"Zagłada Żydów europejskich" Raula Hilberga to Biblia badań nad Holokaustem - mówi Jerzy Giebułtowski, tłumacz książki, w rozmowie z PAP. Pierwszy polski przekład dzieła Hilberga ukazuje się właśnie w pół wieku po pierwszym anglojęzycznym wydaniu książki.
PAP: Czym jest "Zagłada Żydów Europejskich" dla badań nad Holokaustem?
Jerzy Giebułtowski, historyk, tłumacz książki: Biblią. W badaniach nad Zagładą na początku był Hilberg, wcześniej nie było systematycznych badań. To on zapoczątkował tę dziedzinę nauki, to on, jako pierwszy zastosował aparat naukowy do opisania Holokaustu. To Hilberg sproblematyzował te badania - spis treści "Zagłady Żydów europejskich" to lista zagadnień, poza którą po dziś dzień mało który historyk wychodzi. Hilberg w dużym stopniu wymyślił też terminologię stosowaną w badaniach nad Zagładą.
PAP: Używał słowa "destruction", co nie do końca można przełożyć jako "zagłada".
Jerzy Giebułtowski: Stosował to słowo, bo, jego zdaniem, dobrze oddawało to, co chciał opisać - zniszczenie całego żydowskiego życia, nie tylko fizyczną eksterminację ludzi, ale upadek żydowskiej cywilizacji, śmierć języka, zanik powiązań międzyludzkich, kultury. W anglojęzycznym dyskursie o Zagładzie słowo "destruction" nie utrzymało się, raczej używa się słowa Holocaust, w Izraelu - Shoach. Sam Hilberg nie lubił tych określeń, bo mają pewne konotacje religijne. Nie spotkałem się w przypadkiem, żeby użył któregoś z nich pisząc od siebie, a nie cytując kogo innego.
Jerzy Giebułtowski: W badaniach nad Zagładą na początku był Hilberg, wcześniej nie było systematycznych badań. To on zapoczątkował tę dziedzinę nauki, to on, jako pierwszy zastosował aparat naukowy do opisania Holokaustu. To Hilberg sproblematyzował te badania - spis treści "Zagłady Żydów europejskich" to lista zagadnień, poza którą po dziś dzień mało który historyk wychodzi.
PAP: Jak to się stało, że Amerykanin, obiecujący student chemii, całkowicie zmienił kierunek studiów i poświęcił się badaniom nad losem europejskich Żydów?
Jerzy Giebułtowski: Hilberg urodził się w Wiedniu, jego rodzina wyemigrowała do USA przed wojną, znakomicie więc znał niemiecki. Kiedy jako amerykański żołnierz wrócił podczas II wojny światowej do Europy, armia skierowała go do komórki zajmującej się opracowywaniem i klasyfikowaniem przejmowanych przez Amerykanów niemieckich dokumentów. Szacuje się, że to było około 8 km akt. Część z tych kilometrów Hilberg na pewno przeczytał sam, o czym świadczy "Zagłada Żydów europejskich". Ta książka praktycznie nie odwołuje się do innej literatury, do innych opracowań, w 90 procentach składa się z analizy dokumentów pierwotnych, źródeł.
PAP: Hilberg badał niemieckie archiwa przewiezione po wojnie do Centrum Dokumentacji Wojennej w Aleksandrii, na obrzeżach Waszyngtonu przez 20 lat, jako student a potem doktorant Uniwersytetu Vermont. Na początku lat 60. praca była gotowa. Nikt jednak nie chciał jej wydać. Dlaczego?
Jerzy Giebułtowski: O atmosferze, jaka towarzyszyła badaniom nad Holokaustem w latach 50. świadczy reakcja promotora pracy doktorskiej Hilberga, która była pierwszym zarysem „Zagłady Żydów Europejskich”. Franz Neumann zgodził się na temat, ale powiedział młodemu badaczowi: +To będzie twój pogrzeb+. Co miał na myśli promotor, Hilberg zrozumiał kilka lat później, gdy ukończył pracę nad swoim trzytomowym dziełem. Zabiegał o jego wydanie przez sześć lat zwracając się do kilku wydawców. Wreszcie książka ukazała się, przy dofinansowaniu prywatnych sponsorów i ściągnęła na głowę autora burzę.
Hilberg naruszył wszystkie możliwe tabu, jakie wówczas obowiązywały w dyskursie o Zagładzie. Opisał ją przedstawiając punkt widzenia sprawców, a nie ofiar, co dla wielu czytelników było szokujące. Niemal zupełnie pominął żydowski ruch oporu, co ściągnęło na jego głowę oskarżenia, że przedstawia Żydów jako bezwolne ofiary. Poza tym jako pierwszy opisał, jak instytucje żydowskie, Judenraty, współuczestniczyły w organizacji Holokaustu. To wszystko sprawiło, że książka i Hilberg zostali poddani miażdżącej krytyce.
PAP: Czy krytycy mieli rację?
Jerzy Giebułtowski: Myślę, że większość tych, którzy krytykowali, nie przeczytała pierwszego zdania książki. "To nie jest książka o Żydach. To książka o ludziach, którzy dokonali zagłady Żydów. Niewiele będzie w niej o ofiarach. Skupiłem się na sprawcach" - pisze Hilberg. Konstanty Gebert trafnie zauważył, że Hilberg nie napisał książki o historii żydowskiej, tylko o historii Niemców, która przydarzyła się Żydom.
Hilberg badał dokumentów sprawców Zagłady, a nie emocje ofiar. Z badanych przez niego dokumentów urzędowych wyłania się obraz biurokratycznej machiny. Uważał, że hitlerowskie Niemcy były szczególnym tworem, na który składały się cztery struktury hierarchiczne - administracja państwowa, partia, wielki przemysł i wojsko. Te cztery struktury razem tworzyły pewien dynamiczny układ, polikrację. Hitler spełniał rolę łącznika pomiędzy czterema ośrodkami władzy działającymi w ogromnym stopniu niezależnie od siebie, mającymi swoje sfery wpływów, konkurujące ze sobą lub zawierające sojusze, w jednych sprawach zwalczające się, w innych - działające ramię w ramię. Ścierające się interesy niemieckich administracji państwowej, partii, przemysłu i wojska wyreżyserowały Zagładę.
Jerzy Giebułtowski: Hilberg naruszył wszystkie możliwe tabu, jakie wówczas obowiązywały w dyskursie o Zagładzie. Opisał ją przedstawiając punkt widzenia sprawców, a nie ofiar, co dla wielu czytelników było szokujące. Niemal zupełnie pominął żydowski ruch oporu, co ściągnęło na jego głowę oskarżenia, że przedstawia Żydów jako bezwolne ofiary. Poza tym jako pierwszy opisał, jak instytucje żydowskie, Judenraty, współuczestniczyły w organizacji Holokaustu.
PAP: Te cztery struktury opisywane w "Zagładzie Żydów Europejskich" to tylko jedna z "liczbowych" koncepcji Hilberga na opisanie Zagłady. Jest przecież też słynna hilbergowska triada.
Jerzy Giebułtowski: W zasadzie triada sprawców, ofiar i świadków pojawiła się w jego późniejszych pracach, ale w "Zagładzie ..." widać jak się ona krystalizuje. Z tym, że słowa "świadkowie" jeszcze w "Zagładzie..." nie ma. Tu mamy "sąsiadów", co przejął w pewnym sensie Jan Tomasz Gross, co jest jednym z wielu przykładów na to, że pisząc o Zagładzie nie da się od pracy Hilberga uciec. Można go nie cytować wprost, tak jak fizycy nie cytują Newtona, bo nim po prostu mówią, ale nie sposób nie korzystać z jego pracy. Zastanawiałem się, czy nie przełożyć słowa "neighbors" jako "bystanders", zgodnie z duchem późniejszych prac Hilberga, ale zdecydowałem się pozostać przy jego pierwotnej wersji.
PAP: Jaki był wpływ Hilberga na inną ważną postać w historii badań nad Zagładą czyli Hannah Arendt?
Jerzy Giebułtowski: "Zagłada..." ukazała się niedługo przed procesem Eichmanna i trzeba podkreślić, że Arendt wiele czerpała z Hilberga, do czego się zresztą przyznaje. Była bardzo mocno krytykowana za poglądy, które właściwie przejęła od Hilberga. Ona powtórzyła jego tezy o roli Judenratów, policji żydowskiej w procesie Zagłady. Hilberg zresztą podkreślał, że Arendt napisała "Banalność zła" choć nie była osobiście na procesie Eichmanna i nie miała też wglądu do stenogramów jego zeznań....
PAP: Jaka jest historia przekładów "Zagłady..."?
Jerzy Giebułtowski: Pierwsze wydanie amerykańskie ukazało się w 1961 roku, drugie, rozszerzone - w roku 1985, a trzecie najobszerniejsze - w 2003. Niemiecki przekład oparty jest na wydaniu z 1985 roku, podobnie jak przekład francuski. Hilbergowi zależało szczególnie na dwu przekładach - na język polski i hebrajski. W Izraelu książka ukazała się w 2012 roku, po polsku - dopiero teraz.
PAP: Dlaczego musieliśmy czekać pół wieku na przekład książki, która jest też przecież ważnym przyczynkiem do historii Polski?
Jerzy Giebułtowski: Na pewno miał znacznie fakt, że Hilberg, pokazując mechanizm Zagłady, dokonuje w gruncie rzeczy analizy sposobów działania wszelkich totalitaryzmów. Do 1989 roku byliśmy w orbicie wpływów ZSRR. Wydaje się, że państwa totalitarne, które mają na koncie epizod ludobójczy, niechętnie patrzą na takie analizy. W końcu Gułag to także było doskonale funkcjonujące przedsiębiorstwo.
PAP: Czy "Zagłada ..." po pół wieku od publikacji ciągle jest książką aktualną w świetle nowszych badań nad Holokaustem?
Jerzy Giebułtowski: Na pewno badacze poruszają się po wyznaczonych przez Hilberga szlakach. W opisywaniu Zagłady nadal obowiązuje wyznaczony przez niego podział na sprawców, ofiary i świadków. Można przyjąć, że Hilberg zamknął rozdział o sprawcach, opisał to wyczerpująco. Obecnie badania nad Zagładą koncentrują się na ofiarach i świadkach, także na problemie przenikania się tych pojęć, na rozważaniach, na ile świadek mógł być ofiarą czy też współsprawcą.
PAP: Jakie miejsce w triadzie Hilberga zajmują Polacy?
Jerzy Giebułtowski: W "Zagładzie..." Polacy nie pojawiają się w ogóle, bo w dokumentach, które badał Hilberg, Polaków właściwie nie ma. Wynika to z faktu, że Polacy, w przeciwieństwie do na przykład Litwinów czy Ukraińców, nie stworzyli formacji wspierających Zagładę. Trzeba też podkreślić, że dla Hilberga najważniejszym świadkiem Zagłady byli alianci. Pisze o tym, że bardzo wcześnie mieli o Holokauście sporą wiedzę i nie zrobili nic, chociażby zbombardować tory prowadzące do Auschwitz. Każdy dzień zwłoki w transportach oznaczał życie dla tysięcy ludzi. Hilberg pisze w trzecim tomie "Zagłady..." dokładnie - ile alianci przeprowadzili lotów w te okolice, ile zrobiono fotografii...
PAP: Hilberg zmarł podczas pracy nad polskim przekładem książki. Czy wiedział o tym tłumaczeniu?
Jerzy Giebułtowski: Bardzo się cieszył z tego przekładu. Dosłał nam faksem ponad 100 stron uzupełnień, polski przekład jest więc najobszerniejszym z dotychczasowych wydaniem książki. W ostatnim faksie, jaki wysłał w życiu, wyraził zgodę na użycie w tłumaczeniu słowa "zagłada", ze względu na zakorzenienie tego terminu w języku polskim.
"Zagłada Żydów europejskich" ukazuje się nakładem Piotra Stefaniuka, politologa i przedsiębiorcy, prezesa Fundacji Wydawnictwo Naukowe TEXTURA, który zebrał zespół i umożliwił mu pracę nad polskim wydaniem opus magnum Hilberga.
Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)
aszw/ ls/