125 lat temu, 13 marca 1899 r. urodził się Jan Lechoń – poeta, publicysta, krytyk literacki i teatralny, współtwórca grupy poetyckiej Skamander. „Inteligencja bez serca i moralności wydaje mi się większym chamstwem niż serce i honor bez intelektualnego polotu” – pisał w „Dzienniku”.
125 lat temu urodził się poeta Jan Lechoń – najmłodszy ze Skamandrytów
125 lat temu, 13 marca 1899 r. urodził się Jan Lechoń – poeta, publicysta, krytyk literacki i teatralny, współtwórca grupy poetyckiej Skamander. „Inteligencja bez serca i moralności wydaje mi się większym chamstwem niż serce i honor bez intelektualnego polotu” – pisał w „Dzienniku”.
Głównymi postaciami formującej się w latach 1916-18 grupy poetyckiej Skamander byli Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Jarosław Iwaszkiewicz, Kazimierz Wierzyński i Jan Lechoń. Cała ta „wielka piątka”, jak później zostaną nazwani, wywarła niebagatelny wpływ na kolejne kilka dekad polskiego życia literackiego. Najmłodszym spośród nich był Lechoń i co ciekawe, to właśnie jego debiut poetycki odbił się największym echem.
„Wielkie wrażenie zrobił na mnie jego debiut poetycki, ale nie tylko na mnie. Jak to się dzieje – dziwił się jeden z wytrawnych krytyków – że żaden z młodych poetów, nie wyłączając Słowackiego, nie zaczynał swojej kariery literackiej od takich fenomenalnych utworów jak Lechonia” – wspominał dziennikarz i dyplomata Ludwik Morstin. „`Mochnacki`, `Karmazynowy poemat`, a później `Srebrne i czarne` wzbudzały powszechny entuzjazm, choć te dwa tomiki razem liczyły zaledwie kilkanaście wierszy, ale sięgały szczytów twórczości literackiej. Słychać było w strofach tych poematów szum skrzydeł geniuszu poetyckiego” – podsumował redaktor „Pamiętnika Warszawskiego”.
Oficjalnie Lechoń zadebiutował w 1920 r., wydając tomik wierszy zatytułowany „Karmazynowy poemat”. Miał wówczas 21 lat. Leszek Serafinowicz, bo tak brzmiało prawdziwe imię i nazwisko poety, szerzej znanego jako Jan Lechoń, urodził się w Warszawie 13 marca 1899 r. Swój pseudonim poetycki przybrał dość wcześnie, bo już w latach szkolnych. Wówczas to jako kilkunastoletni chłopak, przy pomocy swojego ojca Władysława Serafinowicza, opublikował pierwsze zbiory poezji.
„W 1913 r. zadebiutował czternastoletni poeta Jan Lechoń (właściwie Leszek Serafinowicz), który wydał zbiorek `Na złotym polu`, a rok później ukazał się drugi tomik Lechonia - `Po różnych ścieżkach`. Za cztery lata młody autor będzie współtwórcą kabaretu Pod Picadorem i zyska sławę jednego z najwybitniejszych poetów młodego pokolenia” – czytamy w książce Piotra Łopuszańskiego „Warszawa literacka przełomu XIX i XX wieku”. Maturę Lechoń zdał w 1916 r. W czasie studiów filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim współredagował miesięcznik „Pro Arte Et Studio”. Niedługo później współtworzył kawiarnię Pod Picadorem i grupę poetycką Skamander, której to zresztą nazwy był pomysłodawcą.
„Lechoń był rozpieszczony przez wszystkich: przez rodziców, przez kolegów, przez przyjaciół, przez kobiety. Zachowywał się zbyt często jak primadonna i niejedną przykrość sprawiał najbliższym dziwacznością swego zachowania” – pisał później Jarosław Iwaszkiewicz.
