Bunt Marca'68 nie był antykomunistyczny, był wolnościowy. To był bunt o prawdę, o naszą ludzką wartość - powiedział podczas czwartkowego spotkania uczestników tych wydarzeń marszałek senior Kornel Morawiecki.
Jak mówił na Uniwersytecie Warszawskim, podglebiem wydarzeń marcowych był rok 1967 i trwająca nagonka na Izrael. "Wśród nas, młodych, była wtedy obawa i strach, że ci Żydzi, którzy zostali niedawno wymordowani przez Niemców, będą jeszcze raz mordowani. Wielkie było zaniepokojenie i sprzeciw wobec tej nagonki. Wreszcie jest ta krótka wojna Jom Kippur i wielka radość, wielka ulga, że ci Żydzi się obronili. Wtedy pomyśleliśmy, że może my, mali Polacy, też możemy zawalczyć z tymi dużymi. To było podglebie Marca. Niecały rok potem nastąpiła przemiana, zdjęto +Dziady+ i nastąpił bunt. Nie odbierałem go wtedy jako antykomunistyczny, on był wolnościowy; to był bunt o prawdę, o naszą ludzką wartość" - podkreślił.
Irena Lasota, jedna z uczestniczek wydarzeń marcowych, przypomniała, że równo pięćdziesiąt lat temu na terenie UW odbył się wiec. Jednak, jak zauważyła, trudno określić, kto właściwie brał w nim udział. "Trudno powiedzieć, kto to był. Jak dojść do tego, ile ulotek rozdano podczas tego wiecu to widać, że to były różne nakładające się na siebie grupy" - powiedziała.
"Miałam tego pecha, że 8 marca wieczorem zostałam aresztowana. To, co naprawdę jest wydarzeniami marcowymi działo się już potem. Myślę, że wszystko to, co robiliśmy wtedy - i co robili później nasi koledzy u początków późniejszych ruchów KOR czy Solidarności - było wymyślane na bieżąco. Ich wymyślanie demokracji na nowo było takie samo, jak nasze. Nasi koledzy z Marca mieli tylko mniej czasu, bo po bodajże dwóch tygodniach prawie wszystko było spacyfikowane" - powiedziała.
Prof. Bronisław Czarnocha, który wówczas był na czwartym roku studiów, mówił, że w 1968 był jedynie "jednym z szeregowych studentów wściekłych na to, że nas bito". "Byłem na pierwszym wiecu (...) i nagle Irka powiedziała: studenci kucają, a my kucnęliśmy. To był dla mnie ważny moment, bo zobaczyliśmy, kto my jesteśmy i ile nas jest" - opowiadał. "Dla mnie najgorszym co się stało była manipulacja wprowadzenia aktywu robotniczego. (...) Moją decyzją było stworzyć kontakt z robotnikami w fabrykach, bo to nie miało sensu, żeby nas robotnicy bili" - dodał.
Jak przypomniał Czarnocha, ostatni wiec odbył się 28 marca w Auditorium Maximum UW. "To był ważny wiec, zostałem aresztowany dwa dni po nim. (...) Dopiero po aresztowaniu, kiedy człowiek był już tam w więzieniu, przyszedł czas refleksji. Było tam ze mną dwóch studentów, dostawaliśmy ocenzurowane gazety. Milicjanci wiele rzeczy wycinali, ale dawali nam pełne wiadomości o tym, co się dzieje na świecie. I wtedy zrozumiałem, że Marzec nie jest tylko nasz; że jesteśmy częścią pokolenia lat 60. Kiedy siedzieliśmy w więzieniu przychodziły wieści z Jugosławii, z Paryża, z Meksyku, ze Stanów Zjednoczonych (...). Byliśmy znacznie więcej niż po prostu ruchem marcowym, byliśmy częścią światowego ruchu lat 60." - podkreślił.
Jerzy Kaniewski wspominał, że w 1968 roku był na drugim semestrze studiów i odbywał ze swoim rokiem praktyki robotnicze w Zakładach Nowotki. "Mieszkałem w akademiku, nie spotykałem się z ludźmi z Warszawy. Nie dyskutowaliśmy o polityce, ale wiedzieliśmy, co się dzieje. W akademiku odbywały się czasem całonocne dyskusje (...). Nie zdenerwowaliśmy się na te początkowe sprawy w styczniu: zamknięcie teatru, zdjęcie +Dziadów+. Dla nas to nie była pierwszoplanowa sprawa, my byliśmy inżynierowie, a nie humaniści" - opowiadał.
"To było dolegliwe, że władza sobie znowu poczyna trochę więcej, ale było wtedy takie mniemanie, że na uczelniach jest pewien luz. Milicja nie mogła wchodzić na uczelnie, można tam było trochę więcej mówić, nie zawsze wszystkich kontrolowali. Poza uczelniami było gorzej, myśmy o tym wiedzieli, dlatego mało ludzi poszło na wiece uliczne pod Uniwersytet. ZSP (Zrzeszenie Studentów Polskich - PAP) zrobiło spotkanie na auli. Chcieliśmy zdecydować co dalej, już było po 8. marca i nie mogliśmy już nie widzieć tego, że milicja bije studentów. Chcieliśmy też w jakiś sposób wziąć udział i dać swój głos, że się nie zgadzamy na takie traktowanie ludzi, którzy chcą coś powiedzieć" - dodał.
Prof. Marian Srebrny wyróżnił z kolei dwie fazy Marca'68, z czego pierwsza, "prowokacyjna", trwała 3-4 dni. W czasie tej fazy, jak wspominał Srebrny, milicja pałowała studentów i mieszkańców miasta oraz używała gazu łzawiącego. "Po tych 3-4 dniach pałowanie w całym kraju ustało. Wyobrażam sobie, że na wysokim szczeblu została podjęta decyzja, że pałowanie nie pomaga, wręcz przeciwnie: wkurza wszystkich, nie tylko studentów, ale też obserwatorów tego wszystkiego. Po tej fazie wśród przedstawicieli studentów, na szczeblu uniwersytetu, rozpoczęły się aresztowania komandosów. Właściwy Marzec rozpoczął się po ósmym, gdy już nie było komandosów. Po kolejnych kilku dniach znaczna część przedstawicieli studentów wybrana do komitetu uczelnianego, po prostu przestała się interesować tym ruchem, (...) w rozmowach prywatnych mówiła, że to nie ma sensu" - powiedział.
"Potem komitet uczelniany został poszerzony o nowych członków, ponieważ tamtych już nie było. Został wtedy rozszerzony (...), nowi członkowie wnieśli do tego ruchu nowego ducha i dwie nowe rzeczy: kontakt z robotnikami (...) i propozycję, przyjętą potem na ostatnim wiecu, powołania nowej reprezentacji wszystkich studentów Uniwersytetu pod nazwą Parlament Studentów UW. (...) To było o tyle ważne, że za taką reprezentację władze uważały ZMS, ale ten nie cieszył się wielką popularnością i autorytetem. Ten nowy skład komitetu od razu, następnego dnia został aresztowany. Kolejnych wieców już nie było" - podkreślił.
Gośćmi spotkania, które odbyło się z inicjatywy Niezależnego Zrzeszenia Studentów oraz Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" w ramach obchodów pięćdziesiątej rocznicy wydarzeń marcowych, byli też m.in. Ryszard Bugaj oraz rektor i prorektorzy Uniwersytetu Warszawskiego.
autorka: Martyna Olasz
oma/ bos/