ZSRR, a obecnie Rosja, nie stosuje taryfy ulgowej wobec słabych. Widząc, że przeciwnik staje się coraz słabszy i uległy, dąży do wykorzystania tego stanu do własnych korzyści – mówi PAP prof. Marek Kornat z Instytutu Historii PAN. 1 lipca 1991 r. rozwiązane zostały struktury polityczne Układu Warszawskiego.
PAP: Dlaczego Związek Sowiecki zdecydował się na stworzenie Układu Warszawskiego w roku 1955, gdy niepodzielnie panował nad nad całą Europą Środkową i Wschodnią?
Prof. Marek Kornat: Motywów jego powołania było kilka, ale najważniejszym była remilitaryzacja Republiki Federalnej Niemiec. W 1954 r. podpisano tzw. traktaty paryskie przyznające nowemu państwu niemieckiemu prawo do posiadania sił zbrojnych. W tych warunkach sowiecka propaganda w sposób bardzo szeroki eksploatowała motyw niemieckiego zagrożenia. Pamiętajmy, że dobiegało dopiero pierwsze dziesięciolecie pokoju po wywołanej przez Niemcy straszliwej II wojnie światowej. Strach przed nową wojną był w społeczeństwach europejskich zjawiskiem nierzadkim. Związek Radziecki dążył więc do odwołania się do tego motywu.
W maju 1955 r. procedury ratyfikacyjne układów paryskich dobiegły końca. Odpowiedzią sowiecką na ten fakt było zwołanie konferencji z udziałem ZSRR i jego państw satelickich, na której proklamowane miało zostać powołanie Układu Warszawskiego. Sowieci zdecydowali się na wybór Warszawy jako miejsca powołania nowego sojuszu oraz umieszczenie jej w jego nazwie zapewne w celu sięgnięcia do pamięci o II wojnie światowej i wykorzystania motywu miasta najbardziej poszkodowanego przez niemiecki militaryzm.
Nie znamy niemal w ogóle rozważań strategicznych Stalina jakie snuł w ostatnich latach swojego życia. Wydaje się jednak, że nie planował takiej organizacji jak Układ Warszawski, kierując się przekonaniem, że mogłaby dopuszczać państwa wasalne do pewnej formalnej równorzędności z ZSRR. Dominacja sowiecka była tak wielka i oczywista, że w jego opinii nie powinna być nawet symbolicznie umniejszana.
Marek Kornat: W maju 1955 r. procedury ratyfikacyjne układów paryskich dobiegły końca. Odpowiedzią sowiecką na ten fakt było zwołanie konferencji z udziałem ZSRR i jego państw satelickich, na której proklamowane miało zostać powołanie Układu Warszawskiego. Sowieci zdecydowali się na wybór Warszawy jako miejsca powołania nowego sojuszu oraz umieszczenie jej w jego nazwie zapewne w celu sięgnięcia do pamięci o II wojnie światowej.
PAP: Półtora roku później mamy pierwszy gorący moment w stosunkach między NATO a Układem Warszawskim, czyli sowiecką interwencję na Węgrzech. Czy reakcja NATO, a szczególnie Amerykanów, nie powinna być bardziej zdecydowana?
Prof. Marek Kornat: Rok 1956 był wielkim kryzysem wewnątrz Bloku Wschodniego. Zauważmy, że ZSRR już od roku 1949 posiadał broń nuklearną. Wojna w 1956 r. miałaby więc taki charakter i nie jestem przekonany jaki byłby jej wynik. W 1957 r. Sowieci wystrzelili Sputnika 1, co było równoznaczne z możliwością zaatakowania rakietami z głowicami nuklearnymi celów na półkuli zachodniej, ale wydaje się, że już jesienią 1956 roku mogli dysponować takimi możliwościami.
