Józef Piłsudski w pewien sposób rozwiązał sobie ręce – stał się samotnikiem z Sulejówka, legendą, nadal pierwszym marszałkiem Polski, ale niepełniącym żadnych funkcji państwowych – mówi PAP prof. Przemysław Waingertner. 95 lat temu, 3 lipca 1923 r., Piłsudski wycofał się z życia politycznego.
PAP: Podczas otwarcia obrad Sejmu w listopadzie 1922 r. Józef Piłsudski stwierdził: „W naszej ojczyźnie istnieje możliwość lojalnej współpracy ludzi, stronnictw i instytucji państwowych”. Czy jesienią 1922 r., przed wypadkami związanymi z zabójstwem Gabriela Narutowicza, wciąż wierzył w możliwość sprawnego funkcjonowania demokracji parlamentarnej?
Prof. Przemysław Waingertner: Wydaje się, że tak. W przypadku Józefa Piłsudskiego mamy do czynienia z ewolucją poglądów. Nie zapominając o przewrocie majowym, należy podkreślić, że Piłsudski był jednym z głównych konstruktorów systemu demokratycznego II RP.
W listopadzie 1918 r. głównym zadaniem „zleconym” premierowi Jędrzejowi Moraczewskiemu było szybkie ogłoszenie ordynacji wyborczej oraz przygotowanie wyborów parlamentarnych, które miały wyłonić Sejm Ustawodawczy, tak aby był najbardziej reprezentatywny dla polskiego społeczeństwa. Można więc powiedzieć, że był to krok w kierunku budowania parlamentaryzmu.
Również jego działalność dekretowa oraz akceptowanie przez niego decyzji rządu zmierzały w kierunku budowania państwa sprawiedliwości społecznej. Piłsudski miał wizję Polski, dla której 11 listopada był – posługując się tutaj pewną historyczną, późniejszą analogią – rodzajem „grubej kreski”. Uważał, że do tego momentu on i jego przeciwnicy byli po różnych stronach barykady, ale obecnie należy pracować dla dobra państwa.
Rozczarowanie do parlamentaryzmu narastało w nim stopniowo, wraz z rozwojem jego przekonania – dzielonego z innymi obserwatorami życia politycznego – że stworzony w 1921 r. parlamentaryzm nie spełnia podstawowych warunków funkcjonalności systemu politycznego i ideowości stronnictw politycznych.
Prof. Przemysław Waingertner: W przypadku Piłsudskiego mamy do czynienia z ewolucją poglądów. Nie zapominając o przewrocie majowym, należy podkreślić, że był on jednym z głównych konstruktorów systemu demokratycznego II RP.
Pamiętajmy, że w II RP, w okresie obowiązywania konstytucji marcowej, nie mieliśmy do czynienia z systemem, który spełniałby zasadę Monteskiuszowskiego trójpodziału władzy. Ten porządek ustrojowy był wyraźnie przesunięty w stronę zwiększonej, dominującej władzy parlamentu, który mógł na bieżąco ingerować w pracę rządu. Przekonanie, że ten system jest niewydolny, narastało w Piłsudskim stopniowo.
PAP: Jak Piłsudski wyobrażał sobie swoją rolę polityczną w ramach takiego systemu?
Prof. Przemysław Waingertner: Według mojego bardzo głębokiego przekonania, które dzielę z częścią historyków, Piłsudski uważał, że koniec I wojny światowej nie oznacza końca konfliktu europejskiego.
Jego tragedia polegała m.in. na dostrzeganiu, że niewielu polityków podzielało jego pogląd na temat sytuacji w Europie. Dla niego pokój panujący na kontynencie był tylko kilku lub kilkunastoletnią przerwą w działaniach wojennych. Świadczą o tym liczne wypowiedzi Piłsudskiego. Dlatego od początku budowania systemu parlamentarnego dążył do zachowania w swoim ręku i pod kontrolą swoich współpracowników dwóch ważnych dziedzin polityki – polityki zagranicznej i spraw wojskowych.
