Zafascynował mnie społeczny wymiar Światowych Dni Młodzieży; poczucie jedności w Kościele mimo różnorodności kulturowej ich uczestników - mówi PAP Jacek Grabczewski, który od 2000 roku był na wszystkich spotkaniach młodych z papieżem.
"Zobaczyłem, że tak naprawdę nieważne, gdzie się jest geograficznie i w jakim momencie swego życia. Kościół stał się dla mnie podłożem do spotkania ludzi, którzy myślą podobnie jak ja, podobnie chcą przeżywać życie a mieszkają na drugim końcu świata i kulturowo są zupełnie różni. Ich głos był tożsamy z moim. To było coś niesamowitego" - wyjaśnił.
"Poznałem ludzi i to tak naprawdę poznałem, nie że tylko wymieniliśmy się gadżetami czy chwilę porozmawialiśmy. Z niektórymi utrzymuję kontakt do dziś, mimo że mija czas" - podkreślił.
Grabczewski wspomina, że pierwszy raz pojechał na ŚDM, z grupą parafialną, w 2000 r., do Rzymu. Z Polski było wtedy we Włoszech kilkadziesiąt tysięcy pielgrzymów, a wszystkich uczestników ponad 2 mln. Grabczewski miał wówczas 22 lata, był studentem, działał w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży. Jak mówił, wcześniej na ŚDM nie jeździł, bo chodził na piesze pielgrzymki do Częstochowy i uważał, że od tej formy modlitwy nie ma nic lepszego.
Zmienił zdanie. "Jak się pielgrzymuje w Polsce to jest jeden język, jedna kultura, jeden sposób przeżywania swojej młodości, bo żyjemy w podobnych realiach. Jadąc na ŚDM możemy porozmawiać z ludźmi ze wszystkich kontynentów, z przedstawicielami różnych kultur. To mnie do tych spotkań przekonało i spowodowało, że bardzo chciałem uczestniczyć w kolejnych edycjach" - wyjaśnił.
"Ta jedność w Kościele, mimo różnorodności kultury i zwyczajów, bardzo mnie zafascynowała" - opowiadał.
Po Rzymie Grabczewski pojechał na spotkanie młodych z papieżem do Toronto; był w grupie studenckiej. Jak mówił, wymiar tego wydarzenia zmieniło spotkanie z Polonią. "Do tej pory w ŚDM szukałem umocnienia dla siebie. Teraz jako młodzi ludzie z Polski, to my byliśmy umocnieniem dla polskich emigrantów. Nie rozumieliśmy, że ludzie, którzy wyjechali z kraju 20 lat temu mają taki krzywy jego obraz. Nie docierało do nich to, co się z Polską działo w ostatnich latach, nie widzieli zmian. Pytali nas, czy są kolejki za chlebem, czy są towary w sklepach. Mieliśmy misję, by pokazywać Polskę z jak najlepszej strony. Byliśmy jej posłańcami" - opowiadał.
Potem uczestniczył w ŚDM w Kolonii, już bez Jana Pawła II. "On do końca nad tym czuwał, napisał orędzie na ŚDM, przygotowywał młodzież na to spotkanie, a do Niemiec przyjechał nowy papież - Benedykt XVI. Młodzi ludzie z całego świata dobrze go przyjęli. To była zupełnie inna osobowość, charyzmat; już nie showman, tylko taki papież wyciszony, obserwujący rzeczywistość gdzieś z drugiego rzędu" - powiedział.
W 2008 r. Grabczewski pojechał na spotkanie młodych do Sydney; był w elitarnej międzynarodowej grupie liturgicznej. Jako jednemu z dwóch Polaków, po sobotnim czuwaniu, przypadło mu w udziale podtrzymywanie mikrofonu przed papieżem Benedyktem XVI. "Myślałem, że dzieje się coś niesamowitego. Jesteśmy na drugim końcu świata - bo Australia to prawie 30 godzin lotu z Polski - gdzie jest zupełnie inna kultura i obyczaje, inny poziom życia ludzi i inne spojrzenie na świat, gdzie katolicy są w mniejszości, a ja sobie stoję na podium z papieżem i spełniam się jako chrześcijanin" - wspominał.
Jak mówił, nie czuł się wtedy wyjątkowo, ale czuł dumę, że reprezentuje Polskę i polską katolicką młodzież. "Przecież i bez ŚDM ktoś, kto ma pieniądze i wolny czas może być w Australii, ale być w tym kraju właśnie z taką grupą, to coś zupełnie innego" - dodał.
Grabczewski do dziś przyjaźni się i utrzymuje kontakt z osobami, które wówczas były w międzynarodowej grupie liturgicznej; spotykają się m.in. na kolejnych ŚDM-ach.
W 2011 r. pojechał na spotkanie młodych do Madrytu. Jak mówił: jeśli można stopniować przeżycia, to to wydarzenie najmniej mu dało. "Hiszpania była zarządzana przez lewicowych polityków, co drugi młody człowiek nie miał pracy, cele życiowe im się zagubiły i to źle wyglądało" - powiedział. "Byłem tam ponad 3 tygodnie, bo pomagałem w polskim biurze ŚDM, ale trudno było mi się odnaleźć. Na ulicach były jakieś protesty, policja rozganiała tłum, organizacyjnie też to nie było zbyt dobrze urządzone" - wspominał.
W 2013 r. na ostatnim ŚDM w Rio de Janeiro zafascynowała go żywiołowość i temperament Brazylijczyków. "Byliśmy przemile przyjęci przez Polonię; mało już ich tam jest, ledwo mówią po polsku, ale jak usłyszeli, że kilkadziesiąt osób z Polski się wybiera, to potem tak się cieszyli, że - jakby mogli - to by nas na rękach nosili. Tak bardzo chcieli z nami porozmawiać, dowiedzieć się jak naprawdę w tej Polsce jest, czy ci politycy się naprawdę kłócą, bo wiele widzieli w tv" - mówił Grabczewski. "Z kolei nas niosła żywiołowość i temperament Brazylijczyków. Bardzo bym chciał, by Polacy w Krakowie też tak bardzo ponieśli tych, którzy do nas przyjadą" - dodał.
Pytany, czy stać go było na wyjazdy na ŚDM Grabczewski powiedział, że zawsze otrzymywał wsparcie od innych ludzi. "Oddajemy to teraz, np. włączając się w akcję +Bilet dla brata+, która pomaga przyjechać do Krakowa młodym zza wschodniej granicy. W Toronto pomagała nam Polonia kanadyjska, jak jechaliśmy do Australii też była inicjatywa, która pozwoliła kilkudziesięciu osobom wylecieć na to spotkanie. Wiele osób korzysta z pomocy wspólnot; ludzie się skrzykują i wspólnie finansują bilet dla swoich reprezentantów" - wyjaśnił.
Rozmówca PAP już wie, że wraz z żoną i 1,5-roczną córeczką będzie na Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie. Zapewniał, że nadal będzie jeździł na ŚDM, bo dla uczestników spotkań młodych z papieżem nie ma granicy wieku. "Każdy, ko się czuje młodo, dalej jeździ" - powiedział.
Bożena Ławnicka (PAP)
bos/ mow/