Jeśli zaś chodzi o sam kryzys węgierski, to należy podkreślić, że przywódcy Zachodu, a szczególnie prezydent Dwight Eisenhower, potraktowali tę sytuację w sposób wybitnie defensywny. Paul-Henri Spaak, pełniący wówczas funkcję sekretarza generalnego Sojuszu Północnoatlantyckiego, wygłosił oświadczenie, w którym stwierdzał, że NATO nie planuje jakichkolwiek działań wobec tego kryzysu. Była to nowa afirmacja porządku jałtańskiego, która upewniła Sowietów, że ich interwencja będzie bezkarna. To oświadczenie było wielkim błędem i niezwykle cynicznym potwierdzeniem zasady pacta sunt servanda, czyli krótko mówiąc, zgodą, że obszar na wschód od żelaznej kurtyny jest ekskluzywną sferą wpływów ZSRR.
PAP: Czy inna postawa NATO mogła zapobiec wkroczeniu Armii Radzieckiej na Węgry?
Prof. Marek Kornat: Gdyby kryzys węgierski wywołał reakcje ostrzegawcze Zachodu, nie tylko militarne, ale choćby gospodarcze, a poza tym gdyby towarzyszyły mu ruchy wojsk np. w rejonie Morza Śródziemnego, może powstrzymałoby to Sowietów. Pamiętajmy, że Węgrzy ogłosili wyłącznie neutralność, nie zgłosili przecież chęci przyłączenia się do NATO.
Krótko mówiąc, w roku 1956 NATO nie prowadziło żadnej polityki odstraszania, ale wyłącznie przyglądało się rozwojowi wypadków. Mogło to wynikać z założenia, że z powodu lokalnego konfliktu wewnątrz sowieckiej strefy wpływów nie sposób niszczyć atmosfery odprężenia po śmierci Stalina w 1953 r., która zaowocowała porozumieniem w sprawie Korei, Austrii, Wietnamu oraz rozmowami rozbrojeniowymi.
PAP: W latach 60. Władysław Gomułka bardzo niechętnie odnosił się do wszelkich prób zwiększenia wydatków wojskowych. Jaka w tym czasie była pozycja PRL-u w Układzie Warszawskim?
Prof. Marek Kornat: Jeśli chodzi o niechęć Gomułki do zwiększania wydatków wojskowych to można zauważyć, że był to człowiek na tyle rozumny, choć reprezentujący komunistyczną wykładnię racji stanu, że zdawał sobie sprawę z gigantycznych ciężarów jakie zbrojenia nakładały na gospodarkę PRL. Znajdował się w trudnym położeniu – społecznych żądań poprawy warunków życia i przeciwnych im, zbrojeniowych żądań Moskwy.
Pamiętał, że niezwykle ambitny Plan Sześcioletni został pokrzyżowany przez żądania Moskwy, aby zdominowały go zbrojenia. Zakończyło się to czymś w rodzaju małego powstania robotniczego w czerwcu 1956 r. w Poznaniu oraz - po raz pierwszy w historii PRL - przypadkiem strzelania do protestujących. Oczywiście pamiętajmy, że w żadnej doniosłej sprawie przywódca PRL-u nie mógł się oprzeć Sowietom. W odróżnieniu od położonej geopolitycznie raczej na uboczu Rumunii, niemożliwe były w komunistycznej Polsce otwarcie antysowieckie posunięcia.
Kiedy mowa o roli PRL-u w Układzie Warszawskim, to należy podkreślić, że fundamentalną sprawą dla tego kraju było nieuznawanie przez państwa NATO granicy na Odrze i Nysie. Walka o to uznanie jest kamieniem węgielnym dyplomacji lat sześćdziesiątych. Najpierw takie potwierdzenie udało się uzyskać ze strony prezydenta Francji Charlesa de Gaulle’a w 1958 r. Do momentu podpisania układu Brandt-Gomułka z 7 grudnia 1970 r. granica miała w oczach Zachodu charakter regulacji tymczasowej.
