Z kłamstwami na mój temat nie polemizuję, lecz żądam przeprosin, a jeśli ich nie ma - pozywam do sądu - tak Adam Michnik uzasadnia pozew przeciw publicyście Robertowi Krasowskiemu za jego stwierdzenia, m.in. że "jedną trzecią życia poświęcił obronie ubeków".
W piątek Sąd Okręgowy w Warszawie zakończył ten trwający od 2007 r. proces między naczelnym "Gazety Wyborczej" a byłym naczelnym "Dziennika". Michnik żąda przeprosin i 10 tys. zł na cel dobroczynny za naruszenie dóbr osobistych. Pozwany wnosi o oddalenie powództwa twierdząc, że nie podał faktów, a jedynie opinie - do których miał prawo.
Krasowski zadeklarował przed sądem, że nie chciał dokuczyć Michnikowi i może go przeprosić, choć swe opinie podtrzymuje. Zaproponował przeprosiny w sali sądowej. "Nie mogę się zgodzić na prywatne przeprosiny za publiczne lżenie" - odpowiedział na to Michnik i do ugody nie doszło. Sędzia Zbigniew Szczuka ogłosi wyrok 17 lutego.
Pytany o swe wypowiedzi z okresu po 1989 r. Michnik przypomniał, że prezentował w nich "filozofię pojednania" narodowego, na wzór hiszpański po okresie dyktatury Franco: "będziemy się różnić, ale nie będziemy się już represjonować". "I w takiej filozofii nie byłem wyjątkiem, bo podobnie wypowiadał się w swoim czasie Episkopat Polski" - dodał.
Chodzi o artykuł opublikowany w marcu 2007 r. przez Krasowskiego - ówczesnego naczelnego gazety "Dziennik, Polska, Europa, Świat", pod tytułem "O rycerzach lustracyjnej wojny". Krasowski pisał o krytyce Michnika wobec lustracji, a zarazem stwierdził, że "jedną trzecią życia poświęcił na obronę ubeków". "Wielka, chyba największa legenda opozycji trywializowała się w kolejnych dowodach na to, że kolaboracja i odwaga były w istocie tym samym" - napisał Krasowski.
"Krytyczne opinie na mój temat są rzeczą naturalną, ale te zdania to kłamstwo i oszczerstwo, które godzi w prawdę i moje dobre imię. Albo się broniło ubeków, albo się nie broniło - można to ocenić. Nie można mówić, że jedną trzecią broniłem ubeków, skoro byłem ich ofiarą i oskarżycielem" - oświadczył naczelny "Gazety Wyborczej".
Sprzeciwił się koncepcji polemizowania w mediach ze sformułowaniami, z którymi się nie zgadza. "Musiałbym publikować swój życiorys jako płatne ogłoszenie - tak się nie da. Tego nauczył mnie Jan Nowak Jeziorański. Mówił mi: z oszczerstwami nie polemizuj. Prostuj, a gdy to niemożliwe - pozywaj" - oświadczył Michnik.
Pytany o swe wypowiedzi z okresu po 1989 r. Michnik przypomniał, że prezentował w nich "filozofię pojednania" narodowego, na wzór hiszpański po okresie dyktatury Franco: "będziemy się różnić, ale nie będziemy się już represjonować". "I w takiej filozofii nie byłem wyjątkiem, bo podobnie wypowiadał się w swoim czasie Episkopat Polski" - dodał.
Na pytanie o słynne zdanie z rozmowy z gen. Czesławem Kiszczakiem, którego Michnik uznał za "człowieka honoru", naczelny "GW" podkreślił, że odnosiło się to do tego, iż generałowie Jaruzelski i Kiszczak "dotrzymali słowa oddając władzę po 1989 r.". Michnik przyznał, że abp Józef Życiński był krytyczny wobec tych słów Michnika. "Jednoosobowe wystawianie zaświadczeń, kto jest człowiekiem honoru, a kto nim nie jest, kojarzy mi się z tą praktyką PRL-owskich władz, w której decydowano odgórnie, kto jest prawdziwym Polakiem i patriotą" - mówił wówczas Katolickiej Agencji Informacyjnej. "Rozmawiałem o tym wielokrotnie z księdzem arcybiskupem, myślę, że już później nie powtórzyłby tych słów. Mógłbym go pozwać do sądu, ale wystarczyły mi jego osobiste przeprosiny" - skomentował to Michnik, pytany o różnicę między komentarzem arcybiskupa a tekstem Krasowskiego.
