Nie sądzę, żeby ujawnienie materiałów z archiwów zagranicznych zmieniło naszą wiedzę o 180 stopni, ale uzupełniłoby stan naszej wiedzy o reakcjach głównych mocarstw na wydarzenia w Polsce oraz ich wpływu na przebieg tych procesów – mówi PAP prof. Antoni Dudek, historyk z UKSW.
PAP: W tym roku przypada nie tylko 30. rocznica wyborów z 4 czerwca 1989 r., lecz również 20. rocznica powołania Instytutu Pamięci Narodowej. Powstanie tej instytucji dało historykom dostęp do archiwów komunistycznej bezpieki. Jak wiele te źródła zmieniły w naszej wiedzy o początkach polskiej transformacji?
Prof. Antoni Dudek: Dostęp do nowych źródeł bardzo pogłębił naszą wiedzę o ostatnim okresie istnienia PRL. Byłem jednym z historyków, którzy pierwsi korzystali z dokumentów przejętych przez Instytut Pamięci Narodowej. Już pod koniec lat dziewięćdziesiątych przymierzałem się do wydania książki, która ostatecznie ukazała się pod tytułem „Reglamentowana rewolucja: rozkład dyktatury komunistycznej w Polsce 1988–1990”. Wówczas znałem archiwa PZPR, a na początku XXI wieku poznałem archiwa esbeckie, które okazały się niezwykle cenne dla poszerzenia stanu mojej wiedzy. Oczywiście nie oznacza to, że dostęp do tych materiałów w całości zmienił moją interpretację tych wydarzeń. Dokumenty te jednak doskonale tłumaczyły pewne działania władz i kulisy ich podejmowania.
Gdy w Magdalence ustalono, że odbędą się wolne wybory do Senatu, władze zdecydowały się na przyjęcie ordynacji zbliżonej do większościowej. Zakładała ona, że z każdego województwa będzie wybranych po dwóch senatorów, a z warszawskiego i katowickiego po trzech. Wynikało to z ocen przygotowanych przez SB. Według tych raportów opozycja miała struktury skoncentrowane w kilkunastu województwach, w których znajdowały się największe ośrodki miejskie. Wedle SB w wyniku krótkiej kampanii wyborczej możliwe było odniesienie przez PZPR i jej sojuszników zwycięstwa w około trzydziestu województwach „rolniczych”. Oczywiście to założenie okazało się fałszywe.
Jako przykład podam wyjaśnienie motywów podjęcia decyzji dotyczącej zapisów ordynacji wyborczej 1989 r. Gdy w Magdalence ustalono, że odbędą się wolne wybory do Senatu, władze zdecydowały się na przyjęcie ordynacji zbliżonej do większościowej. Zakładała ona, że z każdego województwa będzie wybranych po dwóch senatorów, a z warszawskiego i katowickiego po trzech. Wynikało to z ocen przygotowanych przez Służbę Bezpieczeństwa. Według tych raportów opozycja miała struktury skoncentrowane w kilkunastu województwach, w których znajdowały się największe ośrodki miejskie. Wedle SB w wyniku krótkiej kampanii wyborczej możliwe było odniesienie przez PZPR i jej sojuszników zwycięstwa w około trzydziestu województwach „rolniczych”. Oczywiście to założenie okazało się fałszywe.
Jest to jednak dobry przykład tego, w jaki sposób dokumenty SB wpływały na decydentów. Dzięki tym źródłom historyk mógł odtworzyć sposób podejmowania decyzji.
PAP: Jakie są dziś największe białe plamy w naszej wiedzy o wydarzeniach roku 1989?
Prof. Antoni Dudek: Moim zdaniem wciąż najmniej wiemy o kontekście międzynarodowym tamtych procesów. Oczywiście znamy nieco materiałów sowieckich i amerykańskich, ale wciąż nie dysponujemy dostępem do archiwów USA i postsowieckich w Rosji.