Gomułka był najbardziej stanowczy w kontaktach z Sowietami, szczególnie na tle takich ludzi jak Gierek czy Jaruzelski, choć nie mógł i nie uważał za stosowne przeciwstawiać się wielu elementom dyktatu Moskwy. Gdy po śmierci Stalina do władzy zbliżał się w ZSRR Ławrientij Beria, pojawiały się ponoć w Moskwie pomysły przeprowadzenia nowej granicy pomiędzy PRL a NRD. Pogłoski takie ujawniły się również jesienią 1956 r. Koncepcja taka miała zakładać oddanie państwu niemieckiemu między innymi Szczecina. Wszystko to miało służyć wymuszeniu poddańczej wierności władz w Warszawie.
W tzw. trzecim świecie polityka PRL polegała na wsparciu strategii sowieckiej, zgodnie z wyznaczoną jej rolą satelicką. Gdy chodzi o działanie w takich „egzotycznych” regionach świata to można wskazać Wietnam. Podczas toczącej się tam wojny dyplomacja PRL działała z mandatu ONZ, podobnie jak w Korei czy Kambodży.
Błyskawiczne i całkowite zwycięstwo Izraela w wojnie sześciodniowej w 1967 r. wywołało popłoch wśród krajów Układu Warszawskiego przekonanych, że jest to swoista zapowiedź możliwości tego typu uderzenia ze strony NATO. Skutkowało to żądaniami Moskwy w kwestii zwiększenia zbrojeń.
PAP: W latach 70. w stosunkach pomiędzy blokami polityczno-wojskowymi doszło do odprężenia. Jednocześnie jednak był to okres potężnych zbrojeń państw Układu Warszawskiego. Zdaniem wielu komentatorów przyczyniły się one do gospodarczego upadku PRL-u.
Prof. Marek Kornat: Te wydarzenia należy interpretować w kontekście strategii sowieckiej. ZSRR, a obecnie Rosja, nie stosuje taryfy ulgowej wobec słabych. Widząc, że przeciwnik staje się coraz słabszy i uległy, dąży do wykorzystania tego stanu do własnych korzyści. Procesy odprężeniowe były z ulgą przyjęte przez opinię publiczną Zachodu, ponieważ kryzys kubański (październik 1962) postawił świat na krawędzi wojny atomowej. Amerykanie najpierw dążyli do dozbrojenia NATO poprzez zainstalowanie w Turcji pocisków rakietowych. Odpowiedzią sowiecką było rozmieszczenie rakiet na Kubie. W wyniku porozumienia Sowieci wycofali je z Kuby, a Amerykanie z Turcji.
Początkowo dominowało wrażenie, że jest to sukces prezydenta Johna Kennedy’ego. Późniejsze porozumienia rozbrojeniowe, takie jak to z 1968 r., które pozwalało na posiadanie broni atomowej wyłącznie stałym członkom Rady Bezpieczeństwa ONZ, kryzys wietnamski i osłabienie Zachodu oraz procesy dekolonizacyjne oznaczały rekrutację do bloku prosowieckiego całego szeregu państw. Z punktu widzenia Afryki Rosja nie jest zagrożeniem, ale raczej synonimem przyjaciela mającego siłę przeciwstawienia się państwom zachodnim. Wydawało się, że ukształtowanie się w takich regionach świata reżimów kryptokomunistycznych przybliża dzień rozszerzenia komunizmu na terytoria Trzeciego Świata. Moskwa intensywnie wykorzystywała te możliwości zbrojąc się przeciwko NATO.
Tymczasem Sojusz Północnoatlantycki w 1967 r. dokonał zmiany doktryny. W ramach założeń doktryny elastycznego reagowania broń atomowa miała zostać użyta wyłącznie w odwecie i przyjęto założenie, że wojna może się przez jakiś czas toczyć środkami konwencjonalnymi, a w każdym razie dopóki po broń atomową nie sięgnie nieprzyjaciel. Mimo to ZSRR wchodził w lata 70. jako kraj, który korzysta na przeobrażeniach sytuacji międzynarodowej, a Zachód jest wyraźnie osłabiony. Cała dekada została wykorzystana do wzmocnienia Układu Warszawskiego. Zmiana sytuacja nastąpi dopiero w latach 80.