Podczas wojny z bolszewikami Lechoń pracował w biurze prasowym naczelnego wodza. Następnie został sekretarzem generalnym PEN Clubu, publikował w tygodniku „Wiadomości Literackie”. Wydawać się mogło, że kariera cenionego i wciąż jeszcze młodego poety, którego debiut wzbudził powszechny zachwyt, nabiera tempa. To jednak tylko pozory. Lechoń zmagał się z coraz większymi rozterkami psychicznymi. Odbiór jego debiutu zaczął go przytłaczać. Poeta stawiał sobie wysokie wymagania, którym, jak sądził, nie potrafi sprostać. Nie bez znaczenia były również jego problemy z orientacją seksualną.
„Przestoje w pisaniu wzmagały jego neurastenię i myśli samobójcze. Nawet w okresie płodnym pisarsko, w 1921 roku, Lechoń próbował targnąć się na swoje życie, co może świadczyć między innymi o tym, że nie był w stanie unieść sławy i presji własnej oraz otoczenia. Co znamienne, młody Lechoń żył sprawami, do których większość jego rówieśników nie dorosła, dojrzał przedwcześnie, jego dziecięce zabawy skupiały się wokół literatury i historii” – zauważyła Monika Urbańska, badaczka twórczości poety.
W 1921 r. po nieudanej próbie samobójczej Lechoń trafił do szpitala psychiatrycznego, do którego zawiózł go Kazimierz Wierzyński. Lechoń poddał się wówczas leczeniu, spędzał czas w sanatoriach. Wrócił do pisania, w latach 1926-29 publikował w „Cyruliku Warszawskim”. Lata trzydzieste spędził w Paryżu, gdzie pełnił funkcję attaché kulturalnego przy polskiej ambasadzie. Tam zastał go wybuch wojny.
„Tragedia Lechonia polegała na tym, że nie potrafił nawiązać poziomem kolejnych wierszy do tych z początków swojej drogi. Nie mógł sprostać oczekiwaniom publiczności, która domagała się nowych przejawów geniuszu. Opętany manią perfekcjonizmu pisał coraz mniej (wierszy, bo szkiców i publicystyki wciąż sporo). Dopiero wojna obudziła talent poetycki, ale i tak nie tej miary co wcześniej” – zauważył Damian Jankowski z „Więzi”.
Ostatnia nasza rozmowa telefoniczna, dopełniając miary Twoich niezliczonych odezwań się pełnych ślepej miłości do bolszewików, katów i morderców narodu polskiego, przekonała mnie, że nie uda mi się dłużej oddzielać Twoich poglądów politycznych od Twojej osoby.
Po kapitulacji Francji poeta udał się do Brazylii, później zaś do Nowego Jorku. Obracał się w polskim towarzystwie, jednocześnie z uwagą śledząc wydarzenia polityczne i kulturalne w Polsce. Pomimo dość intensywnego zaangażowania w życie polskich środowisk na obczyźnie, Lechoń nie był szczęśliwy. „Jestem psychicznie i życiowo na ostatnich nogach i zupełnie sam. Dlatego błagam Cię, pisz do mnie – to jeszcze jedyne, co przerywa jakąś zasłonę beznadziei” – pisał w 1950 r. do Wierzyńskiego.
Lechoń z dezaprobatą patrzył na zmiany zachodzące w powojennej Polsce oraz na postawy niektórych swoich kolegów. Był krytycznie nastawiony do Iwaszkiewicza, ale też do Tuwima, z którym prowadził korespondencję. „Mój drogi! Ostatnia nasza rozmowa telefoniczna, dopełniając miary Twoich niezliczonych odezwań się pełnych ślepej miłości do bolszewików, katów i morderców narodu polskiego, przekonała mnie, że nie uda mi się dłużej oddzielać Twoich poglądów politycznych od Twojej osoby” – pisał w liście do autora „Kwiatów polskich”. „Robiłem dotąd, co można, aby zachować tę naszą tyloletnią pełną wspomnień przyjaźń i oddzielić mój głęboki niezmienny zachwyt dla Twojej poezji od najgłębszej niechęci i niesmaku, jakie budziło we mnie (...) twoje postępowanie” – dodał Lechoń.
Wydarzenia polityczne zachodzące nad Wisłą głęboko bolały poetę, który publicznie dawał wyraz swojemu niezadowoleniu. Jednocześnie coraz gorzej znosił emigrację i rozłąkę z krajem. Lechoń tęsknił za Warszawą. W środowisku mówiło się, że tak naprawdę nigdy z niej nie wyjechał.
