Martin Pollack, austriacki reporter, który opisał w książce "Śmierć w bunkrze" losy swojego ojca SS-mana, uważa, że dzieci nie muszą się wstydzić za zbrodnie rodziców. Pisarz w czwartek odebrał nagrodę "Pióro Wolności".
"Pióro Wolności" to nagroda ustanowiona w tym roku przez kapitułę Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki, przyznana w 25-lecie polskiej niepodległości dla uhonorowania reportera za całokształt twórczości.
Najbardziej znana książka Martina Pollacka to "Śmierć w bunkrze", w której opisuje swoją drogę do poznania prawdy o ojcu, który był SS-manem i podczas wojny działał na terenie Polski. Książka przedstawia też trudności, z jakimi zmagają się Austriacy w przyjęciu faktów historycznych na temat swojego zaangażowania w nazizm.
PAP: Pracuje pan w bardzo trudnej materii - pamięci narodowej Austriaków...
Martin Pollack: No tak. Zajmuję się pamięcią austriacką, bo jestem Austriakiem, gdybym był Szwajcarem, pisałbym o Szwajcarii, która też ma zresztą swoje sprawy z historią do wyjaśnienia. Uważam, że w Austrii rozliczenie się z historią jest bardzo potrzebne. Nigdy nie ośmieliłbym się mówić na przykład Polakom, co mają robić z własną historią.
PAP: Ale ja właśnie chciałam pana o to prosić, jako, w pewnym sensie, znawcę tematyki pamięci historycznej, ale także człowieka, który obserwuje Polskę od pięciu dekad. Czy widzi pan jakieś zmiany w naszym myśleniu o własnej historii?
Martin Pollack: Tak. Widzę wielkie zmiany. Kiedy dokładnie 50 lat temu przyjechałem po raz pierwszy do Polski, pewne słowa, jak na przykład Katyń, były zakazane w publicznym dyskursie. Pierwszy raz zobaczyłem słowo Katyń w przestrzeni publicznej w jakimś kościele na Starówce, na tablicy pamiątkowej, choć nie pamiętam, w którym to było roku. Nawet dla mnie, obcokrajowca, to był szok - jednak ośmielono się to napisać! Oczywiście, że i wcześniej wszyscy wiedzieli, ja też, w końcu jestem historykiem, poza tym rozmawialiśmy o tym w akademiku, ale w Polsce było to słowo zakazane.
PAP: A słowo holokaust?
Martin Pollack: Było słyszalne, ale zdecydowanie rzadziej niż dziś. Kiedy przyjechałem do Polski w 1965 roku, zamieszkałem w akademiku na Zamenhoffa, czyli na gruzach getta, blisko pomnika, przed którym klękał Willi Brandt. Jakaś wiedza o tym, co się w tym miejscu działo była. Ale publikacja książek Jana Tomasza Grossa, zwłaszcza "Sąsiadów", była pewnym przełomem. Dla mnie dyskusja, która się wywiązała wtedy w Polsce była bardzo emocjonalna, ale także, jak sądzę, bardzo potrzebna i zdrowa. Pewnie, że pojawiały się w niej bardzo różne głosy, z niektórymi nie sposób się zgadzać, ale ogólnie, po kilku latach, można powiedzieć, że ta debata publiczna była bardzo zdrowa i potrzebna. Pracowałem wtedy jako tłumacz literatury polskiej w Niemczech, chwyciłem więc "Sąsiadów" i od razu zaniosłem do wydawcy niemieckiego. Proszę sobie wyobrazić, że początkowo wydawca bał się tej książki, a konkretnie oskarżeń, że publikując ją próbuje podzielić się z Polakami niemiecką winą wobec Żydów. Mówiłem: "Słuchajcie, jeżeli Polak to napisał, Polacy o tym dyskutują, to my też możemy tę książkę poznać". W końcu "Sąsiedzi" ukazali się, ale nie w tym wielkim wydawnictwie, gdzie poszedłem najpierw.
