2 czerwca 2019 r. zmarł Maciej Parowski, „staroświecki” kronikarz polskiej fantastyki, kustosz jej imaginarium, jej bard i papież - którego w pewnym momencie „nie wpuszczono na mszę”. Odkrywca i wychowawca kilku pokoleń autorów. Życzliwy ludziom, dobry człowiek.
„To była niespodziewana śmierć, bo jeszcze miesiąc, półtora wcześniej Maciek był na chodzie i wydawało się, że jest w dobrej formie. I nagle go powaliło i nic nie można było na to poradzić” - wspominał pisarz i krytyk Marek Oramus. „Zostały po nim książki, została cała masa ludzi, których wychował, autorów, którym pomógł stać się autorami” - dodał.
Mógł być jednym z wielu świetnych pisarzy, a był przede wszystkim świetnym redaktorem – jednym z niewielu. „Niemal wszystko, co się działo w polskiej fantastyce przez ostatnie cztery dekady, działo się albo z inicjatywy Parowskiego, albo na złość Parowskiemu” - napisał Wojciech Orliński dzień po jego śmierci (wyborcza.pl).
Pod redaktorskim czujnym okiem Macieja Parowskiego debiutowali i publikowali m.in. Andrzej Sapkowski, Jacek Dukaj, Marek Baraniecki, Jacek Piekara, Konrad T. Lewandowski, Jacek Komuda, Wojciech Tomczyk, Szczepan Twardoch. Twórców spod jego ręki wyszło tylu, że wystarczyło ich na dwa tomy „Waszego cyrku, moich małp. Chronologicznego alfabetu moich autorów”, ostatniej książkowej publikacji Parowskiego - niezwykłego, osobistego słownika biograficznego.
„Nie ma chyba znaczącego autora fantastyki w Polsce, który zadebiutował po 1982 roku, a którego teksty nie przeszłyby przez ręce Maćka. On znalazł w tym swoje powołanie życiowe, realizował się w tym. Lubił pracować nad tekstami, lubił rozmawiać z autorami, pokazywać, co w tekście dobre, a co marne, co warte rozwinięcia. Wychowywał ich w ten sposób” - powiedział PAP Oramus.
„Nie ma chyba znaczącego autora fantastyki w Polsce, który zadebiutował po 1982 roku, a którego teksty nie przeszłyby przez ręce Maćka. On znalazł w tym swoje powołanie życiowe, realizował się w tym. Lubił pracować nad tekstami, lubił rozmawiać z autorami, pokazywać, co w tekście dobre, a co marne, co warte rozwinięcia. Wychowywał ich w ten sposób” - powiedział PAP Oramus.
„Bardzo fajne te twoje shorty” - pochwalił Parowski Rafała Ziemkiewicza, witając się z nim podczas konwentu „Fantastyki” w Golejowie pod Staszowem w 1984 roku. „Człowieku! Przecież tam nie ma ani jednego zdania, które ja sam napisałem!" - odparł wzburzony 20-latek Ziemkiewicz, który kilka tygodni wcześniej zadebiutował na łamach miesięcznika trzema krótkimi opowiadaniami zredagowanymi przez Parowskiego właśnie. Redaktor uśmiechnął się szeroko i rozbrajająco (cytaty z pamięci, byłem świadkiem tej sceny).
Parowski rozmawiał, to znaczy nie tylko opowiadał, ale również uważnie słuchał, obserwował i wyciągał wnioski. Podsumowując niegdyś na łamach „Fantastyki” konkursowe płody młodych twórców, skomentował autora piszącego o „niewyobrażalnym bólu istnienia”, że brzmi pretensjonalnie, bowiem najprawdopodobniej w swym krótkim życiu nie doświadczył jeszcze prawdziwego bólu zęba. Jakiś czas później przyznał, że nie miał racji. „To pokolenie miało już swój ból - przecież Przemyk” - powiedział. Jacek Piekara i Rafał Ziemkiewicz byli rówieśnikami zamordowanego przez milicję maturzysty.
