Lead: Do momentu powstania „Solidarności” Kościół był wsparciem dla narodu, opozycją moralną w stosunku do ideologii komunistycznej – mówi PAP historyk ks. prof. Dominik Zamiatała z UKSW.
Polska Agencja Prasowa: Z jakich tradycji i doświadczeń czerpał Kościół katolicki, kształtując w czasie PRL stosunki państwo–Kościół?
Ks. prof. Dominik Zamiatała: W 1945 r. odrzucając konkordat, Kościołowi odebrano moc prawną. Komuniści mieli jednak problem. Zmiana granic po wojnie spowodowała, że Polska stała się ciekawym tworem – było to państwo jednolite narodowo i religijnie. Wiemy, że w Polsce 99 proc. ludzi deklarowało się jako katolicy. Kościół cieszył się autorytetem ze względu na swoją działalność podczas zaborów i okupacji, kiedy duchowieństwo stało razem z wiernymi. To spowodowało, że miał bardzo silną pozycję w społeczeństwie.
Przez okres PRL-u Kościół realizował swoją misję, która zakładała doprowadzenie wszystkich do zbawienia. Komuniści natomiast mieli koncepcję stworzenia wolnego od religii i Boga, czyli człowieka sowieckiego. W okresie stalinowskim próbowali modelem sowieckim narzucić swoje rozwiązania Kościołowi. Mamy dekret Rady Państwa o „tworzeniu, obsadzaniu i znoszeniu duchownych stanowisk kościelnych” z lutego 1953 r. oraz słynny, będący odpowiedzią na ten dekret, memoriał polskich biskupów „Non possumus”.
Kościół nie żądał dla siebie przywilejów, ale walczył o możliwość swobody w głoszeniu Ewangelii. Zresztą prymas Stefan Wyszyński zawsze mówił, że są pewne granice ustępstw – że można oddać takie pola działalności Kościoła jak prowadzenie działalności charytatywnej, szkolnictwo czy szpitale, ale cały czas trzeba dążyć do swobody w działalności ewangelizacyjnej.
Mało się mówi o potężnym oporze wsi wobec kolektywizacji pod koniec lat czterdziestych, który trwał do 1956 r. Opór chłopów miał wsparcie Kościoła, co spowodowało, że miał on autorytet w środowiskach wiejskich. Siłę Kościoła w społeczeństwie widać również przy okazji 1956 r. Wbrew temu, co się często mówi o Październiku, to lęk komunistów wynikał przede wszystkim z oporu społecznego. 26 sierpnia 1956 r. komuniści się nagle zorientowali, że na Jasnej Górze były składane Śluby Jasnogórskie, na których pomimo indoktrynacji komunistycznej zgromadziło się ponad milion osób. W Październiku ’56, w czasie wieców poparcia dla Gomułki, w Warszawie i Katowicach ludzie krzyczeli, aby uwolnić uwięzionego prymasa Wyszyńskiego.
Aż do momentu powstania „Solidarności” Kościół był wsparciem dla narodu, opozycją moralną w stosunku do ideologii komunistycznej. Warto jednak podkreślić, że prymas Wyszyński nie potępił nigdy żadnego członka partii komunistycznej. On negatywnie odnosił się do ideologii, ale wszystkich komunistów, włącznie z Bolesławem Bierutem, Władysławem Gomułką czy Edwardem Gierkiem, traktował jak braci, choć błądzących.
Kościół nie mógł sobie pozwolić, że stanie się opozycją polityczną. Wielu świeckich historyków przykłada kalkę z działalności partii politycznej na Kościół, a to przecież jest zupełnie inna rzeczywistość. Kiedy powstała „Solidarność”, Kościół zobaczył, że są już takie grupy społeczne, które mogą przejąć prowadzenie oporu przeciwko komunistom.
PAP: Czy wynikało to z jakiejś koncepcji?
Ks. prof. Dominik Zamiatała: W czasie kryzysowych momentów, w roku 1956, 1970 oraz 1976, Kościół łagodził napięcia społeczne. Prymas Wyszyński cały czas miał świadomość, żeby nie dopuścić do rozlewu bratniej krwi. Na Jasnej Górze wygłosił 26 sierpnia 1980 r. słynne kazanie, w którym poparł postulaty strajkujących, ale domagał się od nich roztropności. To kazanie jest dzisiaj różnie interpretowane, najczęściej źle, jednak Wyszyński uważał, że trzeba równoważyć nastroje: należy realizować postulaty, ale także trzeba patrzeć szerzej, na dobro całej ojczyzny. Tę koncepcję łagodzenia napięć społecznych po prymasie Wyszyńskim przejął jego następca – Józef Glemp. Kościół próbował łagodzić to napięcie również w czasie stanu wojennego.
PAP: Czy zmieniająca się w połowie lat osiemdziesiątych geopolityka zmieniła podejście Kościoła?
Ks. prof. Dominik Zamiatała: Gen. Wojciech Jaruzelski oraz gen. Czesław Kiszczak podjęli grę mającą na celu wciągnięcie Kościoła jako strony politycznego sporu społecznego. W ten sposób chcieli, aby w razie społecznego buntu i niezadowolenia odpowiedzialność przerzucić na Kościół. Episkopat jednak nie dał się wciągnąć w tę pułapkę. Hierarchowie kościelni mówili wprost, że jeśli komuniści chcą się porozumieć, to od 1980 r. funkcjonuje ruch społeczny, jakim jest „Solidarność”, z którym należy podjąć rozmowy. Duchowni mogą natomiast być obserwatorami, a Kościół może pełnić rolę strony łagodzącej nastroje.
Ks. prof. Dominik Zamiatała: W 1945 r. odrzucając konkordat, Kościołowi odebrano moc prawną. Komuniści mieli jednak problem. Zmiana granic po wojnie spowodowała, że Polska stała się ciekawym tworem – było to państwo jednolite narodowo i religijnie. Wiemy, że w Polsce 99 proc. ludzi deklarowało się jako katolicy.
W rozmowach mogą realizować się związani z Kościołem ludzie świeccy poprzez różne ruchy i stowarzyszenia, działalność społeczną i polityczną. Kościół ich wspierał, ale jednocześnie był zdystansowany. Dzisiaj uważamy, że powinien wyraźnie stanąć wyłącznie po stronie opozycji i to ją wspierać, a komunistów potępiać. Jednak Kościół nie mógł tak zrobić. Pamiętajmy, że komunizm w polskim wydaniu był inny niż w pozostałych krajach. Wielu członków partii wstąpiło do niej nie z powodów ideologicznych, ale koniunkturalnych i pragmatycznych, nadal będąc ludźmi wierzącymi. W połowie lat osiemdziesiątych nawet 60 proc. członków partii deklarowało, że są osobami wierzącymi, a cześć z nich nawet głęboko. Czy Kościół miał ich potępić, odrzucić?
PAP: Jednak Kościół stał się w pewnym sensie gwarantem ustaleń dotyczących kształtu i prawidłowości zachodzących w Polsce zmian…
Ks. prof. Dominik Zamiatała: Druga połowa lat osiemdziesiątych to apogeum autorytetu Kościoła w społeczeństwie, dlatego komuniści wiedzieli, że muszą Kościół w jakiś sposób zneutralizować. Latem 1988 r. gen. Kiszczak zaproponował okrągły stół, zostały podjęte pierwsze rozmowy z opozycją. Jeszcze wcześniej odbywały się rozmowy przedstawicieli władz komunistycznych z członkami episkopatu, m.in. z abp. Bronisławem Dąbrowskim. Często rozmawiali z sobą również prymas Glemp i Wojciech Jaruzelski. Była to jednak gra, a Kościół mówił jasno, że nie ma żadnego porozumienia z władzą komunistyczną, dopóki nie uzyska on odpowiednich praw. Nastąpiło to dopiero w maju 1989 r., kiedy Sejm uchwalił tzw. ustawy majowe, które mówiły o stosunku państwo–Kościół.
PAP: Jednak w pewnym stopniu Kościół wspierał stronę solidarnościową?
Ks. prof. Dominik Zamiatała: Duchowni wspierali opozycję solidarnościową. Po stronie „Solidarności” opowiedzieli się katolicy związani ze „Znakiem”, z „Więzią” czy Klubami Inteligencji Katolickiej. Mamy również Radę Społeczną przy prymasie, która była terenem dialogu między episkopatem a władzami komunistycznymi. Podczas rozmów w Magdalence czy w czasie obrad okrągłego stołu byli przecież kościelni obserwatorzy: ks. Alojzy Orszulik i bp Tadeusz Gocłowski.
PAP: Jaką rolę odegrał Kościół w związku z wyborami 4 czerwca 1989 r. i transformacją ustrojową?
Ks. prof. Dominik Zamiatała: Komuniści bardzo korzystnymi dla strony kościelnej ustawami majowymi z 1989 r. chcieli neutralizować episkopat. Właściwie wówczas Kościół osiągnął swój cel. Jednak opór społeczny oraz oddziaływanie ludzi na duchownych w parafiach spowodowało, że Kościół jako instytucja stanął po stronie tych ludzi, aby ich wspierać. To, że episkopat zaangażował się dalej, wynikało z tego, że musiał wsłuchać się w podległe mu duchowieństwo parafialne.
ks. prof. Dominik Zamiatała: Możemy się dzisiaj spierać, czy pewne drogi były słuszne, ale droga przyjęta przez prymasa Wyszyńskiego, kontynuowana przez prymasa Glempa i episkopat, moim zdaniem była słuszna, ponieważ Kościół nie stał się stroną polityczną, bo to nie była jego rola
Kiedy ogłoszono częściowo wolne wybory, kandydaci opozycji nie mogli promować się w mediach rządowych, ponieważ czas ich audycji został ograniczony do pół godziny dziennie. Możliwość zaprezentowania swojej kandydatury umożliwił natomiast Kościół – dał swoje salki katechetyczne, a czasem nawet i same kościoły.
PAP: Jak dzisiaj polski Kościół katolicki ocenia swoją rolą w dokonaniu zmian w 1989 r.? Czy można było wówczas inaczej poprowadzić ich kurs, próbować w twardszy sposób je negocjować?
Ks. prof. Dominik Zamiatała: Możemy się dzisiaj spierać, czy pewne drogi były słuszne, ale droga przyjęta przez prymasa Wyszyńskiego, kontynuowana przez prymasa Glempa i episkopat, moim zdaniem była słuszna, ponieważ Kościół nie stał się stroną polityczną, bo to nie była jego rola. Duchowni zdawali sobie sprawę z tego, że zmiany mogą nie doprowadzić do całkowitego upadku komunistów, tylko do przepoczwarzenia się komunizmu.
Niedawno zostały wydane wspomnienia ks. Alojzego Orszulika, który uczestniczył we wszystkich najważniejszych rozmowach z komunistami. W pewnym momencie dostrzegł, że niektórzy działacze opozycji solidarnościowej próbowali wykorzystać Kościół. Z naszej perspektywy możemy mówić, że można było to zrobić inaczej. Jednak kiedy oni podejmowali te decyzje, nadal funkcjonował potężny blok wschodni. Dzisiaj jest nam łatwiej to oceniać, bo znamy dokumentację strony komunistycznej i grę komunistów. Uważam jednak, że wówczas Kościół pomógł przy przeprowadzeniu przemian, pomógł również upodmiotowić się społeczeństwu.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp /