest właśnie tego rodzaju wspólnotą. Skoro traktujemy go jako istotną wartość, to uznajemy, że nie jest naszym wynalazkiem, iż to nie my go wymyśliliśmy, ale że to raczej my jesteśmy jego produktem. Polacy nie tylko tworzą Polskę, my jesteśmy przez Polskę tworzeni. W ten sposób w myśleniu o narodzie nadajemy mu cechy rodziny, podstawowej i najważniejszej instytucji społecznej. Rodzina w naszych wyobrażeniach jest instytucją odwieczną, moralną i spójną, którą nie tylko my tworzymy, lecz to ona tworzy nas. Ale też naród nabiera cech religijnych, sakralnych, staje się ziemskim odpowiednikiem Kościoła, który także jest jeden, moralny i wieczny.
Michał Łuczewski: Powrót do pamięci o chrzcie jest czymś wyjątkowym na tle innych krajów europejskich. Wyjątkowy jest też nieustanny powrót Polaków do swych korzeni. Tak należy rozumieć powrót do Powstania Warszawskiego, Żołnierzy Wyklętych i „Solidarności”. W ten sposób dochodzi do wytworzenia się pamięci narodowej, która kształtem przypomina klepsydrę.
PAP: W ostatnich trzech latach obchodziliśmy dwie rocznice istotne dla wspólnoty narodowej: 1050. rocznicę Chrztu Polski oraz stulecie odzyskania niepodległości. Można odnieść wrażenie, iż dla narodów najważniejsze są rocznice upamiętniające początki wspólnoty oraz te, które dotyczą stosunkowo niedawnych wydarzeń. Czy pamięć historyczna przypomina klepsydrę? Pamiętamy odległe początki i ostatnie dekady, a niemal „zapominamy” o dzielących je setkach lat?
Dr hab. Michał Łuczewski: Badacze pamięci mówią o „floating gap” („płynna luka”). Pamięć społeczna dotyczy, z jednej strony, okresu życia trzech ostatnich pokoleń, a z drugiej – początków wspólnoty. Między nimi jest ta dryfująca dziura niepamięci, jałowa przestrzeń, która przesuwa się razem z nastaniem kolejnych pokoleń. Źródła wspólnoty pozostają jednak cały czas żywe.
W Polsce pamięć o korzeniach narodu jest szczególnie istotna, a to znaczy – że budzi ona nieustanne polemiki. W 1966 r. jako początek Polski został uznany chrzest. Obchody millenium stały się polem konfliktu pomiędzy Kościołem a państwem. Waga chrztu została potwierdzona przez jego uroczyste obchody w 2016 r. Powrót do pamięci o chrzcie jest czymś wyjątkowym na tle innych krajów europejskich. Wyjątkowy jest też nieustanny powrót Polaków do swych korzeni. Tak należy rozumieć powrót do Powstania Warszawskiego, Żołnierzy Wyklętych i „Solidarności”. W ten sposób dochodzi do wytworzenia się pamięci narodowej, która kształtem przypomina klepsydrę.
Czasami musimy przejść przez piasek niepamięci do ważnych elementów naszej historii. Przez doświadczenie komunizmu i narodowego socjalizmu docieramy do odległych wydarzeń, które są fundujące dla naszej tożsamości. Powrót do źródeł jest stałą polskiej kultury.
Michał Łuczewski: Czasami musimy przejść przez piasek niepamięci do ważnych elementów naszej historii. Przez doświadczenie komunizmu i narodowego socjalizmu docieramy do odległych wydarzeń, które są fundujące dla naszej tożsamości. Powrót do źródeł jest stałą polskiej kultury.
PAP: Nadarza się dobra okazja do przywrócenia pamięci o tym „obszarze jałowym”. W tym roku przypada 550. rocznica zawarcia Unii Lubelskiej, czyli momentu ukonstytuowania się wielonarodowej wspólnoty, którą utraciliśmy w XX wieku. Czy ślady identyfikacji jagiellońskiej są jeszcze widoczne w polskiej tożsamości narodowej?
