„Inka” jest dla mnie jedną z postaci, o których czytałem od wielu lat, których postawą byłem zafascynowany, poruszony. Stała się symbolem poprzez nieugiętą postawę, którą prezentowała nawet w obliczu śmierci - powiedział PAP wiceprezes IPN Krzysztof Szwagrzyk.
70 lat temu, 28 sierpnia 1946 r., w areszcie przy ul. Kurkowej w Gdańsku wykonano wyrok śmierci przez rozstrzelanie na Danucie Siedzikównie „Ince” oraz Feliksie Selmanowiczu „Zagończyku”. Miejsce pochówku tych dwojga żołnierzy 5. Wileńskiej Brygady AK było nieznane aż do września 2014 r., kiedy zespół pracowników IPN kierowany przez dr. hab. Krzysztofa Szwagrzyka, natrafił na szczątki „Inki” i „Zagończyka” na gdańskim Cmentarzu Garnizonowym. W niedzielę, w trakcie uroczystego pogrzebu, zostaną one ponownie pochowane na terenie tej nekropolii.
PAP: Kierowane przez pana prace na terenie Cmentarza Garnizonowego w Gdańsku rozpoczęły się we wrześniu 2014 roku. Jednak poszukiwania miejsca pochówku Danuty Siedzikówny „Inki” oraz Feliksa Selmanowicza „Zagończyk” rozpoczęły się dużo wcześniej.
Dr hab. Krzysztof Szwagrzyk: To zwyczajna dla nas procedura postępowania: prace ziemne – prace poszukiwawcze, ekshumacyjne, poprzedzane są wielomiesięczną kwerendą w rożnych źródłach. Tak było też w przypadku Gdańska. Tu jednak mieliśmy to szczęście, że ogromną pracę badawczą już wcześniej wykonali koleżanki i koledzy z Gdańska – lokalnego oddziału IPN oraz z Muzeum II Wojny Światowej.
Tu trzeba głównie wspomnieć o pracowniku tej drugiej instytucji - panu Waldemarze Kowalskim, który znalazł tak naprawdę kluczowy dla nas dokument wytworzony na początku września 1946 roku, w którym ówczesny naczelnik więzienia przy ul. Kurkowej w Gdańsku, informował – to rzadki przypadek, ale tak się jednak wtedy stało – wdowę po Feliksie Selmanowiczu „Zagończyku”, że zwłoki jej męża zostały pogrzebane na terenie Cmentarza przy ul. Giełguda i podał przy tym numer tabliczki – 137 - oznaczającej miejsce pochówku.
PAP: Tabliczka nie zachowała się do dziś, a teren cmentarza jest bardzo duży. Dlaczego więc tak ważny był ten dokument?
KS: Dawał on nam potwierdzenie, że zwłoki „Zagończyka” i prawdopodobnie zabitej razem z nim tego samego dnia „Inki” zostały pogrzebane na obszarze nekropolii najbliższej więzienia przy ul. Kurkowej, a więc dzisiejszego Cmentarza Garnizonowego. Mieliśmy też już wówczas wiedzę, że na terenie kwatery nr 14 tego cmentarza, znajdują się trzy groby więźniów, w tym jeden niezwykle ważny, bo utrzymywany przez rodzinę od lat 40. czyli grób porucznika Adama Dedio straconego wiosną 1947 roku i pogrzebanego pod numerem 186. Oznaczało to, że pomiędzy śmiercią „Zagończyka”, a egzekucją porucznika Dedio pochowano jeszcze kilkudziesięciu ludzi zmarłych, straconych w więzieniu przy ul. Kurkowej. Wszystkie te fakty potwierdzały, że to właśnie kwatera nr 14 jest tym miejscem, gdzie zwłoki „Zagończyka” i najprawdopodobniej „Inki” zostały pogrzebane.
PAP: Jak wyglądały prace poszukiwawcze?
KS: Kwatera nr 14 jest już niemal w całości zagospodarowana. Są tam pochówki z ostatnich lat. Tylko niewielka jej część – dosłownie kilkadziesiąt metrów kwadratowych, nie została dotychczas wykorzystana. Przed rozpoczęciem prac tą wolną od grobów część wraz z ułożonym w jej sąsiedztwie chodnikiem, zbadano georadarem. Niestety, wyniki badań przeprowadzonych przez jeden z polskich uniwersytetów, wykazały, że na tym terenie nie ma żadnych pochówków - zarówno trumiennych, jak i jakichkolwiek innych. Na szczęście krytyczne - jak zawsze - nastawienie do źródeł informacji nasunęło mi wątpliwości, czy te wyniki są prawdziwe.