„Był moim przyjacielem i w pewnym sensie mentorem. Z podziwem czytałem jego przenikliwe recenzje filmowe w latach 70.” - wspominał podczas pogrzebu Parowskiego na warszawskim cmentarzu Bródnowskim Marcin Wolski. „Świetny redaktor, a przede wszystkim człowiek dobry w najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa, uczciwy, uczynny. Nazywałem go papieżem fantastyki” - dodał.
„Był kustoszem pamięci rodzimej fantastyki, byłoby rzeczą niegodną zapomnieć i o nim. A nieprędko pewnie zdarzy się znów taki kronikarz i redaktor, zdolny odsunąć się trochę w cień, by przede wszystkim mówić o innych i troszczyć się o ich dorobek” - ocenił w opublikowanym w "Tygodniku TVP" (listopad 2019) tekście pt. „Osamotniony, staroświecki, dziwaczny. Poszedł dalej w ciemność…” publicysta Krzysztof Wołodźko. Wołodźko nazwał Parowskiego „bardem i kronikarzem polskiej fantastyki”, „kustoszem jej niejednorodnego imaginarium”.
Paradoksalnie Maciej Parowski z fantastyką zetknął się późno. Między bajki robotów można włożyć opowieści, że Stanisław Lem zaczął pisać swoje powieści, dowiedziawszy się pod koniec 1946 r. o narodzinach Parowskiego - choć debiut mistrza „Astronauci” ukazał się raptem pięć lat później. Z osobistych wspomnień Parowskiego wynika, że wcześnie zafascynował się Conradem - podsunął mu go ojciec, inżynier i wykładowca Politechniki Warszawskiej.
Oramus zapamiętał, że kiedy się poznali w redakcji „Politechnika”, Parowski wcale nie interesował się fantastyką naukową. „Chciał wtedy zostać prominentnym krytykiem filmowym - ale to było środowisko bardzo hermetyczne” - wspominał.
Te dawne marzenia Parowskiego zostały dość symbolicznie spuentowane w grudniu 2015 r., kiedy to nie wpuszczono go na pokaz prasowy „Gwiezdnych wojen”, bo nie wysłał maila potwierdzającego obecność. Paniom z firmy Lucas Film nazwisko Parowski nic nie mówiło. „To tak, jakby papieża nie wpuścić na mszę!” – komentowali w mediach społecznościowych oburzeni fani fantastyki.
„Młodzi dziennikarze z uśmiechem wchodzą do środka, pod drzwiami zostaje starszy mężczyzna. Przepuszcza wszystkich, czeka na decyzję pracowników firmy dystrybuującej film w Polsce. Nie ma go na liście, a to oznacza, że bezwzględni cerberzy dystrybutora nie wpuszczą go na seans. Twierdzą, że listę zatwierdzali pracownicy Lucas Filmu, może nawet sam George Lucas” - relacjonował Przemysław Gulda (gazeta.pl, 2015).
„Także dzięki Parowskiemu będą państwo mogli już wkrótce wpisać do swoich tabelek rekordowe wyniki sprzedaży biletów do kina i gigantyczne zyski ze sprzedaży niezliczonych gadżetów z logo firmy. W pewnym sensie także Parowskiemu będą państwo zawdzięczać swoje kwartalne premie” - napisał. „Chciałbym, żeby mieli państwo wtedy w pamięci obraz tego smutnego człowieka, zjeżdżającego ze spuszczoną głową ruchomymi schodami - człowieka, którego nie wpuścili państwo na seans, bo nie wysłał maila z potwierdzeniem” - dodał Gulda.
Parowski zareagował z właściwą sobie pogodą ducha. „Dzieci, dziękuję, wystarczy! Dziewczyna, która obroniła +Gwiezdne…+ przed Parowskim, jest odeń młodsza o trzy-cztery generacje. Zderzyły się dwa różne języki i empiria pokoleń odległych o lata świetlne” - napisał. „Modus operandi mojej generacji polegał na kruszeniu głupich, nieludzkich praw empatią i trikami; dziś prawa bywają bardziej racjonalne, więc ich się raczej przestrzega. Miejsca w kinie było od cholery, tylko mnie nie było na liście, bo do wczoraj myślałem, że na pokaz nie zdążę. Gdybym wziął sprawę na chłodno, tobym tam nie czekał i powiedział parę złośliwości mniej. Dajcie już spokój Disneyowi, +Gwiezdnym…+ i mnie” - wyjaśnił. „Aha, ubawił mnie ten +starszy pan, którego nie wpuścili+, dotąd tak o sobie nie myślałem, ale wziąłem lustro i faktycznie, zgadza się! Twarda dupa także. Wesołych Świąt!” - dodał Parowski w liście opublikowanym 18 grudnia 2015 roku.
