czyta: Ksawery Jasieński
„Strona solidarnościowa uzyskała wówczas maksimum tego, co było możliwe. W tamtym czasie nie było innego rozwiązania jak kompromis z rządzącymi. Spotkanie przy Okrągłym Stole było konieczne. W łańcuchu walki narodu z komunizmem to było ogniwo. Komunizm i tak by się prawdopodobnie skończył, tylko znacznie później i może też krwawo.
Najważniejszym celem, z którym przystępowaliśmy do rozmów, była legalizacja „Solidarności” i prawo do wolnego zrzeszania się. To miało być punktem wyjścia do uzyskania reszty i – w konsekwencji – realnego zwycięstwa.
W pewnym momencie zrozumiałem, że dość szybko można całkowicie pokonać komunistów i wywalczyć wszystko. Wiedziałem też jednak, że nie będziemy w stanie z dnia na dzień tego zwycięstwa porządnie zagospodarować, bo strona wolnościowa była zniszczona i bez programu. Więc może ich pokonamy, ale dużej satysfakcji z tego mieć nie będziemy. Oni byli lepsi, lepiej przygotowani, mieli pieniądze, teczki i wiele innych argumentów, w tym siłę aparatu. Dalszy bieg wydarzeń potwierdził moje obawy i przewidywania.
Nie ustawały oczywiście spekulacje na temat związków między obradami przy stole, podstolikach i w innych, ponoć bardzo tajnych miejscach. Szeptano pokątnie, że >>Solidarność<< zawarła tajny układ z komunistami. Jest taka miejscowość podwarszawska, wokół której narosło sporo mitów. A to z powodu spotkań, które tam się odbywały, a towarzyszyły obradom okrągłostołowym. To Magdalenka.
Do dziś zarzucany jestem oskarżeniami o rzekomy układ czy nawet o zdradę właśnie w Magdalence. Już setki razy przysięgłem, że żadne układy i żadna zdrada nie została tam popełniona w mojej obecności.
W Magdalence nie zawarliśmy żadnego dodatkowego kontraktu, a obrazki, które poszły w świat i do dziś działają na wyobraźnie, te wciąż pokazywane kieliszki, to nic innego, jak ubecka robota i ostatnie próby zabezpieczania się. Nie daliśmy się w nic wrobić.
Magdalenka to było ustronne miejsce, gdzie najważniejsi przedstawiciele obu stron mogli dogadywać w wąskim gronie sprawy kluczowe – bez obecności kamer – no może nie licząc ubeckich – i gapiów. Zdarzało się, że rozmowy trwały po kilkanaście godzin, a ich efekt stanowiło ledwie parę treściwych zdań. Nie przeszkadzało to drugiej stronie manipulować uzyskiwanymi materiałami i z tych dziesiątek i setek godzin wybrać co smaczniejsze kąski dla opinii publicznej, żeby nas stawiać w złym świetle. Metoda stara jak świat. Niestety, dość skuteczna. Magdalenka służyła jednak do odblokowywania impasów. Przy Okrągłym Stole, który miał jednak sporo kantów, nie wyszlibyśmy z tego.
(…) Wszystkie te batalie, wielogodzinne negocjacje, spotkania przy okrągło-kanciastym stole, podstolikach i w willach doprowadziły nas do podpisania porozumienia z władzą. Zawierało ono kilkaset punktów i tworzyło opasły tom. Co najważniejsze, to tam właśnie komuniści podjęli wobec polskiego narodu poważne zobowiązania. Było ich wiele, ale najważniejsze było to, że za trzy miesiące mają się odbyć częściowo wolne wybory do Sejmu. Wywalczyliśmy – na razie, tak wierzyliśmy – 35-procentową demokrację. Prawdziwej demokracji mieliśmy zasmakować w wyborach do Senatu.
Wcale się nie dziwię, że dla wielu podpisane porozumienia to nie był szczyt marzeń. Przez lata wyobrażaliśmy sobie odzyskanie wolności w sposób bardziej spektakularny, z dnia na dzień, kiedy wylegną wszyscy na ulice, świętując wyczekiwany sukces. A tu zawód. Zapomnieliśmy, że spektakularne w przeszłości to były przede wszystkim klęski, do dziś zresztą czczone. To nasze zwycięstwo musiało tak wyglądać, aby w ogóle mogło się dokonać”.
Lech Wałęsa „Droga do prawdy. Autobiografia”, Warszawa 2008, s. 269-271.