„Bierut i Cyrankiewicz w rocznicę zabrania Wilna i Lwowa powinszowali sowieckiej tak zwanej Litwie i Ukrainie, wyznając raz jeszcze winę Polski, że tyle wieków gnębiła te zagrabione ziemie. (...) Bez złości — te wszystkie Bieruty powinny być kiedyś wygnane na zawsze z Polski, aby po prostu przywrócić ład w terminologii, aby wiedziano, że `zdrada` to `zdrada`” – cytuje Lechonia Marian Stępień w „Dalekie drogi literatury polskiej. Szkice o polskiej literaturze emigracyjnej”.
Wiem, że nie ucisk i chciwe podboje/ Lecz wolność ludów szła pod Twoim znakiem/ Że nie ma dziejów piękniejszych niż Twoje/ I większej chluby niźli być Polakiem/ Jestem jak żołnierz na wszystko gotowy/ Jak w Ojczyźnie, tak i w obcym kraju/ Czuwam i strzegę skarbu polskiej mowy, Polskiego ducha, polskiego zwyczaju
Wyobcowanie i samotność poety pogłębiała świadomość, że czas jego literackiej świetności minął. Nieoficjalnie mówiło się, że z uwagi na orientację seksualną, stał się przedmiotem szykan środowisk polonijnych. Jednocześnie w swojej twórczości poeta dawał wyraz tęsknocie za krajem.
W tym kontekście emblematyczny staje się jego wiersz „Hymn Polaków na obczyźnie”, w którym czytamy: „Wiem, że nie ucisk i chciwe podboje/ Lecz wolność ludów szła pod Twoim znakiem/ Że nie ma dziejów piękniejszych niż Twoje/ I większej chluby niźli być Polakiem/ Jestem jak żołnierz na wszystko gotowy/ Jak w Ojczyźnie, tak i w obcym kraju/ Czuwam i strzegę skarbu polskiej mowy, Polskiego ducha, polskiego zwyczaju”. Strofy te bardzo trafnie oddają jego przywiązanie do polskości i ojczyzny, która, zdaniem Wierzyńskiego, „była dla niego, jak Bóg”.
Trapiony coraz większymi problemami, za namową swojego psychiatry Jana Jachimowicza, Lechoń zaczął pisać dziennik, systematyczna praca nad zapiskami miała stanowić dla poety terapię. „Niebo zupełnie polskie z białymi sunącymi po nim obłokami, szumią topole, liście lecą z drzewa” – notuje w „Dzienniku” poeta. „Piszę do dzień bez przerwy te kartki — ale właściwie po co? Aby utrzymać się w formie, aby się kontrolować, bo w rezultacie nie notuję tu prawie, jak sobie obiecałem, wrażeń i obrazów dla przyszłej prozy, nie wyzwalam się z żadnych sekretów” – kreśli na jednej ze stron. Pierwszy zapis datowany jest na 30 sierpnia 1949 r. Ostatni pochodzi z 30 maja 1956 r. Dziewięć dni później – 8 czerwca 1956 r. - Lechoń podjął swoją drugą w życiu próbę samobójczą, tym razem skuteczną. Zginął skacząc z dwunastego piętra nowojorskiego hotelu Hudson.
Pomimo sporego dorobku literackiego, to właśnie trzytomowy „Dziennik” stanowi obecnie najciekawsze świadectwo złożonej i częściowo nadal enigmatycznej osobowości Lechonia. Diariusz ten opublikowany został w Londynie, 11 lat po tragicznej śmierci poety. Z uwagi na panującą w PRL cenzurę, przez długie lata nie mógł doczekać się polskiej edycji. Ta doszła do skutku dopiero w 1993 r.
„Inteligencja bez serca i moralności – wydaje mi się większym chamstwem niż serce i honor bez intelektualnego polotu” – pisał w „Dzienniku” skazany na emigrację poeta.(PAP).
Autor: Mateusz Wyderka
mwd/ szuk/ aszw/