PAP: Czy ta postawa Zachodu w latach 70. nie jest dowodem głębokiej naiwności w postrzeganiu Związku Sowieckiego i Układu Warszawskiego?
Prof. Marek Kornat: Naiwność w interpretowaniu celów i metod ZSRS lub Rosji występowała na Zachodzie zawsze, ale należy również pamiętać, że w atmosferze po Wietnamie w USA ciężko było znaleźć poparcie dla nowych zbrojeń i ofensywnej polityki zagranicznej. W RFN będącej głównym partnerem USA w Europie rządzili socjaldemokraci z Willym Brandtem. Poza tym głównym architektem polityki zagranicznej USA przy prezydencie Richardzie Nixonie był Henry Kissinger, który był gloryfikatorem klasycznej doktryny równowagi sił. Innymi słowy pragnął on umacniania status quo, a nie dążenia do przewagi nad przeciwnikiem. Naiwność na pewno miała swój wpływ, ale wielkie znaczenie miał również kryzys powietnamski i taktyka Kissingera, zakładająca trwałą koegzystencję dwóch globalnych imperiów.
PAP: Układ Warszawski miał w swoim arsenale jeszcze jeden mechanizm osłabiania państw NATO. Dziś nazwalibyśmy takie działania hybrydowymi, które wówczas m.in. polegały na wspieraniu ruchów pacyfistycznych i rozbrojeniowych na Zachodzie.
Prof. Marek Kornat: Wiele napisał o tym w książce „Sąd w Moskwie" Władimir Bukowski, który jako jeden z niewielu miał prawdopodobnie zupełnie nieskrępowany dostęp do sowieckich archiwów. Myślę, że nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że ruchy pacyfistyczne były na ogromną skalę wspierane, finansowane i inspirowane przez Moskwę. Podobnie było z procesami dekolonizacyjnymi w Trzecim Świecie. Oba działania służyły moralnej erozji społeczeństw Zachodu, aby nie dopuścić do ich wzmocnienia oraz wzmocnienia działań NATO w polityce światowej. Nie sprowadzałbym tego wpływu wyłącznie do działań klasycznej agentury służb specjalnych. Dużą przecież rolę odrywali również agenci wpływu oraz osoby nieświadome działań mających charakter sponsoringu ich ruchów.
Marek Kornat: Myślę, że nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że ruchy pacyfistyczne były na ogromną skalę wspierane, finansowane i inspirowane przez Moskwę. Podobnie było z procesami dekolonizacyjnymi w Trzecim Świecie. Oba działania służyły moralnej erozji społeczeństw Zachodu, aby nie dopuścić do ich wzmocnienia oraz wzmocnienia działań NATO w polityce światowej.
PAP: W tej samej dekadzie Układ Warszawski zaczął przegrywać starcie technologiczne z NATO. Z drugiej jednak strony pojawiają się opinie, że w pierwszej połowie lat 80. istniało realne niebezpieczeństwo ataku Sowietów i ich sojuszników na zachodnią Europę. Czy jesteśmy w stanie ocenić realność takich hipotez?
Prof. Marek Kornat: Na ten temat wiemy stosunkowo mało i bazujemy głównie na przypuszczeniach. Zauważmy, że lata 80. rozpoczynają się zaskakującą sowiecką inwazją na Afganistan w grudniu 1979 r. Jej celem było podtrzymanie tamtejszego reżimu prosowieckiego. Tym razem reakcja Zachodu była odpowiednia. Kontrofensywa Zachodu zakładała dalsze zbrojenia i instalację nowych rakiet z głowicami atomowymi w Europie. Ta decyzja zapadła w 1980 r., gdy Ronald Reagan nie był jeszcze prezydentem USA. Kiedy nim został, poszedł za ciosem i kontynuował wyścig zbrojeń. Dążył do gospodarczego osłabienia ZSRR. Miał również świadomość, że blok wschodni przegrywa wyścig technologiczny.