W Polsce wciąż jeszcze możemy liczyć na „wypadnięcie z szafy” takich materiałów jak teczka „Bolka”. Jednak archiwa posiadane przez IPN, włącznie z niemal zupełnie zlikwidowanym zbiorem zastrzeżonym, są już na tyle dobrze znane, że nie możemy liczyć na odnalezienie w nich przełomowych materiałów zmieniających naszą wiedzę o tych wydarzeniach. Nie sądzę również, żeby ujawnienie dokumentów z archiwów zagranicznych zmieniło naszą wiedzę o 180 stopni, ale niewątpliwie uzupełniłoby stan naszej wiedzy o reakcjach głównych mocarstw na wydarzenia w Polsce oraz ich wpływu na przebieg tych procesów.
W Polsce wciąż jeszcze możemy liczyć na „wypadnięcie z szafy” takich materiałów jak teczka „Bolka”. Jednak archiwa posiadane przez IPN, włącznie z niemal zupełnie zlikwidowanym zbiorem zastrzeżonym, są już na tyle dobrze znane, że nie możemy liczyć na odnalezienie w nich przełomowych materiałów zmieniających naszą wiedzę o wydarzeniach dotyczących końca PRL.
Częściowo znamy pochodzące z 1989 r. raporty ówczesnego ambasadora USA w Warszawie Johna R. Davisa Jr. Nie znamy jednak ocen formułowanych przez analityków CIA, które dotyczyłyby sytuacji w PRL. Tego rodzaju materiały niewątpliwie mogłyby przybliżać nas do zrozumienia przemiany, do której doszło w amerykańskiej polityce zagranicznej w pierwszej połowie 1989 r. Ta reorientacja opierała się na szybkiej zmianie stosunku administracji amerykańskiej do gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Do roku 1989 był traktowany jako przeciwnik władz USA. Sankcje wprowadzone przez prezydenta Ronalda Reagana były wymierzone przeciwko systemowi rządów Jaruzelskiego. Nagle, wczesnym latem 1989 r., Amerykanie bardzo wyraźnie i zdecydowanie angażują się we wsparcie dla Jaruzelskiego w drodze do przejęcia przez niego urzędu prezydenta.
W lipcu 1989 r., miesiąc po wyborach z 4 czerwca, do Warszawy przylatuje prezydent George H.W. Bush i stwierdza, że Stany Zjednoczone widzą w Jaruzelskim kandydata na urząd prezydenta PRL. To gwałtowna zmiana polityczna. Jest ona powszechnie wyjaśniana dążeniem Amerykanów do wspierania Michaiła Gorbaczowa. Dla przywódcy ZSRS niewybranie Jaruzelskiego na prezydenta PRL mogłoby oznaczać poważne problemy polityczne. W opinii Amerykanów mogłoby to doprowadzić do załamania procesu demokratyzacji w Polsce oraz ataku twardogłowych z Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego na Gorbaczowa. Dlatego Amerykanie dążyli do wspierania bardzo powolnego i ewolucyjnego procesu przemian w Polsce.
W lipcu 1989 r. do Warszawy przylatuje prezydent George H. W. Bush i stwierdza, że USA widzą w Jaruzelskim kandydata na urząd prezydenta PRL. To gwałtowna zmiana polityczna. Jest ona powszechnie wyjaśniana dążeniem Amerykanów do wspierania Michaiła Gorbaczowa. Dla przywódcy ZSRS niewybranie Jaruzelskiego na prezydenta PRL mogłoby oznaczać poważne problemy polityczne. W opinii Amerykanów mogłoby to doprowadzić m.in. do załamania procesu demokratyzacji w Polsce.
To, co powiedziałem powyżej, jest moją hipotezą tłumaczącą przebieg wydarzeń z czerwca i lipca 1989 r. Nie posiadam przecież raportu CIA, który w ten sposób przedstawiałby ewentualny scenariusz wydarzeń w PRL i ZSRS. Sądzę, że nieprędko uzyskamy taki dokument, ale mamy już dostęp do materiałów Departamentu Stanu, które taką hipotezę potwierdzają.
Tak jest również z dokumentami sowieckimi z 1988 i 1989 r., które pokazują, że Kreml akceptuje przemiany zachodzące w Polsce. Szczególne znaczenie ma dokument z września 1989 r., po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego. Władze KPZS uznały go za podstawę swojego stanowiska wobec tego faktu i stosunków z Polską. Stwierdzano w nim m.in., że powstający gabinet zażąda wyprowadzenia wojsk sowieckich z Polski. Tymczasem Rada Ministrów pod przewodnictwem Mazowieckiego zdecydowała się sformułować takie żądanie dopiero rok później. Możemy więc tylko domniemywać, w jaki sposób politycy sowieccy doszli do takiego wniosku, ale nie dysponujemy dokumentami, które doprowadziły ich do takiej tezy. Mamy więc hipotezy, lecz nie mamy pełnego instrumentarium dokumentów, które byłyby ich potwierdzeniem.