Dr hab. Michał Łuczewski: To bardzo trudne pytanie. W jednoetnicznej Polsce bardzo popularne stały się elementy wielokulturowe. Chyba najpopularniejsze jest odwołanie do kultury żydowskiej – najpierw obecnej w mnożących się festiwalach, a następnie zinstytucjonalizowanej w kolejnych muzeach, z Muzeum Polin na czele. Tutaj kultura polska i żydowska się spotykają: razem powracamy do źródeł, do naszego straconego domu. Jedno z hebrajskich określeń nawrócenia – „teszuwa” – opisuje właśnie ten ruch. Obok kultury żydowskiej powracamy do elementów dziedzictwa austriackiego, a nawet niemieckiego, ale na tym tle – jak podkreśla socjolog prof. Tomasz Zarycki – zupełnie nieobecna jest kultura rosyjska.
Nie powiedziałbym jednak, że podkreślanie wielokulturowości Polski to część dziedzictwa jagiellońskiego, według mnie to raczej przejawy nowoczesnego multikulturalizmu, który stał się europejską kulturą dominującą. Polska jagiellońska nie była bytem wielokulturowym. Kultury poszczególnych grup etnicznych spotykały się w jednej kulturze politycznej.
Dla dziedzictwa jagiellońskiego nie była według mnie istotna wielokulturowość, lecz raczej myślenie ukierunkowane z centrum. Polska jagiellońska nie była krajem skolonizowanym. Nie musiała nieustannie patrzeć na Wschód lub Zachód, bo sama znajdowała się w centrum i sama tworzyła historię. W tej perspektywie Polska była cennym darem, w którym każdy może mieć swój udział.
Dzisiaj od tego dziedzictwa odeszliśmy o wiele dalej niż od dziedzictwa wielu kultur, które przeżywa swój renesans. Świadczy o tym to, że nawet dziś, gdy mówimy o „wstawaniu z kolan”, to bycie na kolanach jest dla nas ważnym punktem odniesienia. Gdy mówimy, że jesteśmy dumni, to prawdopodobnie nie jesteśmy w pełni dumni, ponieważ gdyby tak było, nie musielibyśmy tego faktu tak podkreślać. Polska jagiellońska nie myślała w kategoriach wstawania z kolan. To była kultura kojarząca się z rozpartym Stefanem Batorym ze słynnego obrazu Matejki. To postawa władcza, pewna siebie. To część dziedzictwa, które utraciliśmy i której być może zaczęliśmy się wstydzić.
PAP: Władysław Studnicki uważał, że po 1918 r. nie powinniśmy śpiewać „Roty”, ponieważ to pieśń niewolników.
Dr hab. Michał Łuczewski: Tak, ta pieśń to dawniejsza wersja „wstawania z kolan”, a może nawet wyzwalania się z oków. Pochodzę z Wielkopolski. Maria Konopnicka nie mogła pochodzić z tej części Polski, ponieważ żaden Wielkopolanin nie pomyślałby, że Niemiec pluje mu w twarz. Tu następowała konfrontacja pomiędzy dwiema silnymi społecznościami. Polacy wychodzili z tego starcia obronną ręka. Udowodniło to Powstanie Wielkopolskie. Jeśli ktoś mówi, że inni plują nam w twarz, to stwierdza, iż możliwość plucia w twarz w ogóle istnieje. To myślenie kolonialne lub postkolonialne, czyli z czasów, które nastąpiły po rozjechaniu Rzeczypospolitej przez walec historii. Oczywiście nastąpiło to również z powodu licznych wad tego państwa, lecz i faktu, że państwa sąsiednie stały się centrum, a my peryferiami.
Michał Łuczewski: Często najskuteczniejszym ideologiem narodowym jest matka. Można powiedzieć, że najskuteczniejszymi ideologami narodowymi są ci, których nie postrzegamy jako ideologów. Dlatego nasze matki, które uczyły nas modlitw, wierszyków lub wzruszały się w pewnych sytuacjach, są najlepszymi budowniczymi tożsamości narodowej.
PAP: W książce „Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej” napisał pan, że naród jest ruchem ideologów narodowych. W 2018 r. można było dojść do przekonania, że najważniejszym ideologiem narodowym w polskiej historii był Józef Piłsudski. Czy rzeczywiście możemy go postrzegać w tych kategoriach?
Dr hab. Michał Łuczewski: W swojej książce o Żmiącej piszę, że często najskuteczniejszym ideologiem narodowym jest matka. Można powiedzieć, że najskuteczniejszymi ideologami narodowymi są ci, których nie postrzegamy jako ideologów. Dlatego nasze matki, które uczyły nas modlitw, wierszyków lub wzruszały się w pewnych sytuacjach, są najlepszymi budowniczymi tożsamości narodowej.
Piłsudski jest postacią centralną. Jest tworem inteligencji warszawskiej, która pisała historię. Socjolog i historyk Jakub Karpiński śmiał się, że dla niektórych Polska ogranicza się do Krakowskiego Przedmieścia. Sprawia to, że zapomina się o wielu innych bohaterach, np. Wojciechu Korfantym czy Romanie Dmowskim, który był ważny dla Wielkopolski. Ten drugi, tak jak Józef Haller, został wypchnięty poza Warszawę.
W polskiej historiografii dominuje punkt widzenia warszawskiej inteligencji. Przykładem może być obraz stolicy w „Lalce” Bolesława Prusa. W przedstawionym tam mieście nie ma Rosjan. U Leopolda Tyrmanda w „Złym” nie ma komunistów. A przecież wpływ Rosjan na naszą mentalność i myślenie o sobie był ogromny i jest tym większy, im głębiej próbujemy go ukryć. Plac Starynkiewicza to dla wielu miejsce upamiętniające Polaka.
Trzeba też powiedzieć, że pamięć o Piłsudskim jest także tworem polskich komunistów, którzy tak zaciekle zwalczali jego mity, iż nawet ci, którzy nie cenili go zbyt mocno, zaczynali go postrzegać jako postać centralną. Na podstawie życia Marszałka moglibyśmy opisać proces stawania się „ikonicznym bohaterem narodowym”. Spójrzmy, jak popularne jest to zdjęcie, na którym stoi z innymi legionistami i pali papierosa.
Michał Łuczewski: Nawet dla narodowców Dmowski jest zbyt inteligencki. Próbują go upodobnić do Piłsudskiego, sprawić, aby był postrzegany jako rewolucjonista. Dmowski będzie jednak zawsze kojarzony z grubymi tomami poważnych analiz politycznych. Być może najbardziej te dwie postacie i innych bohaterów niepodległości łączy to, że wszyscy spędzili nieco czasu w X Pawilonie Cytadeli Warszawy.
PAP: Dmowski jest na jego tle nudny…
Dr hab. Michał Łuczewski: Nawet dla narodowców Dmowski jest zbyt inteligencki. Próbują go upodobnić do Piłsudskiego, sprawić, aby był postrzegany jako rewolucjonista. Dmowski będzie jednak zawsze kojarzony z grubymi tomami poważnych analiz politycznych. Być może najbardziej te dwie postacie i innych bohaterów niepodległości łączy to, że wszyscy spędzili nieco czasu w X Pawilonie Cytadeli Warszawy.
PAP: A wyobrażenie, iż polską polityką rządzą trumna Dmowskiego i Piłsudskiego, to również efekt wpływu warszawskiej inteligencji?
Dr hab. Michał Łuczewski: Powiedziałbym, że Polską rządzi wiele trumien: Dmowskiego, Piłsudskiego, Korfantego, kard. Stefana Wyszyńskiego, a nawet Gomułki czy Gierka. Każda z tych trumien jest w pewien sposób ważna, ale żadna z nich nie jest tak ikoniczna jak trumna Józefa Piłsudskiego. Przeszłość pamiętamy przez jego pryzmat, ale wystarczy wyjść poza Krakowskie Przedmieście, aby zauważyć, że pomijany jest wkład ruchu chłopskiego, który był absolutnie fundamentalny dla ostania się Polski przed agresją bolszewicką w 1920 r. Wincenty Witos wspominał, że polski chłop zarył nogami w mazowieckie piaski i powstrzymał najeźdźców.
PAP: Utraciliśmy pamięć o chłopach, mimo że 90 proc. z nas wywodzi się spośród nich, a nie szlachty…
Dr hab. Michał Łuczewski: Także duża część inteligencji wywodziła się spośród chłopów. Można wymienić głównego badacza polskiego romantyzmu Stanisława Pigonia, czy marszałka Macieja Rataja. Do tej grupy należy zaliczyć również polskich księży, prymasa Wyszyńskiego (z Zuzeli) czy ks. Jerzego Popiełuszkę (ze wsi Okopy). Karol Wojtyła z kolei pochodził ze środowiska małomiasteczkowego.