Lata poprzedzające dojście Michaiła Gorbaczowa do władzy, upływające pod rządami Leonida Breżniewa oraz człowieka KGB Jurija Andropowa, to okres dość zagadkowy. Sowietolodzy od dawna podnoszą argument, że w tym czasie rozważano na Kremlu pójście na konfrontację z Zachodem. Jest to jednak tylko hipoteza. Można również wspomnieć o publikacjach, których autorzy twierdzą, że szef Sztabu Generalnego Armii Sowieckiej marszałek Nikołaj Ogarkow był zwolennikiem takich działań. Zbrodnicze zestrzelenia koreańskiego samolotu pasażerskiego nad Kamczatką uchodzi za moment sygnalizujący, że myślenie kategoriami wywołania wojny było Sowietom nieobce.
Z drugiej strony każdy musiał mieć świadomość, że USA rządzone przez Reagana nie byłyby bezczynne w wypadku zajęcia przez ZSRR Europy Zachodniej i dojścia do Atlantyku. Czy kierownictwo sowieckie liczyło się więc z tym, że będzie to wojna atomowa, która nie będzie miała zwycięzców? Tego nie wiemy. Można jedynie dodać, że za czasów pierestrojki i po upadku ZSRR pojawiły się informacje, że w latach 1981-1984 kierownictwo na Kremlu rozważało wywołanie wojny w celu wyjścia z pogłębiających się własnych problemów gospodarczych. Andropow miał zdawać sobie sprawę z przegrywania przez ZSRR rywalizacji technologicznej i z tego, że fakt ten działa na ich niekorzyść. Sprowokowanie kryzysu i zaryzykowanie wojny mogłoby być wyjściem z tej sytuacji.
Wyjaśnienie tych kwestii bez źródeł sowieckich jest raczej niemożliwe. Scenariusz ten przypomina jednak rok 1914, gdy kierownictwo wojskowe w Berlinie z cesarzem Wilhelmem II na czele myślało, że czas działa na ich niekorzyść i należy wykorzystać kryzys po zamordowaniu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie do rozpoczęcia wojny.
PAP: Skoro jesteśmy przy analogiach z I wojną światową, to warto zauważyć, że w lipcu 1914 r. nikt, po żadnej ze stron nie chciał okazać nawet cienia słabości. Czy ten sposób myślenia nie był największym niebezpieczeństwem w stosunkach pomiędzy NATO i Układem Warszawskim?
Prof. Marek Kornat: Tak, obydwie strony dążyły do trzymania się swoich doktryn. Publiczna kompromitacja poprzez jawne odstąpienie od głoszonych zasad powodować może łańcuch nieprzewidywalnych zdarzeń. NATO funkcjonowało, ponieważ trzymało się w swoich działaniach założeń Traktatu Waszyngtońskiego, który jednakże nigdy nie został zastosowany w czasie zimnej wojny. Doszło w jej trakcie do licznych krwawych wojen na obrzeżach bloków wojskowych, ale do żadnego bezpośredniego starcia. Trwałość Sojuszu byłaby w pełni jasna, gdyby Sowieci zaatakowali jednego z członków NATO. Niezastosowanie artykułu 5 oznaczałoby koniec NATO. Tego Sowieci nigdy nie sprawdzili.
PAP: Jakie postacie były kluczowe dla funkcjonowania NATO w okresie zimnej wojny? Na czele państw zachodnich stali ludzie tacy jak Margaret Thatcher i Ronald Reagan, działający na rzecz wzmocnienia siły Sojuszu, ale z kolei de Gaulle wyprowadził Francję ze struktur wojskowych NATO i wyrażał głęboki sceptycyzm wobec dominacji amerykańskiej w Europie Zachodniej.
Prof. Marek Kornat: Twórcą NATO był niewątpliwie prezydent Harry S. Truman. Jest to notabene przywódca niedoceniany, ale w mojej opinii przysłużył się obronie Zachodu przed ekspansją komunizmu. Polacy oczywiście nie mogą powiedzieć, żeby zrobił coś konkretnego dla przekreślenia porządku jałtańskiego. Nie możemy również zapomnieć, że na początku swojej prezydentury całkowicie ustąpił Stalinowi w sprawie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, który później przeprowadził drastycznie sfałszowane wybory do Sejmu Ustawodawczego.