Uznałem, że ten teren trzeba i tak sprawdzić. Trzeciego dnia naszych poszukiwań we wrześniu 2014 r. pod chodnikiem i obok chodnika znaleźliśmy to miejsce, na które wszyscy czekaliśmy: dół, w którym na głębokości 49 centymetrów ujawniliśmy ludzkie szczątki. Był to jeden dół, w którym znajdowały się szczątki dwojga ludzi umieszczone w zwykłych prostych skrzyniach bez wieka. Ziemia wokół była pełna gruzu. Ludzie, którzy pochowali tam ciała ułatwili sobie pracę kopiąc tylko na taką głębokość, by przysypać skrzynie z ciałami. W dole, z lewej strony, znajdowały się szczątki bardzo młodej kobiety z przestrzeloną głową, z prawej – starszego od niej, ale też młodego mężczyznę. Wszystko to wskazywało, że szczątki te mogą należeć do „Inki” i „Zagończyka”.
Była to sytuacja, która nigdy dotąd nam się nie zdarzyła i myślę, że nigdy już się nam nie powtórzy, kiedy to już na etapie otwarcia dołu, ze względu na wiedzę, którą posiadaliśmy, wiedzę o cechach antropologicznych, w tym wieku, wzroście, uzębieniu i fakcie iż „Inka” była jedyną kobietą zastrzeloną w więzieniu w Gdańsku, już wtedy byliśmy pewni, że znaleźliśmy szczątki „Inki” i „Zagończyka”. Spokojnie czekaliśmy na wyniki badań genetycznych, nie wątpiąc nawet przez chwilę, że wynik może być tylko jeden.
Krzysztof Szwagrzyk: Trzeciego dnia naszych poszukiwań we wrześniu 2014 r. pod chodnikiem i obok chodnika znaleźliśmy to miejsce, na które wszyscy czekaliśmy: dół, w którym na głębokości 49 centymetrów ujawniliśmy ludzkie szczątki. Był to jeden dół, w którym znajdowały się szczątki dwojga ludzi umieszczone w zwykłych prostych skrzyniach bez wieka.
PAP: Czy coś jeszcze potwierdzało, że znalezione pochówki to szczątki „Inki” i „Zagończyka”?
KS: Ich egzekucję w sposób bardzo precyzyjny opisał ks. Marian Prusak, który 28 sierpnia 1946 roku był jej świadkiem. Dzięki temu opisowi wiedzieliśmy, w jaki sposób zginęli. Wiedzieliśmy, że żaden z członków plutonu egzekucyjnego nie strzelił do „Inki”, wszyscy strzelili do „Zagończyka”. Jednak egzekucja musiała być wykonana do końca, a ten obowiązek spoczywał na dowódcy plutonu, który podszedł i strzelił „Ince” w głowę. Opis księdza w najdrobniejszym szczególe zgadzał się z tym, co znaleźliśmy potem w dole śmierci, który odkryliśmy we wrześniu 2014 r.
PAP: Przypomnijmy, że w przypadku szczątków mężczyzny, oprócz przestrzelonej czaszki w obrębie klatki piersiowej, odkryliście bardzo duże braki kości, co potwierdzało, że oddano do niego liczne strzały.
KS: Tak. Stan szczątków mężczyzny był kolejną z bardzo wielu przesłanek, które potwierdzały, że znaleźliśmy pochówki właśnie tych, a nie innych osób.
PAP: Czy przy szczątkach znaleziono jakiekolwiek przedmioty?
KS: Nie było żadnych przedmiotów. Natrafiliśmy za to na ślady tego, że oboje zostali pogrzebani w jakichś ubraniach. Przy szczątkach „Inki” znaleźliśmy pojedyncze guziki. Sądzę, że pochodziły one z sukienki oraz dwa – dosyć dobrze zachowane pantofle na niewielkim koturnie. Także przy szczątkach „Zagończyka” znaleźliśmy guziki, więc mamy potwierdzenie, że zostali pochowani w ubraniach, prawdopodobnie w tych, w których zostali uśmierceni. Nie mieli przy sobie żadnych rzeczy osobistych, bardzo dokładnie sprawdziliśmy cały teren.
PAP: Po ekshumacji i zbadaniu szczątków przez antropologów oraz ekspertów medycyny sądowej, pobrane zostały z nich próbki do badań DNA?
