Nie straciliśmy 25 lat transformacji od wyborów z 4 czerwca - ocenia marszałek Sejmu Ewa Kopacz. Według niej Polskę stać, by być liderem w UE. "Polacy nie mają powodu, by mieć kompleksy. Przeciwnie. To, że nasz kraj się zmienia, to nie zasługa polityków, ale społeczeństwa" - mówi Kopacz. PAP: Co zapamiętała Pani z 4 czerwca 1989 roku?
E.K.: Na pewno głosowałam, tak jak moi rodzice, czyli na solidarnościową opozycję. Oni byli przekonani, że dobry czas dla Polski przyjdzie, że zmiany nadejdą. To nie była atmosfera panująca tylko w moim domu, także wśród moich znajomych, przyjaciół, pacjentów też panowała wiara, że wszystko musi się zmienić.
Pamiętam wcześniejsze wydarzenia: dyżur w pogotowiu w dniu ogłoszenia stanu wojennego, a potem kolejne dyżury. One wyglądały jak koszmar. W Szydłowcu jeździliśmy do chorych wojskowymi ułazami, a nie karetkami. Wszyscy modlili się, żeby to się zmieniło i wiedzieli, że to kiedyś musi nastąpić. Mój brat był działaczem Solidarności i to od niego na bieżąco mieliśmy informacje, co się dzieje. Mówił: "wytrzymajcie".
PAP: To wybory 4 czerwca 1989 roku przesądziły o dalszych zmianach w Polsce? To był ten kluczowy moment?
E.K.: Głosowanie z 4 czerwca i jego wynik, niesamowita wygrana opozycji, uskrzydliły polski naród. Polacy uwierzyli w siebie. Kiedy zobaczyli wyniki. Zobaczyli, że są silni.
Dlatego teraz na spotkaniach, szczególnie z młodymi ludźmi, powtarzam, że nic nie jest dane raz na zawsze. Skoro jest w naszym kraju wolność i demokracja, to trzeba je pielęgnować, jak zgodę w rodzinie. Przekonuję: idźcie głosować w wyborach - europejskich, samorządowych i parlamentarnych, bo za chwilę to wy "przejmiecie pałeczkę", będziecie rządzić w tym kraju. Potem uczcie tego swoje dzieci.
Demokracja to nie tylko prawo, ale i obowiązek. To również odpowiedzialność i w imię tej odpowiedzialności trzeba iść i zagłosować. Niekiedy więc mam żal do polityków, że nie potrafią racjonalnie korzystać z tego prezentu od losu, który został tak ciężko wywalczony.
PAP: Jak Pani ocenia ćwierćwiecze przemian w naszym kraju?
E.K.: Zyskaliśmy bardzo dużo przez te 25 lat. Nie straciliśmy tego czasu. Choć na początku różnie z naszą demokracją bywało, nie wszystko nam się udawało. Ale spójrzmy na bilans: żyjemy w wolnym kraju, jesteśmy w Unii Europejskiej, w NATO, jesteśmy liderem Europy Środkowej i Wschodniej. Nie mamy się czego wstydzić. Polacy nie mają powodu do tego, by mieć kompleksy. Przeciwnie, mają mnóstwo powodów do dumy ze swoich dokonań. To, że nasz kraj się zmienia, to nie jest zasługa polityków, to jest zasługa społeczeństwa. Jeszcze wiele rzeczy trzeba zrobić, ale nie ma powodów, by wstydzić się Polski.
Bez wątpienia ten bilans jest pozytywny i niech żaden polityk nie przypisuje sobie szczególnej zasługi. 4 czerwca to święto przede wszystkim ludzi, którzy mieli w sobie siłę i nadzieję na dokonanie tej wielkiej zmiany.
PAP: To właśnie 4 czerwca 1989 roku uzyskaliśmy tę moc i energię?