PAP: W artykule opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym” (27 maja 2019) pisze pan profesor o tezie, którą Jadwiga Staniszkis wysunęła we wrześniu 1989 r. na łamach „Tygodnika Solidarność”. Jej zdaniem za zmianami w PRL i innych krajach Europy Środkowej stało „centrum antykryzysowe” powołane w Moskwie. Jak ocenia pan profesor tę hipotezę po niemal 30 latach? Jak oddzielić tezy publicystyczne dotyczące transformacji od wyników badań historycznych?
Prof. Antoni Dudek: Te dwie sfery przenikają się wzajemnie. Prof. Jadwiga Staniszkis i zwolennicy tej tezy wciąż mogą bronić takich opinii, ponieważ nie posiadamy dostępu do archiwów KGB z tego okresu. Dalej można twierdzić, że takie centrum istniało i koordynowało przemiany w Europie Środkowej. Takie hipotezy będzie można stawiać do momentu otwarcia tych akt za 50 lub 100 lat.
Inne dokumenty wskazują na oddziaływanie sowieckie nie przez służby specjalne, ale m.in. podróże Michaiła Gorbaczowa. Uważam, że wyjątkiem mogą być wydarzenia w Rumunii. Wszystko wskazuje na wpływ sowiecki na rewolucję rumuńską z grudnia 1989 r. W jej trakcie snajperzy Securitate mieli siać spustoszenie wśród protestujących. Prawdopodobnie nie byli związani z rumuńską bezpieką, ale ze służbami sowieckimi. Ich celem było spotęgowanie chaosu i obalenie Nicolae Ceaușescu. Gdy rozmawiałem z rumuńskimi historykami, jednoznacznie podkreślali, że żadnego z rzekomych snajperów z Securitate nie zdołano zidentyfikować. Wpływ Moskwy można poznać po owocach rewolucji rumuńskiej. Władzę przejął Ion Iliescu, dawny działacz partii komunistycznej, który w latach osiemdziesiątych popadł w niełaskę u Ceaușescu i został odsunięty na boczny tor. W młodości był przyjacielem Gorbaczowa i znali się z akademika jednej z sowieckich uczelni. Możemy więc mówić o ewidentnie sowieckiej operacji. Taką tezę potrafię wysunąć wobec wydarzeń w Rumunii, ale w przypadku PRL zupełnie nie dostrzegam tego rodzaju wpływu Moskwy.
PAP: W „Reglamentowanej rewolucji” pisze pan profesor o sugestiach ludzi związanych z ówczesnymi resortami bezpieczeństwa, którzy stwierdzali, że w przypadku niewybrania Jaruzelskiego na urząd prezydenta może dojść do otwartego buntu „bezpieczniaków”. Czy w pana profesora opinii był to blef mający skłonić obóz „Solidarności” do poparcia tej kandydatury, czy raczej realne zagrożenie dla kierunku przemian ustrojowych?
Prof. Antoni Dudek: Moim zdaniem był to wyłącznie blef. Zagrożenie dla porozumień z Magdalenki i okrągłostołowych mogłoby zaistnieć tylko wtedy, gdy na ulicach Warszawy rozwścieczony tłum zacząłby się zachowywać tak jak na ulicach Budapesztu jesienią 1956 r. i np. linczować lub wieszać na latarniach esbeków i towarzyszy z PZPR. Wówczas broniliby się. Jednak w sytuacji, w której Jaruzelski nie zostałby prezydentem, wybrany zostałby inny kandydat. Mógłby nim być już wówczas Lech Wałęsa lub jakiś ponadpartyjny kandydat, np. prof. Aleksander Gieysztor. Niewątpliwie taki wybór „przejściowego prezydenta” przyspieszyłby zmiany w Polsce. Nie byłoby żadnego „stanu wojennego-bis”. Jasnym sygnałem dla władz były wyniki wyborów w obwodach zamkniętych, m.in. w wojsku. Jasno pokazywały, że nie ma tam woli powtarzania siłowej operacji wymierzonej w opozycję. Tak długo jak nie było bezpośredniego zagrożenia dla ludzi starego reżimu, tak długo nie było ryzyka rozwiązań siłowych.
