Prezes Federacji Rodzin Katyńskich Izabella Sariusz-Skąpska o odnalezionej przez prof. Natalię Lebiediewą liście nazwisk 1996 Polaków wywiezionych do katowni w Mińsku:
"Znalezienie przynajmniej części nazwisk z listy, którą określa się jako listę białoruską, to nie tylko przełom, ale przede wszystkim zakończenie kilkudziesięcioletniego oczekiwania rodzin ludzi, którzy podejrzewali, że ich bliscy, po których ślad zaginął po 17 września '39 roku, a o których mieli sygnał, że zostali umieszczeni w którymś z więzień na Białorusi, w Mińsku to zakończenie wieloletniego oczekiwania.
Lepsza jest każda, nawet najtragiczniejsza wiedza od niewiedzy co z bliskimi się stało, zwłaszcza, że znana była lokalizacja masowych grobów polskich więźniów, wśród tego polskich jeńców wojennych w Kuropatach pod Mińskiem i uzasadnione podejrzenie, że właśnie tam spoczywają ofiary. Wiadomo, że rozkazem z 5 marca '40 roku zostało skazane - bez wyroku sądu - 22 tysiące ludzi i po kolejnych poszukiwaniach udostępniono Polakom listy tych, którzy zginęli w Katyniu Charkowie, Miednoje. Po tym, jak znaleziono listę ukraińską - czyli osób przetrzymywanych na terenie Ukrainy - ciągle brakowało liczby ok. 6 tys. nazwisk. Teraz wiemy, że w archiwach rosyjskich mamy niespełna 2 tys. - czyli lista jest ciągle niepełna.
"Znalezienie przynajmniej części nazwisk z listy, którą określa się jako listę białoruską, to nie tylko przełom, ale przede wszystkim zakończenie kilkudziesięcioletniego oczekiwania rodzin ludzi, którzy podejrzewali, że ich bliscy, po których ślad zaginął po 17 września '39 roku, a o których mieli sygnał, że zostali umieszczeni w którymś z więzień na Białorusi, w Mińsku to zakończenie wieloletniego oczekiwania" - mówi prezes Federacji Rodzin Katyńskich Izabella Sariusz-Skąpska .
Jest to jednak krok w kierunku prawdy, w kierunku upamiętnienia tych ludzi - budowy cmentarzy. Ci, którzy swoich bliskich mają w Charkowie, Katyniu, Miednoje mają taki grób od lat 12. Ci, których nazwiska bliskich znajdują na liście ukraińskiej będą mieli cmentarz w Bykowni. Reszta czeka, a jest to oczekiwanie kilkudziesięcioletnie. Żony tych ludzi nie żyją. Dzieci mają lat co najmniej 72 - to pogrobowcy. Tak naprawdę jest to informacja dla pokolenia wnuków i prawnuków. Ale ten rozdział trzeba zamknąć.
Dla tych osób, które będą przeglądać opublikowane dokumenty w nadziei odnalezienia nazwiska najbliższych będzie to olbrzymie przeżycie, szczególnie dla tych, którzy je tam znajdą. To może źle brzmi, ale naprawdę ci ludzie czekają na tę informację. Zbudowanie cmentarza dla rodzin jest nie tylko działaniem symbolicznym. To ten spóźniony o 70 lat pogrzeb. To jest zamknięcie traumy i przypomnienie, że żyjemy w kulturze, która każe nam grzebać bliskich w sposób godny. Myśl, że szczątki bliskich jest dla naszej wrażliwości kulturowej i religijnej czymś niedopuszczalnym. Toż od godnego pogrzebu bliskich zaczyna się cywilizacja.
Podejrzewam, że tą instytucją, która jest pierwsza do uporządkowywania tej sprawy jest Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, która jest specjalnie powołanym do tego urzędem, we współpracy z MSZ. To Rada zbudowała dotychczasowe cmentarze, to ona buduje cmentarz w Bykowni i walczy o to, by znaleźć nie tylko nazwiska, ale zlokalizować miejsce, gdzie wszyscy ci ludzie naprawdę są pochowani, by oddać im cześć.
Problem polega na tym, że mamy do czynienia ze skomplikowaną sytuacją dyplomatyczną. Pozostałości po zbrodniach NKWD to teren Rosji; to tam mieszczą się archiwa tego zbrodniczego systemu. Z drugiej strony miejsce, gdzie zginęli, to jest Białoruś i to jest zadanie dla polskiej dyplomacji, która będzie musiała zabiegać o to, by miejsce upamiętnienia się znalazło i było możliwe zbudowanie polskiego cmentarza. Potrzebne jest działanie dyplomacji, nie tej najgłośniejszej. Należy pamiętać, że prof. Lebiediewa była przez całe lata członkiem polsko-rosyjskiej grupy ds. trudnych. Jej osiągnięcia są pokłosiem także osiągnięć tej grupy - niezależnej od rządów, ale niezwykle skutecznej.(PAP)
wni/ mow/