Mec. Jan Olszewski uważał, że proces Melchiora Wańkowicza w 1964 r. był oczywistym aktem odwetu władz PRL-u za to, że podpisał on tzw. List 34 – mówi PAP pisarka Aleksandra Ziółkowska-Boehm, która przez ostatnie półtora roku życia autora m.in. "Bitwo o Monte Cassino" i „Ziela na kraterze” była jego sekretarką.
Polska Agencja Prasowa: Piękną kartą w życiorysie mecenasa Jana Olszewskiego był jego udział jako obrońcy w procesach wytaczanych opozycjonistom przez władze PRL-u. W 1964 r. bronił też Melchiora Wańkowicza, którego ludowa władza oskarżyła o podpisanie tzw. Listu 34. Jako osoba, której pisarz powierzył swoje archiwum, wielokrotnie rozmawiała pani z Olszewskim na temat tego procesu.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm: Według Jana Olszewskiego proces Melchiora Wańkowicza w 1964 r. był oczywistym aktem odwetu władz PRL-u. Jak zaznaczał Jan Olszewski: "Ten zbiorowy protest wybitnych przedstawicieli polskiej nauki i literatury przeciw cenzurze Władysław Gomułka potraktował niemal jako osobiste wyzwanie. Nazwisko Wańkowicza złożone pod tym listem mogło być dla niego szczególnie nieprzyjemnym zaskoczeniem. Pisarz od chwili powrotu do kraju nie wypowiadał się oficjalnie w żadnych sprawach politycznych. Równocześnie korzystał jakby ze szczególnego przywileju publikowania książek poświęconych polskiemu udziałowi w II wojnie światowej, w tym słynnego opisu bitwy o Monte Cassino, a więc tematom cieszącym się równie wielką popularnością wśród czytelników, jak niechęcią wśród cenzorów. W tej sytuacji nazwisko pisarza widniejące pod zbiorowym protestem przeciwko cenzurze wzbudziło zrozumiałą wściekłość +ludowej władzy+. Okoliczności te organy bezpieczeństwa wykorzystały do podjęcia akcji represyjnej przeciwko grupie pisarzy, których podejrzewały o publikowanie swoich prac pod pseudonimami w wydawnictwach emigracyjnych. Wkrótce po aresztowaniu i skazaniu Wańkowicza wszczęto śledztwa przeciwko Janowi Nepomucenowi Millerowi, Stanisławowi Mackiewiczowi i Januaremu Grzędzińskiemu.
Proces Wańkowicza, jako pierwszy z zamierzonych, został przeprowadzony w trybie błyskawicznym. Jedynym świadkiem oskarżenia, na którego zeznaniach prokuratura oparła zarzuty był funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa. Wyrokowi nadano publiczny rozgłos, zamieszczając w wybranych pismach nie tyle sprawozdania, co propagandowe ataki personalne na oskarżonego pisarza. Oczywiście ani korespondentów zagranicznej prasy, ani w ogóle osób nie zaakceptowanych przez bezpiekę nie wpuszczono na salę rozpraw. Karę trzech lat więzienia, zmniejszoną do 1,5 roku na podstawie amnestii, orzeczono za rzekome +rozpowszechnianie fałszywych wiadomości mogących wyrządzić istotną szkodę interesom państwa+".
Zaraz po wyroku, jak przypomniał Jan Olszewski: "kiedy sąd uchylił zastosowany wobec oskarżonego tymczasowy areszt, Wańkowicz nawiązał kontakt z adwokat Anielą Steinsbergową i wyraził chęć spotkania z obrońcami występującymi w procesach politycznych. Do Anieli Steinsberg zwrócił się z tą prośbą, ponieważ słyszał o jej obronie w głośnej sprawie Kazimierza Moczarskiego. W spotkaniu, które odbyło się kilka dni później u Anieli Steinsberg, oprócz mnie uczestniczyli, o ile dobrze pamiętam, Andrzej Grabiński i – być może - Stanisław Szczuka lub Władysław Winawer. Wańkowicz poprosił nas o opinię na temat szans rewizji wydanego w jego sprawie wyroku I instancji. Nasza ocena była jednomyślna: wyrok jest oczywiście błędny zarówno prawnie jak i pod względem dowodowym, ale szanse jego uchylenia w Sądzie Najwyższym ze względu na skład personalny Izby Karnej SN, w której rozpatrywana była rewizja, są właściwie żadne. Mimo to uważaliśmy, że rewizja powinna być wniesiona, ponieważ stwarzała okazję wykazania oczywistej bezsensowności oskarżenia, a ponadto odsuwała przynajmniej na pewien czas niebezpieczeństwo osadzenia przeszło 70-letniego pisarza w więzieniu".