Brakuje historii narodzin Krajowej Rady Sądownictwa lub powstania nowego Sądu Najwyższego. Również inne obszary życia społecznego z początku lat dziewięćdziesiątych zasługują na poważne badania. Przed historykami otwiera się morze zagadnień. Wymagają sprawdzenia potężne archiwa, m.in. Najwyższej Izby Kontroli. Korzystałem z niektórych znajdujących się tam dokumentów i uważam, że są swoistą fotografią przemian w Polsce. Mam nadzieję, że historycy będą systematycznie sięgać do tych materiałów w miarę upływania karencji archiwalnej. Dla badaczy dziejów najnowszych otwierają się zupełnie nowe obszary.
PAP: Podczas niedawnej debaty „Jak pisać o dziejach współczesnych Polski (1939–1989): nauczyciele i mistrzowie, doświadczenie własne, ocena współczesnej historiografii najnowszej historii Polski, przyszłość tej historiografii”, zorganizowanej w Instytucie Historii PAN, powiedział pan profesor, że przed polską historiografią dziejów najnowszych stoją nowe wyzwania, ponieważ archiwa dotyczące początku lat dziewięćdziesiątych wkrótce będą dostępne. Jakie będą główne kierunki podejmowanych badań?
Prof. Antoni Dudek: We wrześniu ukaże się moja książka „Od Mazowieckiego do Suchockiej. Polskie rządy w latach 1989–1993”. Do pewnego stopnia wskazuje ona kierunki nowych badań. Piszę w niej o wielu sprawach, które do tej pory nie znalazły miejsca w historiografii. Dopiero pisząc, zdałem sobie sprawę, jak „gęsty w wydarzenia” był tamten okres polskiej historii i jak wiele działo się na bardzo wielu polach.
Pierwszym obszarem badań historycznych dotyczących tamtego czasu powinna być polityka zagraniczna. O niej piszę stosunkowo dużo. Toczyły się wtedy niezwykle ważne rozgrywki: wokół zjednoczenia Niemiec, likwidacji Układu Warszawskiego i Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej oraz wyprowadzenia wojsk sowieckich z Polski. To temat na potężną monografię. Ważnym tematem jest też historia narodzin Grupy Wyszehradzkiej i stopniowego zacieśniania współpracy Polski z państwami wyzwalającymi się z komunizmu.
Sporo piszę o planie Balcerowicza. Jest on znany z punktu widzenia wskaźników gospodarczych, ale na opisanie wciąż czeka polityczny aspekt tych zmian, m.in. walka toczona wokół szczegółowych zapisów ustaw oraz historie afer gospodarczych. Nie chodzi już o sensacyjną publicystykę, lecz rzeczywiste prześledzenie przemian. Dzieje afery alkoholowej wymagają wejścia do archiwów ministerstw, zwłaszcza dawnego Ministerstwa Współpracy Gospodarczej z Zagranicą i prześledzenia tego, jak powstawały dziwne przepisy powodujące straty budżetu.
Wielkim oddzielnym tematem jest historia służb związanych z MSW. Już w czerwcu ukaże się monografia Tomasza Kozłowskiego „Koniec imperium MSW”. To pierwsza próba opisu procesu przekształcenia Służby Bezpieczeństwa w Urząd Ochrony Państwa. Podobne monografie powinny powstać w odniesieniu do wymiaru sprawiedliwości.
Brakuje historii narodzin Krajowej Rady Sądownictwa lub powstania nowego Sądu Najwyższego. Również inne obszary życia społecznego zasługują na poważne badania. Przed historykami otwiera się całe morze zagadnień. Wymagają sprawdzenia potężne archiwa, m.in. Najwyższej Izby Kontroli. Korzystałem z niektórych znajdujących się tam dokumentów i uważam, że są swoistą fotografią przemian w Polsce. Mam nadzieję, że historycy będą systematycznie sięgać do tych materiałów w miarę upływania karencji archiwalnej. Dla badaczy dziejów najnowszych otwierają się zupełnie nowe obszary.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /