20 grudnia 1922 r., cztery dni po zabójstwie prezydenta Gabriela Narutowicza, Zgromadzenie Narodowe wybrało na prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego. Sprawował on urząd przez prawie 4 lata; 14 maja 1926 r. zrzekł się go w wyniku zamachu majowego.
„Po dokonanych wyborach nie było w Polsce człowieka, który byłby zadowolony z wyboru Wojciechowskiego, ale też nikt nie mógł nic zarzucić temu człowiekowi, prócz tego jednego, że nie potrafił trzymać +fasonu+ prezydenta bądź co bądź poważnego państwa. Pochodząc ze sfer drobnomieszczańskich, nie potrafił nigdy przystosować się do sposobu bycia, stosownego dla prezydenta państw” – charakteryzował drugiego w dziejach Polski prezydenta Jan Skotnicki, dyrektor departamentu kultury i sztuki w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w latach 1922-1929.
W pierwszych wyborach prezydenckich II RP zorganizowanych 9 grudnia 1922 r. zwyciężył Gabriel Narutowicz, kandydat z listy PSL „Wyzwolenie”. Niedługo jednak sprawował on urząd głowy państwa, gdyż już po tygodniu, 16 grudnia, zginął w zamachu przeprowadzonym przez Eligiusza Niewiadomskiego, malarza sympatyzującego z endecją.
Rataj przejmuje obowiązki głowy państwa
Po śmierci Narutowicza, zgodnie z Konstytucją RP uchwaloną 17 marca 1921 r., obowiązki głowy państwa przejął marszałek Sejmu Maciej Rataj. Jego decyzją wyłoniono nowy rząd z Władysławem Sikorskim na czele, który wprowadził w Polsce stan wyjątkowy.
Głównym zadaniem Rataja było zwołanie Zgromadzenia Narodowego, a więc wspólnych obrad Sejmu i Senatu, w celu jak najszybszego wyłonienia nowego prezydenta. Termin posiedzenia wyznaczono na 20 grudnia.
„W imieniu Rzeczypospolitej wołam do Was, Obywatele: skłaniajcie się do zgody w sprawach dobra powszechnego, ona jest pierwszym warunkiem wiernego wykonania ustawy konstytucyjnej, uzdrowienia gospodarczego i wychowania obywateli godnych imienia polskiego” – apelował Wojciechowski.
Do rywalizacji o fotel prezydencki stanęli Stanisław Wojciechowski kandydujący z listy PSL „Piast” oraz Kazimierz Morawski, ówczesny prezes Polskiej Akademii Umiejętności reprezentujący Związek Ludowo-Narodowy. Decydujące rozstrzygnięcie zapadło w pierwszej turze. Zwyciężył Wojciechowski, którzy otrzymał 57 proc. głosów (298) przy 43 proc. Morawskiego (221).
„Wybory odbywały się w gorączkowej atmosferze. Gdy ogłaszano wynik, z ław lewicy pod adresem prawicy padł okrzyk: +Kiedy go zabijecie?+” – przypomina Elżbieta Steczek-Czerniawska, autorka książki „Stanisław Wojciechowski (1869-1953). Prezydent z Kalisza”.
Jeszcze tego samego dnia, 20 grudnia, Wojciechowski został zaprzysiężony w gmachu Sejmu na nową głowę państwa.
„Wybór Wojciechowskiego na prezydenta Rzeczypospolitej większość społeczeństwa powitała z ulgą i nadzieją. Pierwszym, który przesłał mu telegram gratulacyjny, był Ignacy Paderewski (...). Reakcja zagranicy była również pozytywna. Jednym z pierwszych, który przesłał gratulacje Wojciechowskiemu, był prezydent Francji A. Millerand” – pisze Zdzisław Pawluczuk. („Konspirator i prezydent. Rzecz o Stanisławie Wojciechowskim”).
Nowy prezydent, wybrany na tę funkcję w chwili, gdy trwały jeszcze uroczystości pogrzebowe (19-22 grudnia) zastrzelonego przed czterema dniami w warszawskiej Zachęcie Narutowicza, zdawał sobie sprawę z konieczności uspokojenia nastrojów społecznych. Po objęciu prezydentury w orędziu do narodu wygłoszonym jeszcze 20 grudnia nawiązał do tragicznej śmierci swego poprzednika: „Pierwszy Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej ś.p. Gabrjel Narutowicz – poległ z ręki opętanej szałem nienawiści. Ponury cień padł na odradzającą się państwowość polską, na moralne podstawy naszego życia zbiorowego. Nienawiść wytwarza niepokój i nieład, rujnuje życie rodzin i państwa” – ubolewał.
Wojciechowski nie ułaskawił zabójcy Narutowicza. „Ani w aktach ani w sumieniu nie znajduję podstaw do zmiany wyroku sądowego” – uzasadnił odmowę prawa łaski w stosunku do Niewiadomskiego
Jak tłumaczył, jego życzeniem było zbudowanie Polski jednej, niepodzielnej i praworządnej. „W imieniu Rzeczypospolitej wołam do Was, Obywatele: skłaniajcie się do zgody w sprawach dobra powszechnego, ona jest pierwszym warunkiem wiernego wykonania ustawy konstytucyjnej, uzdrowienia gospodarczego i wychowania obywateli godnych imienia polskiego” – apelował Wojciechowski.
Nie było łaski dla Niewiadomskiego
Wojciechowski nie ułaskawił zabójcy Narutowicza. „Ani w aktach ani w sumieniu nie znajduję podstaw do zmiany wyroku sądowego” – uzasadnił odmowę prawa łaski w stosunku do Niewiadomskiego. Drugi prezydent w dziejach Polski nie przypuszczał jednak, że sam stanie się celem zamachu – 5 września 1924 r. podczas pobytu we Lwowie, gdzie miał otworzyć wystawę przemysłową, 19-letni student ukraiński Teofil Olszewski rzucił w jego kierunku ładunek wybuchowy – nikt nie został ranny, gdyż bomba upadła za prezydenckim powozem. Zamachowiec zeznał później, że działał na zlecenie Ukraińskiej Organizacji Wojskowej.
Jednym z pierwszych kroków Wojciechowskiego po objęciu fotela prezydenckiego było podjęcie rozmów z przedstawicielami Związku Ludowo-Narodowego, a więc stronnictwem popierającym jego kontrkandydata w wyborach. Posłów tego klubu, stanowiących w Sejmie większość, prezydent przekonywał o chęci umacniania trwałości systemu parlamentarnego w Polsce. Zapowiedział też działalność na rzecz doprowadzenia do współdziałania różnych opcji politycznych.
Za kadencji Wojciechowski Polska utrzymywała dobre relacje z Francją oraz Wielką Brytanią, unormowane zostały także stosunki z Czechosłowacją.
Prezydentura Wojciechowskiego przypadła jednak na trudne czasy dla wewnętrznej sytuacji Polski. Uzdrowienia wymagała gospodarka i finanse państwa, w kraju szalała inflacja. Niestabilna była także sytuacja polityczna, kolejne rządy upadały w szybkim tempie.
Pisarka Maria Dąbrowska tak wspominała Wojciechowskiego: „Był nie tylko człowiekiem energicznym, praktycznego czynu, ale i człowiekiem wielkiego nieskazitelnego charakteru, co nie zawsze ze sobą idzie w parze. Czystość moralna i bezinteresowny patriotyzm wysunęły go też na najwyższe stanowisko w państwie – najpierw ministra, a potem Prezydenta Rzeczypospolitej."
W 1924 r., za kadencji rządu Władysława Grabskiego, Sejm przyjął ustawę o reformie walutowej i naprawie skarbu; do obiegu – w miejsce marek - wprowadzono złotego polskiego, a działalność rozpoczął Bank Polski – centralna instytucja emisyjna w Polsce.
Wielu ówczesnych polityków podkreślało jednak, że Wojciechowski nie nadawał się na głowę państwa. Skotnicki określił Wojciechowskiego jako „typ społecznika, purytanina”, który nie miał obycia towarzyskiego, co skutkowało częstymi nietaktami. „Wszyscy go czcili i szanowali. Był zacny, ale oschły (...). Wojciechowski wszystkiego sobie odmawiał, byleby oszczędzić skarb państwa, przypuszczał bowiem, że taki powinien być demokratyczny prezydent" – pisał Skotnicki.