Myślę, że postaciami wielce zasłużonymi dla NATO byli Ernest Bevin oraz Clement Attlee, czyli minister spraw zagranicznych i premier Wielkiej Brytanii. W swojej polityce nie poszli na jakiekolwiek koncepcje sprzyjające Sowietom, mimo lewicowej orientacji, ale partycypowali czynnie w tworzeniu systemu atlantyckiego.
Wielką rolę odegrał również Konrad Adenauer, który wprowadził Niemcy do NATO i trzymał się doktryny, że jego kraj powinien utrzymywać związki z innymi państwami Europy Zachodniej. Nie zgodził się na transakcję, którą w listopadzie 1952 r. proponował Stalin w swej nocie do rządów mocarstw zachodnich. Miała ona polegać na zjednoczeniu Niemiec, wolnych wyborach, ich neutralizacji i wycofaniu się wojsk sowieckich za Odrę. RFN zerwałaby w ten sposób z Zachodem. Była to wielka pokusa dla Adenauera, ale ten zdecydowanie ją odrzucił.
Gdy chodzi o de Gaulle’a to należy zauważyć, że we Francji syndrom utraconej potęgi mocarstwowej po II wojnie światowej jest bardzo silny po dziś dzień. Przywództwo de Gaulle’a było ofertą odzyskania dawnej rangi. Był to jego swoisty kontrakt z własnym narodem. Obserwując dominację USA i procesy odprężeniowe zdecydował się na wyprowadzenie Francji ze struktur wojskowych NATO. Skutkowało to przeniesieniem kwatery głównej Sojuszu z Paryża do Brukseli. Dodajmy przy tym, że Francja w 1966 r. zbudowała własną broń nuklearną. Na jego politykę należy więc patrzeć poprzez dążenie do odbudowy mocarstwa. Nie była to polityka prosowiecka, ale taka, która mogła dać ZSRR pewne atuty polityczne.
PAP: Lata 80. to okres odrodzenia NATO, czy raczej pogłębienie się amerykańskiej dominacji w tej organizacji?
Prof. Marek Kornat: Myślę że współwystępowały obydwa te procesy. Uważam, że decyzja o odpowiedzi na agresję sowiecką na Afganistan poprzez instalację rakiet amerykańskich w Europie świadczy o odzyskaniu wiary w możliwość skutecznych działań NATO. Amerykańska dominacja zawsze zapewniała Sojuszowi możliwości działania. Zdecydowanie więc uważam, że był to okres odrodzenia NATO i skierowania amerykańskiej polityki na realistyczne tory.
Prezydent Reagan był politykiem realistycznym i zgodnie z faktycznym stanem rzeczy uważał, że z Moskwą należy rozmawiać wyłącznie z pozycji siły, ponieważ liczy się wyłącznie z silnymi. Kiedy na Kremlu odczuwają, że przeciwnik jest słaby lub bezradny, to wykorzystują ten stan w sposób bezlitosny. Przywódcy sowieccy, również wojskowi, mieli wielkie możliwości analityczne i wyciągania wniosków.
Drugim założeniem Reagana była eskalacja zbrojeń, która spowodować miała ekonomiczne osłabienie przeciwnika. Myślę, że Reagan nie zakładał, że doprowadzi to do zupełnego upadku ZSRR w tak szybkim tempie. Z pewnością jednak uważał, że wzmocnienie potęgi Zachodu i negocjacje z pozycji siły, w imię doprowadzenia do nowej równowagi, będą skuteczne w polityce wobec Moskwy.
