"Lech, Leszek. Wygrać wolność" to tytuł książki, wokół której w poniedziałek przy Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku odbyła się dyskusja z udziałem Lecha Wałęsy i Leszka Balcerowicza. "Stałem na czele tej walki" - wspominał były prezydent.
Wydarzenie było częścią obchodów, które ECS zorganizowało w związku z 30-leciem wyborów w czerwcu 1989 r. Na spotkaniu przyjętych owacjami byłych polityków, pytano m.in. o to, jak wspominają 3 czerwca 1989 r., czyli dzień przed wyborami - częściowo wolnymi do Sejmu i całkowicie wolnymi do Senatu.
"Pytanie proste, ale w mojej sytuacji odpowiedź jest trudna, dlatego że ja byłem elektrykiem-robotnikiem i związkowcem - to raz, ale też stałem na czele tej walki" - powiedział Wałęsa, w latach 80. przywódca Solidarności, a od grudnia 1990 r. prezydent Polski. Jak wyjaśnił, nie patrzył wówczas - w czerwcu 1989 r. - na społeczną euforię, ale na to, co wyniknie ze zmian.
"Kiedy kończyliśmy strajk w 1980 roku - euforia była jeszcze większa, a co ja wam wtedy powiedziałem na tej bramie? Wy się cieszycie, przynieśliście mnie na ramionach, ale przyjdzie czas, że będziecie kamieniami we mnie rzucać. A co ja wam powiedziałem? Powiedziałem, że czekają nas strasznie ciężkie czasy" - wspominał były prezydent, zwracając uwagę, że w przypominanej przez niego przeszłości Polacy "tylko dojechali do przystanku +Wolność+".
"Gdyby nam się udało w 1980 roku, gdyby nie stan wojenny... sytuacja byłaby inna, ale przytrzymano nas stanem wojennym i zburzono plany moje i nasze" - mówił.
Były prezydent podkreślił też, że obecnie brakuje programów i struktur, które pozwoliłyby "zagospodarować wolność". "To, co było do końca XX wieku nie pasuje na te czasy, dlatego takie problemy są" - zaznaczył, wymieniając wśród najpoważniejszych trudności demagogię, populizm i kłamstwa polityków. Zwrócił uwagę także na problem słabej frekwencji podczas wyborów, nad którą - jego zdaniem - należy zastanowić się tak, "by ludzie chodzili na wybory".
Leszek Balcerowicz - ekonomista, minister finansów i wicepremier w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, przewodniczący Unii Wolności - wspominał, że 30 lat temu czuł, iż w Polsce dzieje się coś niezwykłego, chociaż - jak opowiadał - nie miał pewności, że "to się całkiem przechyliło w kierunku niepodległości". Podkreślił przy tym, że doświadczenie polityczne w odniesieniu do ustroju państwa pozwala jednoznacznie stwierdzić "co się sprawdza, a co nie sprawdza".
"Rządy prawa są lepsze od bezprawia i my walczymy o rządy prawa" - te słowa Balcerowicza przyjęto oklaskami.
"Konkretnie - rządy prawa istnieją, kiedy jest niezależny wymiar sprawiedliwości. Każda dyktatura zagarnia wymiar sprawiedliwości (...). Od początku zgadzaliśmy się z prezydentem Wałęsą, że własność prywatna jest lepsza od państwowej, bo kapitalizm jest lepszy od socjalizmu (...). I wiemy, że konkurencja jest lepsza od monopolu. I te trzy rzeczy wystarczą, żeby wokół nich budować bardziej szczegółowe rozwiązania" - powiedział b. minister finansów.
W odpowiedzi na słowa Balcerowicza Wałęsa mówił, że na początku lat 90. musiał rozbić "koalicję Jaruzelskiego". Chodzi o podpisane 17 sierpnia 1989 r. porozumienie między ówczesnymi liderami Solidarności, Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (ZSL) i Stronnictwa Demokratycznego (SD), które doprowadziło do powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego. Ówczesny prezydent Wojciech Jaruzelski przystał na tę propozycję i zwolnił z misji tworzenia rządu nominowanego wcześniej na to stanowisko Czesława Kiszczaka. "Musiałem wyłuskać Malinowskiego (Roman Malinowski - prezes ZSL) i Jóźwiaka (Jerzy Jóźwiak - szef SD), aby zdobyć przewagę. Nie miałem czasu was się pytać, a musiałem łamać prawo i doprowadzić do zrzucenia tej sytuacji" - opowiadał Wałęsa.
"Do dziś mnie to boli, że ja musiałem złamać zasady i ustalenia. Ja musiałem, i mało tego, ja nie mogłem powiedzieć ani wam ani nikomu, bo gdybym powiedział, to przecież nie daliby mi pożyć ani jednego dnia. W związku z tym musiałem udawać, że nie wiem o co chodzi i musiałem rozbić to, rozbić Okrągły Stół, rozbić porozumienia po to, żebyśmy właśnie doszli do tego momentu co dziś" - mówił Wałęsa.
Dodał też, że tak naprawdę komuniści na przełomie lat 80. i 90. chcieli jak najwięcej władzy: "Trochę władzy dać grzecznym, a niegrzecznych wykasować".
Odnosząc się do współczesnej polityki Balcerowicz zaznaczył, że "kłamstwom należy przeciwstawiać się bardziej fachowo" i nie "czas na małostkowość", zaś Wałęsa dodał, że "nie wystarczy mieć rację, ale trzeba wygrywać". Były prezydent apelował też o większą aktywność w życiu publicznym. "Proszę was, żeby wam się chciało chcieć, to piękną Polskę będziemy mieć" - mówił Wałęsa.
Na koniec prowadząca spotkanie Agata Stremecka - prezes zarządu Fundacja FOR (Forum Obywatelskiego Rozwoju) - odniosła się do zawartej w książce "diagnozy naszych czasów", według której obecne rządy przypominają czasy PRL. Nie zgadzając się z tą opinią Stremecka podkreśliła, że obecnie Polacy - dzięki Wałęsie i Balcerowiczowi - żyją w demokratycznym państwie. "I dzięki panom możemy również głosować na idiotów" - zaznaczyła, dodając, że pojęcie "idioty" wywodzi się z starożytnej greki i oznacza osobę, która nie jest zainteresowana życiem publicznym.
Były prezydent odpowiedział, że dobrze, że obecnie w polityce są skrajności. "Dobrze, że nas denerwują, bo weźmiemy się do roboty i znajdziemy rozwiązanie na te czasy (...) Musimy znaleźć rozwiązania, a jesteśmy przez nich prowokowani i zmuszani do poszukiwań i o to właściwie chodzi" - mówił Wałęsa.
Z kolei Balcerowicz zwrócił uwagę, że nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że obecne rządy oznaczają to samo, co było w PRL. "Ale mówimy o kierunku. I to jest pierwsze ugrupowanie, które cofa Polskę - ustrojowo. W kierunku tamtych strasznych czasów. To są ustrojowi postkomuniści, którzy udają antykomunistów" - ocenił.
Książkę, która jest zapisem rozmów dziennikarki Katarzyny Kolendy-Zaleskiej z obydwoma byłymi politykami, opublikowało wydawnictwo Znak Horyzont. (PAP)
nno/ pat/