Olszewski jednak stwierdził: "Wańkowicz nie podzielił naszych argumentów. Uznał, że dobrowolny udział w postępowaniu procesowym, które ma oczywiście fikcyjny i stronniczy charakter, mogłoby być odebrane przez opinię publiczną, jako zgoda z jego strony na uznanie jaskrawego bezprawia za akt wymiaru sprawiedliwości, a przy tym zgodę podyktowaną obawą przed zamknięciem w więzieniu. Dyskusja była momentami niemal burzliwa, ale ostatecznie Wańkowicz pozostał przy swoim zdaniu. Okazało się, że miał rację".
PAP: Proszę zatem przypomnieć, co sądził mec. Jan Olszewski na temat sprawy wykonania wyroku?
Aleksandra Ziółkowska-Boehm: Mecenas Olszewski na moją prośbę opisał szczegółowo tę sytuację: "Wobec uprawomocnienia się wyroku powstał problem wykonania orzeczonej kary 1,5 roku pozbawienia wolności, ale nikt w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie nie odważył się wydać decyzji o zamknięciu do więzienia bardzo popularnego pisarza. Zwrócono się w tej sprawie do Ministerstwa Sprawiedliwości. Stamtąd trafiła ona do Komitetu Centralnego PZPR. Czas płynął, a żadna urzędowa ani polityczna instancja nie ośmieliła się ostatecznie rozstrzygnąć tego drażliwego problemu. Szukając jakiegoś rozwiązania postanowiono +zachorować+ Wańkowicza i orzec niemożliwość osadzenia go w więzieniu ze względu na podeszły wiek i zły stan zdrowia. Pisarza wezwano więc do stawienia się przed komisją lekarską celem zbadania, czy kwalifikuje się do osadzenia w zakładzie karnym. Odpowiednio dobrany i poinstruowany skład tej komisji miał orzec niezdolność badanego do przebywania w warunkach więziennych. Wszyscy obrońcy radzili Wańkowiczowi, aby stawił się na badanie, uważając, że jest to najbardziej bezbolesny sposób zakończenia sprawy. Z drugiej strony istniała obawa, że odmowa stawienia się przed komisją może zdenerwować władze i spowodować zamknięcie opornego pisarza w areszcie. Podzielałem to stanowisko kolegów adwokatów. Moja sytuacja była jednak szczególna. Przewodniczący IV Wydziału Karnego Sądu Wojewódzkiego w Warszawie, w którego kompetencji znajdowała się ta sprawa, zwrócił się do mnie z prywatną – jak zapewnił – prośbą o przekazanie memu klientowi jego osobistej gwarancji, że badanie lekarskie ograniczy się wyłącznie do wywiadu o stanie zdrowia pisarza, będzie zupełnie nieuciążliwe, a jednocześnie pozwoli ostatecznie uwolnić go od groźby wykonania orzeczonej kary. Nie mogłem odmówić przekazania prośby. Wańkowicz wysłuchał mnie uważnie, a potem powiedział: +Wykonał pan swój obowiązek adwokacki, a teraz proszę powiedzieć szczerze, co by pan zrobił będąc na moim miejscu?+ Odpowiedziałem: +Zrobiłbym to samo, co Pan zamierza zrobić. Nie poszedłbym tam+. Pan Melchior uścisnął mi rękę i zakończył rozmowę stwierdzeniem: +To właśnie spodziewałem się i chciałem usłyszeć+.”