Kiedy Reagan rozpoczynał swoją pierwszą kadencję przewaga Układu Warszawskiego nad NATO była bardzo poważna, zarówno w siłach konwencjonalnych, jak i uzbrojeniu nuklearnym. USA natomiast nieprzerwanie posiadały przewagę w takich rodzajach broni jak strategiczne siły morskie. We wszystkich innych przewagę mieli Sowieci. Reagan mówiąc swojemu narodowi, że dąży do odzyskania prawdziwej równowagi sił nie kłamał. Była to realistyczna ocena sytuacji. Prezydentura Reagana nie zniwelowała sowieckiej przewagi w broniach konwencjonalnych, szczególnie w Europie. Intensywne zbrojenia atomowe sprawiły jednak, że równowaga została przywrócona, ale przewaga amerykańska wynikała z większej doskonałości technicznej. Wielki niepokój w Moskwie wywołała zwłaszcza tzw. Inicjatywa Obrony Strategicznej (SDI), czyli pomysł tarczy przeciwatomowej budowanej z wykorzystaniem przestrzeni kosmicznej. Był to – przypomnijmy – pomysł administracji Reagana.
Marek Kornat: Jestem zdecydowanym zwolennikiem tezy, że obecna agresywna i zaborcza polityka zagraniczna i wojskowa Rosji pozostaje wyraźną kontynuacją działań, dążeń i tradycji sowieckich. Rosja nie uważa za możliwe istnieć bez imperium, a jeśli utraci jakieś terytoria, to natychmiast zostaną one opanowane przez przeciwników Rosji. Takie myślenie dominuje na Kremlu i nie ulega większym zmianom. Raczej też nie ulegnie zmianie w najbliższej przyszłości.
PAP: Na ile obecna polityka rosyjska wobec NATO jest kontynuacją tej sprzed 1991 r.? Czy wizerunek NATO w Rosji zmienił się po upadku imperium?
Prof. Marek Kornat: Moim zdaniem należy wyróżnić dwa okresy. Lata 90. są nazywane w Rosji okresem „wielkiej smuty”, na wzór tej z początku XVII w. Trudno ocenić jakie były cele ówczesnej polityki rosyjskiej. Prezydent Rosji i inni przywódcy tego kraju nie byli - mówiąc kolokwialnie - właściwymi osobami na właściwym miejscu.
Okres po 2000 r., czyli rządy Władimira Putina to bez wątpienia próba kontynuacji sowieckiej polityki imperialnej, z tym, że dopiero agresja na Gruzję (2008) rozpoczyna konkretne działania zbrojne. W Rosji dokonuje się ciekawe zjawisko opisane przez niemieckiego politologa, który stwierdził, że jest to proces rusyfikacji sowieckiej przeszłości. Ma to być asymilacja „dorobku” ZSRR i traktowanie go jako niezbywalnego elementu własnej tożsamości. Z sowietyzmu czerpie się dumę z bycia przez Rosję supermocarstwem.
ZSRS utożsamia się z Rosją, dokonuje się podstawienia. W czasach sowieckich nie mówiło się o Rosji, było to wręcz zabronione. Obecnie myśląc o ZSRR uważa się, że była to Rosja.
Jestem więc zdecydowanym zwolennikiem tezy, że obecna agresywna i zaborcza polityka zagraniczna i wojskowa Rosji pozostaje wyraźną kontynuacją działań, dążeń i tradycji sowieckich. Rosja nie uważa za możliwe istnieć bez imperium, a jeśli utraci jakieś terytoria, to natychmiast zostaną one opanowane przez przeciwników Rosji. Takie myślenie dominuje na Kremlu i nie ulega większym zmianom. Raczej też nie ulegnie zmianie w najbliższej przyszłości.
PAP: Obraz NATO w propagandzie rosyjskiej również nie różni się zbyt wyraźnie od wizerunku w narracji sowieckiej na przykład z okresu reaganowskiego.
Prof. Marek Kornat: Zdecydowanie tak. Każde posunięcie NATO w kierunku zbrojeń lub podejmowania zobowiązań wobec nowych państw są postrzegane jako przygotowania wroga do agresji na Rosję. Sojusz jest postrzegany jako bezwzględny wróg, który czyha na Rosję, aby ją wykończyć, a już na pewno zdegradować z pozycji mocarstwa. Propaganda Kremla jednoznacznie to deklaruje.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ mjs/ ls/