Trzy lata wcześniej wpuszczono go na film „W ciemności” Agnieszki Holland, który w napisach końcowych miał informację, że główny bohater zginął, ratując córkę spod kół sowieckiej wojskowej ciężarówki, a na jego pogrzebie ktoś miał powiedzieć, że ta śmierć to „kara boska za ratowanie Żydów”. Konferencja prasowa po seansie opóźniła się, gdyż równolegle z projekcją dla dziennikarzy odbywał się pogrzeb jednego z twórców filmu, który zginął w wypadku samochodowym. Gdy przedstawiciel dystrybutora oficjalnie poinformował o przyczynach opóźnienia, Parowski burknął scenicznym szeptem: „To jest kara boska za robienie takich filmów”. Poza fantastyką czytał też bowiem z upodobaniem powieści Raymonda Chandlera.
Zamiast krytykiem Maciej Parowski został - już po śmierci - bohaterem filmowym. „Fantastyczny Matt Parey” wszedł do polskich kin we wrześniu 2023 roku.
Urodzony 27 grudnia 1946 r. w Warszawie Maciej Parowski z wykształcenia był inżynierem elektrykiem. Po studiach na Politechnice Warszawskiej z „nakazu pracy” trafił do Zakładów Wytwórczych Lamp Elektrycznych im. Róży Luxemburg w Warszawie, skąd po kilku latach - zrezygnowawszy z pewnej i intratnej jak na warunki PRL posady - oddalił się w stronę pisania. Począwszy od 1968 r. publikował opowiadania i felietony w „Życiu Warszawy”, tygodnikach: „Na Przełaj”, „Kulturze”, „Ekranie” i „Polityce”.
Efektem publicystycznej pracy Parowskiego w tamtym czasie był wydany w 1978 r. zbiór felietonów „Bez dubbingu” stanowiący swoiste kompendium życia kulturalnego PRL epoki gierkowskiej.
W 1974 r. trafił do tygodnika „Politechnik”. Pismo miało jeszcze przedwojenną komunistyczną tradycję - co zjednywało mu życzliwość ówczesnych władz; i niewielki, 10-tysięczny nakład, co z kolei sprzyjało kolportowaniu niepoprawnych treści. Było zdecydowanie niszowe - rozsławił je dopiero Stanisław Bareja w „Misiu”, gdzie posłużyło jako opakowanie zastępcze dla sprzedawanego w kiosku z gazetami mięsa z pokątnego uboju.
„W czasach gdy literatura staje się festiwalem nieustannej autopromocji, a pisarze - egotycznymi celebrytami pracującymi coraz częściej nie tyle na sukces Słowa/słowa, ile żyjącego z niego Kapitału/kapitału - Parowski, nie tylko w swojej fantastycznej niszy, jawi się jako człowiek kompletnie już staroświecki i dziwaczny w swych kronikarsko-interpretatorskich pasjach” - napisał Wołodźko.
W „Politechniku” zaniepokoił się, dowiedziawszy się, że istnieje fantastyka naukowa, dziedzina literatury, na której się kompletnie nie zna i „jej nie kontroluje”. „A na jej temat toczą dyskusje koledzy redakcyjni. Pewnego dnia zwrócił się do mnie i Mirka Kowalskiego, późniejszego szefa podziemnej Niezależnej Oficyny Wydawniczej, żeby mu podrzucić parę tytułów” - powiedział PAP Oramus. „Szybko nadrobił zaległości - rocznie ukazywało się wtedy paręnaście książek - i jak my oraz pół młodej Polski zafascynował się tą literaturą” - ujawnił okoliczności narodzin „kronikarza i barda polskiej fantastyki”. Pomogła w tym być może też - przypuszcza Oramus - polska premiera filmu Ridleya Scotta „Obcy - ósmy pasażer Nostromo” w 1980 r. Maciej niewątpliwie dostrzegł, że twórcy filmu - nagrodzonego Oscarem i uznanego przez Bibliotekę Kongresu Stanów Zjednoczonych za dzieło „znaczące kulturowo” - musieli inspirować się jego ukochanym Conradem. Był już sporo po trzydziestce.