KS: Tak. I to niestety jest dosyć smutny wątek, bo czekaliśmy długie siedem miesięcy na wyniki badań DNA szczątków „Inki” oraz 17 miesięcy na efekt badań szczątków „Zagończyka”. Wierzę, że taka sytuacja nigdy więcej nie będzie miała miejsca, kiedy – w sytuacjach wręcz ewidentnych czekamy tak długo na badania. Po nowelizacji ustawy o IPN państwo polskie nałożyło na nas – na IPN, obowiązek tworzenia bazy genetycznej. Tworzony jest duży pion poszukiwań i identyfikacji. Wierzę, że będziemy mogli stworzyć procedury skuteczne, ale też szybkie.
PAP: Skąd pozyskano materiał porównawczy do badań „Inki” i „Zagończyka”?
KS: W przypadku Feliksa Selmanowicza „Zagończyka” materiał pozyskany od żyjących krewnych został uznany przez medyków z Polskiej Bazy Genetycznej w Szczecinie jako niewystarczający. Pobrano materiał genetyczny ze szczątków syna, a więc z grobu. W przypadku Danuty Siedzikówny „Inki” zdarzyło się tak, że wiele lat temu w czasie prac ziemnych na terenie więzienia przy ul. Kurkowej znaleziono szczątki mężczyzny i kobiety. Pojawiły się przypuszczenia, że może chodzić o „Inkę” i „Zagończyka”. Wówczas prokuratorzy IPN zabezpieczyli od żyjącej siostry „Inki” materiał, który teraz – po latach, okazał się bezcenny do badań porównawczych.
PAP: Szczątki „Inki” i „Zagończyka” znaleziono w miejscu, gdzie dziś biegnie cmentarny chodnik. Miejsce to zresztą zostało oznaczone pamiątkowymi płytami. A gdzie zostaną pochowane szczątki podczas powtórnego pogrzebu?
KS: Kilka lat temu na terenie kwatery nr 14 staraniem środowisk kombatanckich wybudowano dwa nagrobne, symboliczne pomniki dla obu tych osób. Co ciekawe, pomniki te znajdują się w linii prostej około 10 metrów od miejsca, gdzie odnaleźliśmy szczątki. Teraz zostaną one pochowane w tych dotąd tylko symbolicznych miejscach.
PAP: Czy weźmie pan udział w uroczystościach pogrzebowych?
KS: Nie ma takiej możliwości, bym nie był 28 sierpnia w Gdańsku. To dla mnie sprawa osobista i sprawa zawodowa jednocześnie. Osobista, bo „Inka” jest dla mnie jedną z tych postaci, o których czytałem od wielu lat, których postawą byłem zafascynowany, poruszony. Bo przecież postać „Inki” dla wielu Polaków, dla mnie także, stała się symbolem poprzez nieugiętą postawę, którą – nawet w obliczu śmierci, prezentowała.
Z drugiej strony jest to obowiązek zawodowy, bo przecież IPN realizuje misję, która ma na celu przywrócenie pamięci o naszych bohaterach. Zrobiliśmy bardzo dużo, aby odnaleźć „Inkę”, aby ją zidentyfikować, a teraz robimy naprawdę wszystko, aby ją godnie pochować. Ja sam będę jednym z bardzo wielu pracowników IPN, którzy przyjadą do Gdańska z całego kraju, by uczestniczyć w tej wielkiej patriotycznej uroczystości.
PAP: W 2015 r. kierowany przez pana zespół wrócił na Cmentarz Garnizonowy w Gdańsku.
KS: Kontynuowaliśmy prace rozpoczęte w roku 2014, których wówczas z bardzo wielu powodów nie mogliśmy zakończyć. Na terenie kwatery nr 14 istnieją współczesne pomniki nagrobne, a my pracowaliśmy pomiędzy nimi – w bardzo wąskich przejściach. Ani w 2014 roku ani rok później nie udało nam się odnaleźć szczątków wszystkich tych, których uśmiercono w latach 40. w więzieniu na ul. Kurkowej i tam pogrzebano. Planowaliśmy powrót do Gdańska w 2016 r., jednak nie wydaje mi się, aby było to możliwe – prowadzimy inne prace. Zapewniam jednak, że wrócimy tu: zakończymy poszukiwania na terenie Cmentarza Garnizonowego dopiero wówczas, gdy wszystkie wolne przestrzenie pomiędzy istniejącymi grobami - nawet te liczące sobie zaledwie 50 centymetrów zostaną przebadane.
PAP: Szczątki ilu osób znaleźliście dotąd na terenie kwatery nr 14?
KS: Wśród znalezionych tu pochówków zidentyfikowaliśmy dotąd – poprzez badania genetyczne - trzech Żołnierzy Wyklętych: „Inkę”, „Zagończyka” oraz Adama Dedio. Generalnie w czasie dotychczasowych prac na gdańskim cmentarzu ujawniliśmy w sumie szczątki kilkudziesięciu osób pogrzebanych tu w latach 40. Jednak tylko o kilku z tych pochówków możemy powiedzieć, że typujemy je jako możliwe szczątki żołnierzy wyklętych, ofiar komunizmu. Czekamy na identyfikację genetyczną.
Musimy pamiętać, że na terenie gdańskiego cmentarza znajdujemy też ślady przedwojennych i wojennych pochówków niemieckich, a także pochówki z lat 40. osób narodowości niemieckiej, które zmarły – na skutek chorób, w obozie utworzonym w Gdańsku. Takie szczątki – pochowane bez ubrań, w kilkuosobowych grobach, także znajdujemy. Wszystko to powoduje, że teren kwatery nr 14 jest niezwykle trudnym obszarem badawczym, bo na stosunkowo niewielkiej przestrzeni mamy do czynienia z tak różną historią XX wieku.
Krzysztof Szwagrzyk: Nigdy nie dojdziemy do takiego dnia, kiedy powiemy: mamy wszystkich tych, których uśmiercono, którzy zginęli w powstaniach, którzy zginęli broniąc niepodległości ojczyzny. Nasza historia XIX i XX wieku powoduje, że tych miejsc i ludzi do odnalezienia mamy ogromną ilość.
PAP: Czym pochówki na gdańskim cmentarzu różnią się od tego typu innych miejsc w Polsce?
KS: W latach 40. czy 50. nie było jakiegoś jednego, nakazanego przez bezpiekę sposobu ukrywania szczątków ludzkich tych zamordowanych, straconych, zamęczonych, zmarłych w więzieniach czy aresztach w całej Polsce. To zależało od bardzo wielu czynników: warunków lokalnych, osoby naczelnika więzienia, komendanta obozu czy szefa UB, którzy sami podejmowali decyzje, gdzie i w jaki sposób te szczątki ukrywać. Bardzo często były to jakieś odludne tereny: lasy, poligony, a jeśli był to cmentarz, to ofiary chowano w rożnych jego częściach. Wszystko po to, by uniemożliwić lokalizację takiego miejsca. Jednak w niektórych miastach, jak np. w Gdańsku i we Wrocławiu, osoby stracone w więzieniach chowano na tej samej cmentarnej kwaterze, choć robiono to np. tuż obok wojennych czy powojennych pochowków, co także służyło zacieraniu śladów przez władze więzienne.
PAP: Jak wiele mamy w Polsce miejsc, w których pochowano ofiary komunizmu, a które są w kręgu zainteresowania IPN?
KS: Kilkanaście tysięcy szczątków ludzkich do odnalezienia na terenie kraju, ale też na dzisiejszych terenach Litwy, Białorusi i Ukrainy. Kilkadziesiąt miejsc, co do których mamy dokumentację, mamy wiedzę, że tam prawdopodobnie znajdują się pochówki naszych bohaterów oraz kilkaset miejsce, o których mówią nie do końca potwierdzone źródła, ale one się przewijają w różnego rodzaju relacjach i dokumentach. A więc skala przeogromna i to zdecydowanie nie jest czas, kiedy możemy powiedzieć, ze zbliżamy się do końca tych poszukiwań. Tą całą wielką pracę polegającą na odnalezieniu szczątków ofiar totalitaryzmów - Polaków uśmierconych przez komunistów, sowietów czy Niemców, my dopiero tak naprawdę rozpoczynamy. I myślę, że nigdy jej nie zakończymy, bowiem przy tej skali to zwyczajnie niemożliwe.
Nigdy nie dojdziemy do takiego dnia, kiedy powiemy: mamy wszystkich tych, których uśmiercono, którzy zginęli w powstaniach, którzy zginęli broniąc niepodległości ojczyzny. Nasza historia XIX i XX wieku powoduje, że tych miejsc i ludzi do odnalezienia mamy ogromną ilość.
Rozmawiała Anna Kisicka (PAP)
aks/ agz/