Nawet po wycofaniu się z pełnienia jakichkolwiek funkcji cywilnych wciąż sprawował funkcję przewodniczącego Ścisłej Rady Wojennej. Zrezygnował z niej dopiero w połowie 1923 r. Przypomnijmy, że Ścisła Rada Wojenna była organem odpowiadającym za całość polskich przygotowań do wojny w sferze logistyki, uzbrojenia, strategii i dowodzenia. Przewodniczący Rady miał być wodzem naczelnym w przypadku wybuchu wojny.
Niezależnie od krytycznych ocen dotyczących systemu politycznego Piłsudski usiłował utrzymać w swoim ręku sprawy, które uznawał za najważniejsze dla spraw obronności. W jego opinii inne problemy miały charakter drugoplanowy. Kontynuację tej polityki będzie można obserwować po 1926 r.
PAP: Część historyków uważa, że Piłsudski już w trakcie kryzysu politycznego w grudniu 1922 r. rozważał przejęcie władzy przez swego rodzaju zamach stanu. Czy są na to jakiekolwiek poważne dowody?
Prof. Przemysław Waingertner: Tak, istnieją udokumentowane relacje na temat wypowiedzi Piłsudskiego z tego okresu, które mogą świadczyć, że wstrząs polityczny, jaki wywołała śmierć prezydenta Narutowicza, mógł on wykorzystać do umocnienia swojej pozycji w państwie.
O rezygnacji z takich planów zadecydowały dwa czynniki negatywne. Były naczelnik państwa zdał sobie sprawę, że Polska nie dojrzała jeszcze do takich rozwiązań. Jego wizja historii Polski i przyszłych zagrożeń nie znajdowała jeszcze zrozumienia społecznego, które bez wątpienia będzie dość szerokie po maju 1926 r. Najprawdopodobniej uznał, że taki krok z jego strony nie będzie miał społecznej legitymizacji. Drugim czynnikiem była postawa jego zaplecza politycznego. Przywódca PPS Ignacy Daszyński spacyfikował nastroje tej partii, której wielu działaczy po zamachu na prezydenta sądziło, że czas na przejęcie władzy przez „zdrowy element”, jakim miał być Józef Piłsudski i jego zwolennicy. Ocena sytuacji, której dokonał Piłsudski, wykluczała jakiekolwiek działania wyjątkowe.
PAP: Czy Piłsudski mógł wówczas liczyć na „zdrowy element” w szeregach wojska?
Prof. Przemysław Waingertner: Armia II RP była bardzo barwna. Składała się z żołnierzy i oficerów wywodzących się z Legionów, Błękitnej Armii; byli w niej członkowie POW, wojsk państw zaborczych, co sprawiało, że istniało w niej szerokie spektrum poglądów politycznych.
Dla armii jako całości Piłsudski był przede wszystkim symbolem zwycięskiej kampanii w wojnie z bolszewikami. Jego autorytet był uznawany dość powszechnie. Dodałbym również, że później te nastoje będą się przekładały na nastroje społeczne. Należy pamiętać, że wielu żołnierzy i oficerów było wówczas zwalnianych „do cywila”. Często czuli się jak piąte koło u wozu i zasilali szeregi bezrobotnych. Byli oni grupą bardzo podatną na argumenty Piłsudskiego, w których zwracał on uwagę na partyjniactwo i chaos polityczny.
Ludzie ukształtowani okresem walki o niepodległość zderzali się z rzeczywistością ustroju, który niezależnie od krytyki Piłsudskiego bez wątpienia działał wadliwie. Nie funkcjonował on tak, jak chcieli tego twórcy małej konstytucji z 1919 r. i konstytucji marcowej; był w dużej mierze dysfunkcjonalny.
Prof. Przemysław Waingertner: W II RP, w okresie obowiązywania konstytucji marcowej, nie mieliśmy do czynienia z systemem, który spełniałby zasadę Monteskiuszowskiego trójpodziału władzy. Ten porządek ustrojowy był przesunięty w stronę zwiększonej, dominującej władzy parlamentu, który mógł na bieżąco ingerować w pracę rządu. Przekonanie, że ten system jest niewydolny, narastało w Piłsudskim stopniowo.
PAP: Rząd Wincentego Witosa został powołany w maju 1923 r. Jakie były stosunki Piłsudskiego z nowym premierem oraz ministrem spraw wojskowych Stanisławem Szeptyckim?