Od niedawna polska inteligencja zaczyna sobie przywłaszczać chłopskość. Gdy badałem poglądy mieszkańców Żmiącej na rabację galicyjską, to w ich poglądach pojawiało się przekonanie, że była to zbrodnia lub bratobójcza walka. Dziś coraz częściej młoda polska inteligencja będzie patrzyła na wydarzenia roku 1846 jak na uzasadniony bunt niewolników przeciwko swoim panom. W tym sensie te dwie pamięci rozmijają się. Pamięć chłopska może służyć polskiej inteligencji do wyrażania przekonania, że to ona artykułuje „prawdziwą chłopską pamięć”. Toczy się więc gra o to, kto będzie reprezentował pamięć chłopów – chłopi czy miejska inteligencja.
PAP: Pojawia się pytanie: kiedy chłopi małopolscy zauważyli, że wydarzenia roku 1846 nie były walką z panami, lecz konfliktem bratobójczym?
Dr hab. Michał Łuczewski: Rok 1846 to moment, w którym polscy chłopi szli zabijać tych, którzy chcieli ich wyzwalać. To wielki paradoks. Popierająca chłopów część szlachty padła ich ofiarą. Ci bardziej konserwatywni, dalecy od chłopomanii, zostali oszczędzeni. Chłopi w Żmiącej oddali do aresztu pierwszego księdza, który wyszedł z tej wsi i w tarnowskim seminarium nabył świadomość narodową. Wrócił do Żmiącej z hasłem: „chcemy was wyzwolić”. Chłopi przekazali go Austriakom i dwa lata spędził w więzieniu. Na wydarzenia te można patrzeć jako na walkę narodową toczącą się pomiędzy „cesarskimi chłopami” a Polakami. Austriacy wykorzystali polski konflikt do budowania narodu, który byłby wierny ich państwu i związany z władcą.
Po kilkudziesięciu latach od rabacji galicyjskiej socjolog Stanisław Ossowski w nigdy niepublikowanych badaniach analizował pamięć o rabacji galicyjskiej. Wówczas pamięć o tych wydarzeniach wciąż była pozytywna. Jakub Szela był dla miejscowych „swoim chłopem”. Paradoksalnie zmieniła to PRL. W programach szkolnych przedstawiono rabację jako tragedię wewnątrznarodową. Dziś wielkomiejska inteligencja wraca do pierwotnej wizji konfliktu klasowego i wycisza aspekt narodowy.
PAP: Chłopi w innych zaborach stali się Polakami pod wpływem presji germanizacyjnej czy rusyfikacyjnej. Czy taka wizja jest pewnego rodzaju uproszczeniem?
Dr hab. Michał Łuczewski: Wydaje mi się, że to uproszczenie. Należy podkreślić, że nie wiemy zbyt wiele na temat procesu stawania się chłopów Polakami. Wiemy nieco o Galicji, ale znacznie mniej o zaborze pruskim i rosyjskim. Można postawić tezę, że przez presję germanizacyjną polskojęzyczni chłopi stawali się Polakami: jednak nie przez to, że przychodził brutalny niemiecki żandarm i bił chłopa, lecz przez wczesne pojawienie się w Prusach obowiązkowej edukacji. Chłopi zaczynali czytać i byli bardziej podatni na polską agitację. Dokonywało się to w połowie XIX wieku, a więc w czasie rabacji galicyjskiej.
Jedno lub dwa pokolenie później podobny proces dokonał się w Galicji i nieco później w zaborze rosyjskim. W przypadku tego ostatniego obszaru wizja Stefana Żeromskiego z „Rozdzióbią nas kruki, wrony” jest więc zgodna z ówczesną sytuacją chłopów. Wyzwoleni przez cara chłopi często wrogo odnosili się do działań powstańców. Ich poglądy były spowodowane m.in. brakiem edukacji, która w pozostałych zaborach była nieporównanie powszechniejsza. Polska agitacja nie trafiała do chłopów, którzy wciąż żyli w mitycznym kraju, w którym rządził dobry car, a Polacy, czyli szlachta, chcą ich zniszczyć…
PAP: I przywrócą pańszczyznę, gdy odrodzi się Polska…
Dr hab. Michał Łuczewski: Takie poglądy pojawiały się jeszcze w II Rzeczypospolitej. Chłopi wciąż bali się przywrócenia pańszczyzny. To pokazuje skalę tej traumy.
PAP: W tym roku będziemy obchodzić 225. rocznicę Insurekcji Kościuszkowskiej. Pojawią się wyobrażenia o wpływie Kościuszki w chłopskiej sukmanie na unarodowienie chłopów.