Prezydencki adiutant Henryk Comte wspominał, że Wojciechowski był bardzo skromnym człowiekiem. „Nie lubił poza tym afiszować się publicznie, przyjmować hołdów i ukłonów licznego audytorium. Ostro zaprotestował, w czasie swej podróży, w Ostrowi (koło Łomży), kiedy chciano jego imieniem nazwać miejscowe gimnazjum. Zaproponował nazwać je imieniem Stanisława Staszica”.
Szczególnie uciążliwe dla prezydenta było przyjmowanie znamienitych gości zgodnie z należytym ceremoniałem dyplomatycznym. W 1923 r. gościł m.in. marszałka Francji Ferdynanda Focha i króla Rumunii Ferdynanda I. „Prezydent nie znosił etykiety. Chciał być od czasu do czasu +człowiekiem wolnym+” – pisał Comte.
Wojciechowski uwielbiał za to teatr i muzykę. Wolny czas poświęcał na spacery i grę w brydża, często wypoczywał w Spale.
Jego kadencja prezydencka nie trwała 7 lat, jak to przewidywała ustawa zasadnicza. 14 maja 1926 r., w wyniku zamachu stanu przeprowadzonego przez Józefa Piłsudskiego (zamachu majowego), prezydent zrzekł się sprawowanej funkcji.
Wojciechowski rezygnuje z prezydentury
Oskarżający polskie władze o nieudolność Piłsudski zdecydował, że na czele wiernych sobie oddziałów wojskowych, wkroczy do stolicy w celu przejęcia władzy. W nocy z 12 na 13 maja 1926 r. prezydent Wojciechowski wydał do armii odezwę, w której stwierdzał m.in.: "Stała się rzecz potworna - znaleźli się szaleńcy, którzy targnęli się na majestat Ojczyzny, podnosząc jawny bunt fałszywymi hasłami uwiedli czystą duszę żołnierza polskiego i dali pierwsi rozkaz do rozlewu krwi bratniej".
Stojący na straży konstytucji Wojciechowski postanowił bronić stolicy, jednak ta już 14 maja znalazła się w rękach zwolenników Piłsudskiego. Zrezygnowany prezydent, ze względu na sytuację „uniemożliwiającą mu sprawowanie urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej”, zrzekł się go. Do dymisji podał się także popierający go premier Wincenty Witos, a z nim cały rząd.
„Przez cały czas konfliktu Wojciechowski był opanowany i dostojny, ale jednocześnie postarzał się i zeszczuplał. Zamach zbrojny Piłsudskiego na konstytucyjną władzę był dla niego zaskoczeniem i wielką tragedią” – tłumaczy Pawluczuk.
Obowiązki głowy państwa ponownie przejął marszałek Sejmu Rataj. Pełnił je do czasu wyboru nowego prezydenta – 1 czerwca 1926 r. został nim Ignacy Mościcki (wcześniej urzędu tego nie przyjął Piłsudski).
Stanisław Wojciechowski (1869-1953) był jednym z założycieli Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS) w 1892 r. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości po I wojnie światowej, w latach 1919-1920 był ministrem spraw wewnętrznych. Od 1920 r. należał do Polskiego Stronnictwa Ludowego "Piast". Po wycofaniu się z życia politycznego w 1926 r. Wojciechowski został profesorem w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego; prowadził także Spółdzielczy Instytut Naukowy.
Pisarka Maria Dąbrowska tak wspominała Wojciechowskiego: „Był nie tylko człowiekiem energicznym, praktycznego czynu, ale i człowiekiem wielkiego nieskazitelnego charakteru, co nie zawsze ze sobą idzie w parze. Czystość moralna i bezinteresowny patriotyzm wysunęły go też na najwyższe stanowisko w państwie – najpierw ministra, a potem Prezydenta Rzeczypospolitej. Na stanowiskach tych szczególnego geniuszu wprawdzie nie okazał, ale i złej pamięci po sobie nie zostawił. Nie miał zresztą zbyt wiele czasu dla wypróbowania swych sił na polu wielkiej polityki – władze rządzące zmieniały się u nas często”.
Waldemar Kowalski (PAP)
wmk/ ls/