Prof. Przemysław Waingertner: Stosunki z Szeptyckim były napięte ze względu na różne rodowody tych polityków. Szeptycki wywodził się z szeregów armii austro-węgierskiej. Legiony Polskie powstawały w 1914 r. w sporze z oficerami polskiego pochodzenia walczącymi w szeregach armii austriackiej.
W przypadku Witosa sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Współpraca tych polityków w 1920 r. układała się dość dobrze. Poglądy Witosa na działalność Piłsudskiego były w miarę pozytywne. Nastawienie Piłsudskiego było analogiczne – mimo wywodzenia się z odmiennych orientacji politycznych. Obaj doceniali więc swoją działalność na forum publicznym i jej rolę państwowotwórczą.
Okres lat 1922–1923 przyniósł wykopanie między nimi głębokiego rowu. Witos przesunął swoją orientację polityczną na prawo, w kierunku obozu narodowego. Uwieńczeniem tego procesu było ustalenie zapisów tzw. paktu lanckorońskiego oraz zawarcie koalicji rządowej. Z punktu widzenia Piłsudskiego było to zawarcie porozumienia z „ludźmi odpowiedzialnymi za śmierć Narutowicza”, a zarazem jego najostrzejszymi przeciwnikami politycznymi. Oba te obozy walczyły o rząd dusz w ówczesnej Polsce.
To zajęcie miejsca po dwóch stronach sporu przyniosło bardzo wyraźną zmianę wzajemnych zapatrywań obu polityków. Witos od tej pory będzie postrzegał działania Piłsudskiego jako antypaństwowe.
Bardzo ostra krytyka urzędników i polityków obozu rządzącego była odtąd prowadzona przez Piłsudskiego jako prywatną osobę. W pewien sposób rozwiązał on sobie ręce – stał się samotnikiem z Sulejówka, legendą, nadal pierwszym marszałkiem Polski, ale niepełniącym żadnych funkcji państwowych. Dla wielu Polaków jego opinie miały natomiast ogromny ciężar gatunkowy i tak właśnie z punktu widzenia Piłsudskiego miały być postrzegane.
Prof. Przemysław Waingertner: Piłsudski miał wizję Polski, dla której 11 listopada był – posługując się tutaj pewną historyczną, późniejszą analogią – rodzajem „grubej kreski”. Uważał, że do tego momentu on i jego przeciwnicy byli po różnych stronach barykady, ale obecnie należy pracować dla dobra państwa.
PAP: Rezygnacja pod koniec czerwca 1923 r. ze wszystkich funkcji miała charakter emocjonalnej manifestacji czy raczej była przemyślanym działaniem politycznym?
Prof. Przemysław Waingertner: Była to przemyślana strategia. Piłsudski formułował czytelne przesłanie do swoich zwolenników. W tym czasie, po powołaniu rządu „polskiej większości”, uznał, że nie widzi możliwości współpracy z taką większością rządową. Taka argumentacja w świetle sporu z endecją oraz zamordowania prezydenta Narutowicza była bardzo czytelna dla zwolenników Piłsudskiego i wszystkich, którzy obserwowali polską politykę. W istocie była to strategia polityczna. Zrzekając się funkcji politycznych, zyskiwał wolność wyrażania swoich poglądów.
Paradoksalnie przez „wycofanie się do Sulejówka” wychodził na plan pierwszy. Oczywiście samotnik z Sulejówka wciąż brał udział w życiu politycznym: przez zjazdy legionistów, wykłady, wywiady prasowe. Wszystkie te działania były na wskroś polityczne i były częścią prowadzonych przez niego działań politycznych. Pamiętajmy, że Piłsudski gdyby pozostał na czele wojska, nie miałby wielkich możliwości dalszego forsowania swojej wizji polskiej obronności, ponieważ nastąpiły zmiany ustawowe, które czyniłyby z niego człowieka ubezwłasnowolnionego przez większość parlamentarną. Takiej sytuacji chciał uniknąć jak ognia.
Prof. Przemysław Waingertner: Według mojego bardzo głębokiego przekonania, które dzielę z częścią historyków, Piłsudski uważał, że koniec I wojny światowej nie oznacza końca konfliktu europejskiego.