Według Krasowskiego "z wielu pożytecznych inicjatyw", jakie były udziałem Michnika w ostatnich latach, "najbardziej wyrazista stała się akcja sprzeciwu wobec lustracji". Na dowód przywołał wystąpienie Michnika w sprawie odebrania specjalnych uprawnień funkcjonariuszom b. UB - gdy stwierdził on, że "zrodzi to wołanie o krew i niebezpieczeństwo stosów".
Krasowski (obecnie niezależny publicysta i szef wydawnictwa książkowego) podtrzymał swe wypowiedzi z inkryminowanego tekstu i podkreślił, że nie chciał sprawić nimi przykrości Michnikowi. "Użyłem banalnych sformułowań, podobnych do innych występujących w debacie publicznej, typu: +używa mowy nienawiści+, czy +cechuje go jaskiniowy antykomunizm+" - ocenił.
"W ramach publicystyki można napisać, że +Adolf Hitler był diabłem+ oraz że +Adolf Hitler był aniołem+" - uważa Krasowski. "A że +kochał Żydów+?" – zareagował pytaniem Michnik. Krasowski odparł, że "teza publicystyczna może być także absurdalna lub fałszywa, ale nie powinna podlegać ocenie sądowej".
Krasowski przypomniał, że pisał swój tekst, gdy prawica wystąpiła z projektem zbudowania "hierarchii moralnej" – tych, którzy wykazali się odwagą, tych, którzy się nią nie wykazali oraz kolaborantów, których należałoby wyeliminować z życia publicznego. "Michnik się temu sprzeciwiał – i stąd mój pogląd. Jeśli ktoś robi wywiad z Kiszczakiem, to stwarza wrażenie równości moralnej, to przydaje tych cech Kiszczakowi. Mógł w inny sposób osiągnąć ten sam cel, pomijając swe spektakularne gesty, które zaważyły na jego wizerunku" - uważa pozwany.
Według Krasowskiego "z wielu pożytecznych inicjatyw", jakie były udziałem Michnika w ostatnich latach, "najbardziej wyrazista stała się akcja sprzeciwu wobec lustracji". Na dowód przywołał wystąpienie Michnika w sprawie odebrania specjalnych uprawnień funkcjonariuszom b. UB - gdy stwierdził on, że "zrodzi to wołanie o krew i niebezpieczeństwo stosów".
"To wszystko powoduje, że Adam Michnik przez dużą cześć społeczeństwa zaczyna być kojarzony z bronieniem oskarżonych o agenturę, tak jak sprawy Lesława Maleszki (b. publicysty "GW", ujawnionego jako agenta SB - PAP), czy pisarza Andrzeja Szczypiorskiego" - powiedział.
"Kiedy doszło do naszej wiedzy, że Maleszka był agentem, był jedyny raz w historii gazety, całe kierownictwo redakcji opublikowało oświadczenie jednoznacznie potępiające agenturalną działalność Maleszki. A przywoływanie Andrzeja Szczypiorskiego, który na podstawie dzikiej lustracji został zakwalifikowany jako agent - tym się brzydzę" - skomentował to Michnik. Krasowski replikował, że powszechnie wiadomo, iż Maleszka - już po ujawnieniu jego sprawy - nieoficjalnie pozostawał w "Gazecie Wyborczej", skąd nadal otrzymywał teksty do redakcji.
Wojciech Tumidalski (PAP)
wkt/ bno/ jra/