E.K.: Wtedy wyzwoliła się społeczna energia i siła, która spowodowała, że wszystko się zmieniło. To by się nie udało bez zapału, entuzjazmu i pracy całego społeczeństwa. I dlatego my - politycy, wiecznie marudzący i pokazujący, że wszystko jest nie tak, nie możemy zabijać w Polakach energii, bo mamy przed sobą jeszcze mnóstwo do zrobienia.
PAP: Czy Pani zdaniem wszyscy skorzystali na przemianach, jakie zaszły w naszym kraju przez te 25 lat?
E.K.: Demokracja to skomplikowane urządzenie, a my nie mieliśmy do niej instrukcji obsługi. Próbowaliśmy, próbowaliśmy aż doszliśmy do tego, co mamy dzisiaj.
Wiele zależy od aktywności tych, którzy mają legitymację społeczną, głównie samorządowców. Albo są aktywni, biorą sprawy w swoje ręce, potrafią przygotować się do nowych wyzwań, potrafią np. zachęcać inwestorów. Trzeba być dobrze przygotowanym - mieć zasób gruntów, czy ulg, które mogą spowodować, by oferta była konkurencyjna. Jedni samorządowcy będą siedzieć z założonymi rękoma i opowiadać, jak jest źle, a inni nie oglądając się na nikogo, korzystając z obowiązującego prawa, korzystając z pieniędzy z UE potrafią dokonać cudów.
PAP: Spoglądając na polską politykę w ciągu 25 lat, na Sejm, jest zasadnicza różnica między pierwszymi kadencjami a obecnymi.
E.K.: Różnice są pomiędzy każdą z kadencji. Pamiętamy tych, którzy byli wybierani - z Samoobrony czy z LPR. Dzisiaj to jest Twój Ruch. Nowe partie wchodzą do Sejmu, z programem, którym próbują przez 4 lata realizować, przekonywać do swoich racji. Ale czy teraz jest lepiej, czy lepiej było wcześniej? Politycy mniej powinni koncentrować się na sporach, a więcej na budowaniu postawy obywatelskiej, szczególnie u młodych ludzi. Powinni mniej dzielić.
PAP: Kiedyś politycy mieli odwagę iść bardziej pod prąd, nie patrzyli tak bardzo na poparcie społeczne...
E.K.: Myślę, że i obecnie determinacji im nie brakuje. Zmieniły się jednak metody. Inaczej uprawiamy politykę. Proszę popatrzeć jak wyglądają obecne kampanie wyborcze, a jak wyglądały jeszcze kilka, czy kilkanaście lat temu.
PAP: Od 1989 roku były konkretne cele, do których dążyliśmy - wejście do NATO, do UE, przemiany gospodarcze. Może teraz zabrakło nam takiego konkretnego celu?
E.K.: Rzeczywistość ciągle się zmienia, stawia przed nami nowe wyzwania, odpowiedzią na nie jest cel, jaki wyznaczył sobie premier Donald Tusk - unia energetyczna. Kiedy premier zaczął o tym mówić, pokazał, jak zmieniła się pozycja Polski w UE. Zależy mu na tym, żeby Polska była liderem, który nadaje ton i zmieni nieco sens słowa "solidarność". By jego znaczenie miało wymiar bardziej praktyczny.
Dzięki temu będziemy naprawdę solidarni, nie tylko w deklaracjach, ale i de facto. Donald Tusk pokazał drogę i my mamy cel, do którego powinniśmy dążyć. Chcemy Europy solidarnej, bo ta solidarność się w Polsce rodziła, więc my wiemy, co to znaczy. Wiemy też, jaka potęga jest w tym słowie, wiemy, ile solidarność może zmienić.
PAP: Czyli nasz obecny cel to budowanie pozycji Polski w UE?
E.K.: Zdecydowanie tak. Wydaje mi się, że nawet więcej - liderowanie w Unii Europejskiej. Stać nas na to.
Rozmawiały Agnieszka Szymańska i Marta Rawicz (PAP)
ajg/ mkr/ par/ eaw/