PAP: Czy sprawdziły się obawy tego pierwszego wydawcy?
Martin Pollack: Wydaje mi się, że nie. Nie pamiętam po publikacji "Sąsiadów" w Niemczech głosów oskarżenia wobec Polaków.
PAP: Jest pan człowiekiem, który w szczególny sposób przerobił historię swojej własnej rodziny. W książce "Śmierć w bunkrze" prowadzi pan coś w rodzaju prywatnego śledztwa dotyczącego pana ojca, który był SS-manem, jednym z tych, którzy tłumili powstanie warszawskie. Co by pan radził mieszkańcom Jedwabnego, albo człowiekowi, który nagle odkrywa, że jego ojciec był szmalcownikiem?
Martin Pollack: Często jestem o to pytany, ale ja jestem złym doradcą. Nie wiem, co inni mieliby zrobić. Każdy musi zdecydować sam, sam znaleźć swoją drogę. To jest decyzja danego człowieka, czy chce o tym otwarcie mówić. Taki człowiek nie jest odpowiedzialny za czyny swojego ojca, nie musi się wstydzić. Ja zresztą też się za mojego ojca nie wstydzę. Nie ponoszę za jego czyny żadnej odpowiedzialności. Ja osobiście wybrałem drogę, żeby o tym mówić. Także dla zachowania pamięci historycznej o ludziach, którzy stali się jego ofiarami. Podczas tego pobytu w Polsce spotkam się z człowiekiem, który był jako dziecko świadkiem rozstrzelania zakładników w podwarszawskich Radziejowicach. Nie wiedziałem o tym właściwie nic. A teraz może się dowiem, co tam się stało, kim byli ci zakładnicy.
PAP: Co pan myśli o burzliwych reakcjach Polaków na pojawiające się niekiedy w zachodniej prasie sformułowanie "polskie obozy koncentracyjne"?
Martin Pollack: Te reakcje są może trochę przesadne, ale niewątpliwie słuszne. Ten ostatni przypadek, gdy szef FBI postawił Polaków w jednym rzędzie z Niemcami jako winnych zagłady Żydów, to oczywiste głupoty historyczne. Tylko że moim zdaniem on nie chciał prowokować, tylko ujawnił typową dla Amerykanów niewiedzę. Polacy mają wiele słuszności domagając się sprostowań. Taka zbitka "polskie obozy koncentracyjne" utrwala się w języku i jak się powtórzy taką frazę tysiąc razy, to znajdą się ludzi, którzy uznają je za prawdę.
PAP: Czy myśli pan, że idealizujemy swoją historię?
Martin Pollack: Każdy naród idealizuje, może Polacy troszkę bardziej. Mają zapisany w kulturze martyrologię, romantyczny mesjanizm, hasło +Polska Chrystusem Narodów+. To gdzieś tkwi. Ale wydaje mi się, jak patrzę na polską literaturę, że ona się zmienia, już nie jest taka martyrologiczna.
PAP: Odbiera pan dzisiaj "Pióro Wolności" - nagrodę dla reportera w 25-lecie polskiej wolności. Co przez te 25 lat się w Polsce zmieniło?
Martin Pollack: Wszystko. To jest zupełnie inny kraj. Zupełnie normalny kraj. Jak przyjechałem tu 50 lat temu, to byłem zafascynowany, bo dla mnie Polska była egzotyczna. Czasem, jak patrzę na te sklepy, które są takie same w całej Europie, to żal mi dawnych czasów, tego, co wtedy było w Polsce takie inne od Niemiec.
* * *
Martin Pollack opublikował też takie książki jak m.in. "Dlaczego rozstrzelali Stanisławów", "Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji", a ostatnio "Skażone krajobrazy" - reportaże z miejsc, gdzie podczas wojny dokonano masowych morderstw. Pollack jest też tłumaczem polskiej literatury na niemiecki - przełożył m.in. 13 książek Ryszarda Kapuścińskiego.
Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)
aszw/ mhr/