PAP: 3 lipca 1923 r., podczas pożegnalnego bankietu w hotelu Bristol, Piłsudski bardzo mocno określił, co nie podobało mu się w ówczesnej Polsce. Zarazem jednak nie nakreślił programu pozytywnego. Czy była to sugestia, że jego powrót do życia politycznego będzie miał charakter pozaparlamentarny i w jego wyniku stanie się on postacią kontrolującą całość polskiego życia politycznego?
Prof. Przemysław Waingertner: Przemówienie w tzw. Sali Malinowej było bardzo przemyślane. Proszę zwrócić uwagę, że przemawiał, ustępując i głośno deklarując, iż nie widzi dla siebie miejsca w tak funkcjonującym systemie politycznym i w ramach takiego otoczenia politycznego. Był to oficjalny ton tego przemówienia pożegnalnego.
Prof. Przemysław Waingertner: Poglądy Witosa na działalność Piłsudskiego były w miarę pozytywne. Nastawienie Piłsudskiego było analogiczne – mimo wywodzenia się z odmiennych orientacji politycznych. Obaj doceniali więc swoją działalność na forum publicznym i jej rolę państwowotwórczą. To okres lat 1922–1923 przyniósł wykopanie między nimi głębokiego rowu.
Jego wypowiedź była bardzo gorzka, krytyczna. Charakteryzował w niej środowisko jego oponentów politycznych, czyli narodową demokrację, chociaż tylko raz padło konkretne wskazanie i dotyczyło raczej prasy, a nie polityków. Krytyka ta miała uzasadniać odejście z życia politycznego. Przedstawienie programu politycznego byłoby więc pewną niekonsekwencją, ponieważ odebrane zostałoby jako zapowiedź powrotu do polityki. Piłsudski chciał zadziałać tak, by stworzyć pewne napięcie polityczne, nakreślić dramatyzm tej sytuacji.
Przypomnijmy, że niemal natychmiast pojawiają się hasła jego zwolenników głoszące, że „armia jest bez wodza”. Fakt odejścia, czy raczej zepchnięcia na margines przez jego przeciwników, miał mobilizować jego zwolenników. Miało to być postawienie wszystkiego na jedną kartę. Jego los dzieliło z nim, oczywiście w znacznie gorszych warunkach, bardzo wielu Polaków, którzy tak jak Piłsudski czuli się zepchnięci na margines. Częste było odczucie, że państwo nie spełnia pokładanych w nim nadziei.
Piłsudski mógł powiedzieć: jestem jednym z was, bo tak jak wy nie jestem dopuszczany do decydowania o losach państwa, mimo że wspólnie wywalczyliśmy niepodległość tego państwa. To bardzo nośna platforma konsolidowania zwolenników – legionistów, peowiaków i tych, którzy po prostu podzielali jego pogląd, że państwo nie działało tak, jak powinno.
PAP: Jak jego przeciwnicy postrzegali jego odejście? Była to dla nich ulga czy raczej przeczuwali, że to część jego strategii?
Prof. Przemysław Waingertner: Moc świadectw każe nam uznać, że większość przeciwników Piłsudskiego uznała jego odejście za triumf. Stwierdzali, że w końcu Piłsudski odsunął się i pozwoli pracować. Dla Piłsudskiego ich „praca” była bałaganem, na który nie było czasu, ponieważ należało przygotowywać się do wojny. Panował więc nastrój ulgi.
Prof. Przemysław Waingertner: Paradoksalnie przez „wycofanie się do Sulejówka” wychodził na plan pierwszy. Oczywiście samotnik z Sulejówka wciąż brał udział w życiu politycznym: przez zjazdy legionistów, wykłady, wywiady prasowe. Wszystkie te działania były na wskroś polityczne i były częścią prowadzonych przez niego działań politycznych.
Później, wraz z mnożącymi się wypowiedziami Piłsudskiego, do jego oponentów docierało, że jego odejście miało charakter pozorny i wciąż bierze on udział w życiu politycznym. Wówczas nie pojawiało się jeszcze przekonanie, że jest to „wstęp” do podjęcia dramatycznego kroku. Potem dla wielu przeciwników Piłsudskiego przewrót majowy był zaskoczeniem.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /