Nie bądźmy tacy pewni, że nie popełnilibyśmy błędu Niemców z lat 30. XX wieku, którzy uwierzyli Hitlerowi. Jesteśmy bezkrytyczni wobec mediów i celebrytów, jakiś demagog może to wykorzystać - mówi w rozmowie z PAP Timur Vermes, autor książki "On wrócił".
PAP: Spodziewał się pan aż takiego sukcesu swojej debiutanckiej powieści?
Timur Vermes: Liczyłem na sukces, wyobrażałem sobie, że sprzeda się na przykład 50 tys. egzemplarzy, poczułem się więc nieco zaskoczony, gdy sprzedało się ich milion i gdy przedstawiono mi propozycje ekranizacji książki.
PAP: Czy sukces nie wiąże się czasem z prowokacyjnym charakterem powieści, z faktem, że przedstawiając Hitlera jako sympatycznego człowieka łamie Pan pewnego rodzaju tabu?
Timur Vermes: Uważa Pani, że mojej książce Hitler jest sympatyczny?
PAP: Jest jedyną postacią powieści, która troszczy się o wspólne dobro społeczności, w której żyje, oczywiście na swój sposób. Jest uprzejmy, opiekuńczy wobec swojej sekretarki, dba o przyrodę, jest ciekawym rozmówcą, ma charyzmę....
Timur Vermes: Cóż. Osoby, które go znały osobiście twierdzą, że taki właśnie był, niezależnie od tego za jak wielkie zbrodnie jest odpowiedzialny. W mojej książce dostaje do rąk nowy wspaniały instrument, którego za życia nie znał - współczesne media, a zwłaszcza telewizję. Dzięki własnemu programowi telewizyjnemu Hitler znowu rozwija skrzydła.
Timur Vermes: Naszą bezkrytyczność jak w soczewce widać w stosunku publiczności do gwiazd telewizji. Liczy się nie słuszność, a wyrazistość poglądów, bo to podnosi oglądalność. I mój Hitler znakomicie znajduje się w tej sytuacji. On nawet wcale nie ukrywa, że ma zamiar zrobić dokładnie to samo, co zrobił w latach 30., czyli znów rozpocząć wojnę, uruchomić obozy koncentracyjne, a grono jego fanów i tak rośnie.
PAP: Ale przecież program, który prowadzi to rodzaj kabaretu, satyryczny show. Powieściowy Hitler dostaje tę pracę, bo, zdaniem producentów programu, bardzo wiernie naśladuje sposób bycia prawdziwego Hitlera. Poglądy, które głosi, trzeba przyznać, że niezmienione od lat 30. XX wieku, są wzięte w nawias rozrywkowej konwencji programu.
Timur Vermes: Tylko że obecnie programy rozrywkowe i informacyjne niebezpiecznie się do siebie upodobniły. Podawane przez media informacje są coraz bardziej uproszczone, niektóre newsy przerysowują rzeczywistość, bo ich autorzy chcą być bardziej wyraziści. Gdy ktoś nieprzyzwyczajony do oglądania telewizji przypadkiem spojrzy na jakiś współczesny program może mieć wątpliwości, czy to co widzi podawane jest serio czy to jakiś żart.
Dzięki powodzeniu swojego programu Hitler z mojej powieści staje się celebrytą. I publiczność powolutku, krok po kroku zaczyna brać jego tyrady za dobrą monetę. W mojej powieści media dały Hitlerowi głos dla żartu, a on doskonale wykorzystał tę okazję dla własnych celów. Zapominamy często, że on był doskonałym politykiem, mówcą. Myślę, że niestety także dziś mógłby porwać tłumy.
PAP: Próbuje Pan spojrzeć na współczesne Niemcy oczami Hitlera. Co on o nich myśli?
Timur Vermes: Oburza go współczesna niemiecka rzeczywistość, ale widzi też tutaj wspaniałe pole działania dla samego siebie. Bardzo starannie przestudiowałem "Mein Kampf" i uderzyły mnie dwie sprawy. Po pierwsze ustępy, w których Hitler punktuje słabości demokracji. W dzisiejszych czasach, gdy kontestowanie demokracji staje się modne, poglądy Hitlera wcale nie brzmią tak kuriozalnie jak jeszcze przed dekadą. Wielu polityków mówi podobnymi słowami. Hitler z mojej powieści krytykuje demokrację, a jednocześnie z rozmachem wykorzystuje możliwości, jakie ona daje, na przykład wolność słowa.
Po drugie - uderzyło mnie, jak wielkim uproszczeniem jest powszechne przekonanie, że Hitler był po prostu wariatem. To znaczy pewnie był szalony, ale w bardzo logiczny sposób uzasadniał swoje przekonania. Był pragmatykiem, umiał trzeźwo spojrzeć na rzeczywistość i przekonać innych do swoich racji, co czyniło go jeszcze bardziej niebezpiecznym.
PAP: Czy nie obawiał się Pan, że przywołanie ludzkiej twarzy Hitlera, tego, że w niektórych sprawach mógł mieć rację, będzie dla czytelników szokiem?
Timur Vermes: Sprowadzając casus Hitlera do stwierdzenia, że był szalonym potworem, niebezpiecznie upraszczamy sytuację. Nie zadajemy sobie pytania, czemu w latach 30. uwierzyły mu miliony ludzi, nie zadajemy sobie pytania, czy czasem nie uwierzylibyśmy mu także i my. Wydaje się nam, że od pierwszego zdania rozpoznalibyśmy opętanego rządzą władzy szaleńca, jakim niewątpliwie Hitler był.
A ja myślę, że bylibyśmy skłonni popełnić ten sam błąd, co Niemcy w latach 30. Naszą bezkrytyczność jak w soczewce widać w stosunku publiczności do gwiazd telewizji. Liczy się nie słuszność, a wyrazistość poglądów, bo to podnosi oglądalność. I mój Hitler znakomicie znajduje się w tej sytuacji. On nawet wcale nie ukrywa, że ma zamiar zrobić dokładnie to samo, co zrobił w latach 30., czyli znów rozpocząć wojnę, uruchomić obozy koncentracyjne, a grono jego fanów i tak rośnie.
PAP: Przypomina więc Pan, że niesłusznie czujemy się bezpieczni, niesłusznie jesteśmy przekonani, że w porę rozpoznamy zło?
Timur Vermes: Chciałem przypomnieć, że dramat, którego byliśmy świadkami w latach 30., mógł się wydarzyć właściwie każdemu. Każdy mógł zostać przez niego uwiedziony, każdy mógłby ponosić winę za niepowstrzymanie go.
Książka "On wrócił" ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa W.A.B.
Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)
aszw/ ls/