Wrodzona ciekawość świata w przypadku Parowskiego nie była pierwszym stopniem do piekła - wręcz przeciwnie też nie, gdyż fantastyka nie stała się dlań eskapizmem. Nie bujał w fantastycznych obłokach daleko od ziemi, raczej - odwołując się znów do Lema - powracał z gwiazd, starając się wykazać, że rozrywka nie musi być tania, płocha i bezmyślna. Robił to przez kolejne 30 lat z okładem jako kierownik działu literatury polskiej w „Fantastyce”. „Uzmysłowił nam, jak ważną częścią kultury narodowej jest kultura popularna” - napisał w liście odczytanym podczas pogrzebu prezydent Andrzej Duda. „Że podziały na to, co w kulturze uznaje się za +wyższe+ i +niższe+, bywają sztuczne i mylące. Fantastyka naukowa jest tego znakomitym świadectwem” - podkreślił.
„W czasach gdy literatura staje się festiwalem nieustannej autopromocji, a pisarze - egotycznymi celebrytami pracującymi coraz częściej nie tyle na sukces Słowa/słowa, ile żyjącego z niego Kapitału/kapitału - Parowski, nie tylko w swojej fantastycznej niszy, jawi się jako człowiek kompletnie już staroświecki i dziwaczny w swych kronikarsko-interpretatorskich pasjach” - napisał Wołodźko.
Rzeczywiście, jako samodzielny twórca Parowski pozostał - z własnego wyboru - w cieniu, co nie przeszkodziło mu napisać kilku znaczących pozycji: „Twarzą ku ziemi” (1982), „Sposób na kobiety” (1985), „Burza. Ucieczka z Warszawy '40” (2010), „Małpy Pana Boga. Słowa” (2011), „Małpy Pana Boga. Obrazy” (2013), „Z bandytą w windzie” (2015) oraz „Kukułka na koniu trojańskim. Małpy Pana Boga 3. Retrospekcje” (2017). Był także autorem scenariuszy komiksów „Funky Koval”, „Wiedźmin”, „Planeta Robotów”, „Burza” i „Naród wybrany”. Do śmierci był redaktorem naczelnym kwartalnika „Czas Fantastyki”.
W filmie „Fantastyczny Matt Parey” jest fragment telewizyjnego talk show z końca lat 90. – Anda Rottenberg i Janusz Głowacki patrzą na Parowskiego, Sapkowskiego i ich czytelników, z wyraźnym niedowierzaniem, pewnym niesmakiem, jak na przybyszy z innej planety.
„Bardzo ciekawie wypada w filmie refleksja o przemijaniu, a także to, jak oddano złożoność pokoleniowej wymiany. Oglądamy wielu starszych panów z rozrzewnieniem wspominających tamte czasy” – napisał w recenzji Michał Kujawiński (naekranie.pl).
„Starsi panowie” opowiadają w pewnym momencie o niezwykłej dostępności, otwartości i serdeczności Macieja Parowskiego, który bynajmniej nigdy nie trzymał w tajemnicy numeru swego domowego telefonu – dzwonił do niego, kto chciał. Chwilę później niżej podpisany uświadomił sobie, że wciąż ten numer pamięta.
Choć Maciej Parowski nie ukrywał swoich prawicowych poglądów, jego przedwczesna - w wieku 72 lat - śmierć zasmuciła wszystkie strony podzielonej polskiej sceny politycznej. Komentatorzy zgodnie podkreślali, że odszedł człowiek ciepły, mądry i po prostu dobry. Jego „silne pozdro”, którym kończył pisane mejle, pozostało w skrzynkach wielu osób. „Dałby Bóg, by po każdym pozostawało tyle, co po nim” - podsumował Marek Oramus.
Autor: Paweł Tomczyk (PAP)