Dr hab. Michał Łuczewski: Wydaje się, że to mit ex post. Bartosz Głowacki i Tadeusz Kościuszko występowali w różnych czytankach, które tworzyły tego rodzaju opowieść. Na tę narrację wpłynęli również romantycy – głównie Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki. Dla unarodowienia chłopów znacznie większy wpływ mieli zupełnie zapomniani dziś inteligenci, tacy jak ks. Stanisław Stojałowski. Zakładał na ziemiach polskich pierwsze ruchy chłopskie. Gdy „wykształcił” umiejącą czytać warstwę chłopów, znających nowe sposoby gospodarowania i przygotowanych do działalności politycznej, potrafił też zaproponować im czytanki patriotyczne i przekonać do ich czytania. To z tych utworów dowiadywali się o Kościuszce i Mickiewiczu. Stojałowski sprawił, że Kościuszko stał się ważny dla chłopów, ale to nie Kościuszko sprawił, iż chłopi poszli za ks. Stojałowskim. Kościuszko stawał się ideałem Polaka katolika, mimo że sam z tym ideałem nie miał wiele wspólnego. Był przecież deistą sceptycznym wobec roli Kościoła. Dlatego dobrze odnajdywał się wśród amerykańskich rewolucjonistów.
W mojej, nieinteligenckiej wersji historii unarodowienia chłopów w centrum znajdują się ludzie, którzy potrafili zmobilizować lud do działań gospodarczych i politycznych. Narzędziem były dla nich dobierane mity narodowe, które wcześniej nie odgrywały istotnej roli. Gdyby było inaczej, to nie byłoby rabacji galicyjskiej. Kościuszko stanął na krakowskim rynku, ale gest ten nie trwał przez dziesięciolecia. Był obecny tylko w pamięci inteligenckiej. Próby jego powtórzenia następowały znacznie później. Kiedy na tym samym rynku pojawił się Lech Wałęsa, to był niesiony na ramionach tak jak Kościuszko, ale był to gest inteligencki. Kościuszko jest jednym z elementów polskich mitów narodowych, który jest nam niezbędny do celów mobilizacyjnych.
Michał Łuczewski: Sienkiewicz to realna zmiana. To on wraz z takimi ludźmi jak ks. Stojałowski zmienił wizję przeszłości wśród chłopów. Jego powieści były swoistym internetem szybko dostarczającym na wieś obrazy historii Polski. Fascynował nawet analfabetów. Wystarczyło, że dziecko, które poszło do szkoły, czytało całej rodzinie fragmenty Trylogii, która opowiadała o Polsce znajdującej się w centrum, a nie na peryferiach.
PAP: Później pojawił się Henryk Sienkiewicz.
Dr hab. Michał Łuczewski: Sienkiewicz to realna zmiana. To on wraz z takimi ludźmi jak ks. Stojałowski zmienił wizję przeszłości wśród chłopów. Jego powieści były swoistym internetem szybko dostarczającym na wieś obrazy historii Polski. Fascynował nawet analfabetów. Wystarczyło, że dziecko, które poszło do szkoły, czytało całej rodzinie fragmenty Trylogii, która opowiadała o Polsce znajdującej się w centrum, a nie na peryferiach. Sienkiewicz portretował ludzi, również królów, których nie sposób było nie kochać. Gdy Longinus Podbipięta umierał przeszyty strzałami, chłopi zmawiali modlitwę za zmarłych, a następnie zamawiali mszę za jego duszę.
PAP: Dlaczego rocznice są ważne?
Dr hab. Michał Łuczewski: „Rocznicomania” również jest swoistym wynalazkiem nowoczesności. Ludzie przez wieki nie przywiązywali do nich zbyt wielkiej wagi. To nowoczesne państwo odkryło siłę rocznic. To zjawisko jest do pewnego stopnia transferem z pola religijnego do narodowego.
Każda niedziela jest w chrześcijaństwie powrotem do wydarzeń sprzed dwóch tysięcy lat. Tradycja chrześcijańska jest szczególnie nastawiona na okrągłe rocznice. Tak było z millenium chrztu. Prymas Wyszyński mówił nowemu papieżowi Janowi Pawłowi II, że jego zadaniem jest wprowadzenie Kościoła w nowe tysiąclecie. Te słowa to nie tylko opis rocznicy, lecz raczej nawiązanie do oczekiwania na przyjście Chrystusa.