PAP: Ostatecznie akta sprawy zostały zamknięte na parę lat w kasie pancernej prezesa sądu i tam doczekały kolejnej amnestii w 1969 r., która uwolniła komunistyczny wymiar sprawiedliwości od tak kłopotliwego skazańca.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm: Jan Olszewski twierdził, że: "z doświadczeń z Wańkowiczem władze PRL-u wyciągnęły wnioski w sprawach pozostałych ofiar antyliterackiej nagonki przeprowadzonej przez SB w 1964 r. W stosunku do J.N. Millera orzeczono od razu karę pozbawienia wolności z zawieszeniem jej wykonania. Wobec Stanisława Mackiewicza w ogóle zrezygnowano z oskarżenia, Januarego Grzędzińskiego gnębiono kilkuletnim śledztwem, zakończonym dopiero z chwilą śmierci podejrzanego".
Ale sprawa Wańkowicza nie zakończyła się na tym. W relacji mec. Olszewskiego czytamy dalej: "Pan Melchior zgodnie z tradycją obowiązującą litewską szlachtę, z której się wywodził, uznał, że nie może pozostawić bez odpowiedzi insynuacji i pomówień zawartych w inspirowanych przez SB publikacjach prasowych relacjonujących przebieg procesu sądowego. Nie sposób było odpowiedzieć na wszystkie tego rodzaju paszkwile. Wańkowicz wybrał więc z tej operacyjnej ekipy dziennikarskiej jednego, ale najważniejszego autora. Był nim rozpoczynający wtedy przyszłą karierę w politycznej nomenklaturze PRL-u przyszły szef Urzędu ds. Wyznań, a wówczas redaktor naczelny pisma +Prawo i Życie+ – Kazimierz Kąkol. Próba uzyskania satysfakcji w normalnej drodze procesu sądowego o zniesławienie byłaby w ówczesnych warunkach w najlepszym razie dowodem skrajnej naiwności pokrzywdzonego. Trzeba było szukać innego sposobu uzyskania sprawiedliwości. Wańkowicz znalazł taki – zgodny z tradycją kresowych karmazynów niekonwencjonalny sposób. Z jego upoważnienia zainicjowałem i prowadziłem to postępowanie – przyznaję, jedyne tego rodzaju w całej mojej ponad 30-letniej praktyce adwokackiej. Zaproponowaliśmy redaktorowi +Prawa i Życia+ poddanie sporu o rzetelność zamieszczonego w tym piśmie jego sprawozdania z procesu Wańkowicza postępowaniu rozjemczemu przed sądem koleżeńskim jednego z tzw. stowarzyszeń twórczych, do których należały strony tego konfliktu – Wańkowicz jako literat, Kąkol jako dziennikarz.
Kazimierz Kąkol, w młodości żołnierz AK z bardzo dobrą kartą bojową w Powstaniu Warszawskim, co, nota bene, uznaliśmy za okoliczność umożliwiającą przyjęcie honorowego trybu rozstrzygnięcia sporu, wyzwanie przyjął. Po skomplikowanych i żmudnych pertraktacjach sprawę przyjął do rozpatrzenia Sąd Koleżeński Związku Literatów Polskich. Toczyła się w przeciwieństwie do błyskawicznego procesu sądowego, jeśli dobrze pamiętam, co najmniej przez kilka miesięcy. Nie chcę tu przedstawiać bardzo interesującego jej przebiegu, bo po upływie 40 lat od tych wydarzeń nie mogę zaufać własnej pamięci. Pełna dokumentacja z aktami powinna znajdować się w archiwum ZLP. W każdym razie zakończyła się pełnym zwycięstwem Wańkowicza".
PAP: Jan Olszewski wypowiedział się także na temat wspierania finansowego przez Wańkowicza ludzi prześladowanych z powodów politycznych.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm: Jestem wdzięczna mec. Olszewskiemu, że publicznie powiedział o tej sprawie: „W warszawskim środowisku literackim dość szeroko rozpowszechniana była opinia o jakoby szczególnie komercyjnym stosunku Wańkowicza do wszelkich spraw życiowych łącznie z własną twórczością literacką. Uważam więc za swój obowiązek opowiedzieć o własnych doświadczeniach w tej kwestii.
Po zakończeniu procesu pan Melchior zwrócił się do mnie o przedstawienie mu sumy moich należności za świadczoną pomoc prawną w jego sprawie. Odpowiedziałem, że nic mi nie jest winien, ponieważ w mojej praktyce adwokackiej przyjąłem zasadę nie pobierania wynagrodzenia za występowanie w procesach politycznych, a tak właśnie traktuję jego sprawę. W odpowiedzi oświadczył mi, że w żadnym wypadku nie może się na to zgodzić. Wynikł z tego długi i zacięty – chociaż toczący się w bardzo sympatycznej atmosferze - spór, w którym żadna ze stron nie przejawiała najmniejszej chęci do zgody. Ostatecznie konflikt znalazł rozwiązanie w marcu 1968 r., kiedy zostałem przez ministra sprawiedliwości zawieszony w wykonywaniu zawodu adwokata. W związku z tym moja sytuacja życiowa stała się dość trudna. Niespodziewanie dowiedziałem się, że na moje konto w PKO, którego stan był dość mizerny, wpłynęła wpłata o wysokości 10 tysięcy złotych, co w tamtym czasie była dość dużą kwotą pieniędzy. Okazało się, że wpłacającym był Wańkowicz. Gdy usiłowałem zaoponować przeciw temu, pan Melchior oświadczył mi: +Pan ma swoje zasady, a ja swoje. Pan prowadzi bezpłatnie obrony polityczne, a ja w miarę moich możliwości staram się świadczyć pomoc ludziom prześladowanym z powodów politycznych. Szanujmy wzajemnie nasze zasady+. Musiałem się z tym zgodzić, bo od połowy lat sześćdziesiątych Wańkowicz przekazywał pieniądze na akcję pomocy dla represjonowanych ludzi opozycji prowadzoną przez Jana Józefa Lipskiego, w której ja także z nim współpracowałem. Pisarz zastrzegł sobie w tej sprawie całkowitą i bezwzględną tajemnicę. O przekazywanych przez niego pieniądzach wiedziały tylko trzy osoby: J.J. Lipski, ja i b. prezes Klubu Krzywego Koła Aleksander Małachowski. Zobowiązanie zachowania tajemnicy zostało przez wszystkich ściśle wykonane. Dzisiaj uważam za swój obowiązek jej ujawnienie".
PAP: 26 lat po procesie pisarza 1964 roku odbył się proces rehabilitacyjny, w którym pani uczestniczyła.
Aleksandra Ziółkowska-Boehm: W procesie rehabilitacyjnym, który odbył się 16 marca 1990 r., czyli 16 lat po śmierci pisarza, Sąd Najwyższy w składzie: przewodniczący sądu, sędzia Sądu Najwyższego - Władysław Ochman, sędziowie Sądu Najwyższego: Leopold Nowak i Maciej Szczepański – wydał wyrok uniewinniający. W uzasadnieniu Sąd Najwyższy stwierdził, że zamiarem Melchiora Wańkowicza nie było +szkodzenie państwu polskiemu+, a wiadomości przekazane córce w formie listu i projektu przemówienia nie były fałszywe. Proces był moralnym zwycięstwem Wańkowicza, a w dziedzinie kultury pomógł polskiemu społeczeństwu. Sam wyrok na pisarza – ocenił mecenas Pociej - był niedobrym pomnikiem wymiaru sprawiedliwości.
W końcu marca 1990 r., po procesie rehabilitacyjnym, przeprowadziłam rozmowę do książki z prokuratorem procesu w 1964 r. Edwardem Saneckim, a także ze świadkami obrony - Stefanem Kozickim i Kazimierzem Koźniewskim, który miał być świadkiem obrony, a okazał się świadkiem oskarżenia pisarza. Rozmowy te są w książce "Na tropach Wańkowicza po latach".
PAP: Relacja mec. Olszewskiego z procesu Wańkowicza, której fragmenty pani przedstawiła, znajdzie się niebawem w pani najnowszej książce. Kiedy poznamy ją w całości?
Aleksandra Ziółkowska-Boehm: Państwowy Instytut Wydawniczy wiosną wydaje "Wokół Wańkowicza" - tom, który będzie zawierać wszystko, co dotychczas o nim napisałam: wznowienia "Blisko Wańkowicza" oraz "Na tropach Wańkowicza po latach", a także około 200 stron uzupełnień. (PAP)
Notowała Anna Bernat
abe/ wj/