Od lat siedemdziesiątych XIX wieku rocznice nabierają szczególnego znaczenia. Historyk Eric Hobsbawm twierdził, że to wówczas zaczęto masowo produkować tradycje. W tym czasie państwa wspierają procesy narodowotwórcze. Rocznice są ważne także dla przejścia przez kaszę dziejów, klepsydrę – od jednego ważnego momentu historii do innego kluczowego wydarzenia.
W ten sposób rocznice stawały się dla Polaków bardzo istotne, ponieważ pozwalały na powrót do momentów chwały i przejścia do nich przez doświadczenie rozbiorów. Później rocznice będą miały podobne znaczenie i będą służyły przejściu przez doświadczenie komunizmu i narodowego socjalizmu.
W polskich warunkach, gdy nie mamy instytucji własnego państwa, zjawisko przejmowania repertuaru religijnego jest tym bardziej widoczne. Wspomniany wcześniej ks. Stojałowski sprawił, że chłopi wzięli huczny udział w dwusetnej rocznicy triumfu pod Wiedniem. Skonsternowało to szlachtę, która bała się takiej mobilizacji.
Michał Łuczewski: „Rocznicomania” jest swoistym wynalazkiem nowoczesności. Ludzie przez wieki nie przywiązywali do nich zbyt wielkiej wagi. To nowoczesne państwo odkryło siłę rocznic. To zjawisko jest do pewnego stopnia transferem z pola religijnego do narodowego.
PAP: Bała się, ponieważ wciąż miała w pamięci rok 1846?
Dr hab. Michał Łuczewski: Tak. Arystokracja i szlachta obawiały się utraty swojego „przodkującego statusu w narodzie” na rzecz chłopów. Dziewiętnastowieczny przełom w postrzeganiu ważnych rocznic, postaci i wydarzeń historycznych dobrze ilustruje przykład otwarcia sarkofagu Kazimierza Wielkiego na Wawelu w 1869 r. Wydarzenie to odbiło się wielkim echem i zostało doskonale udokumentowane opisami, a także obrazami Jana Matejki. Trzydzieści lat wcześniej prace przy sarkofagu Władysława Łokietka nie budziły jakiegokolwiek zainteresowania. Pod koniec lat sześćdziesiątych powrócono do przeszłości i wykorzystano jej potencjał mobilizujący uczucia narodowe.
PAP: Rocznice mogą być też narzędziem do „sklejania narodu” podzielonego politycznie czy raczej służą umacnianiu podziałów?
Dr hab. Michał Łuczewski: W tym przypadku rocznice pełnią rolę podwójną. Ludzie, którzy twierdzą, że za ich pomocą pragną sklejać rozbity naród, często wskazują palcem, że inni nie dążą do jednoczenia narodu. Samo wezwanie do sklejania może mieć ukryty cel umacniania podziału na plemiona. Podobnie jest z dialogiem. Wezwanie do niego jest ukrytym, czasem nieuświadomionym, wskazaniem, że inni nie pragną prowadzić dialogu.
Funkcją rocznic jest mobilizacja, która jest możliwa tylko wówczas, gdy istnieje grupa wykluczona. Trudno wyobrazić sobie mobilizację bez wykluczenia. W nowoczesności bardzo staramy się odwoływać do chrześcijańskiego lub postchrześcijańskiego przekazu o niewykluczaniu i tolerancji. Tymczasem nasze rzeczywiste działania mogą być zaprzeczeniem tej retoryki.
Można powiedzieć, że retorycznym celem obchodzenia rocznicy jest łączenie, ale w rzeczywistości celem jest zawsze mobilizacja i dążenie do wykluczenia drugiej strony sporu. Nie oznacza to, że tego rodzaju spór jest szkodliwy. Zaangażowanie w spór wokół rocznic, np. 11 listopada, pokazuje, że ich stawka jest bardzo duża. Wszyscy uczestnicy tego konfliktu uznają wyjątkową wagę odzyskania niepodległości. Z takich walk naród wychodzi coraz silniejszy.
Pamiętajmy, że podziały istniały nawet wokół tak ważnych wydarzeń jednoczących, jak Powstanie Warszawskie i „Solidarność”. Gdyby Polacy przestali się kłócić i poszli w jednym marszu, to oznaczałoby, że stawka jest bardzo niska i nie ma się o co kłócić. Brak konfliktu i mobilizacji pokazywałby rozpad społeczeństwa. Naród, który jest silny, wciąż walczy o zdefiniowanie samego siebie.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ skp/