Dziadek był nieobecnością. Bałam się, że ta jasna, choć tragiczna bajka o nim okaże się rozczarowaniem – powiedziała PAP pisarka Joanna Bator. Jej dziadek, żołnierz AK, zginął w niemieckim obozie koncentracyjnym na Majdanku.
PAP: Historycy z Państwowego Muzeum na Majdanku odkryli dokumenty opisujące ostatnie dni życia porucznika Stefana Borowieckiego, żołnierza AK, pani dziadka. Co pani wie o swoim dziadku?
J.B.: Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie ma już żadnej żywej osoby, która by go pamiętała. Cała pamięć, jaka pozostała po poruczniku Stefanie Borowieckim, jest już z drugiej, trzeciej, czwartej ręki. Ale są też dokumenty, całkiem sporo.
Wolałabym, by dziadek po prostu przeżył wojnę, ale zaczynam widzieć go jako prawdziwą postać, a nie jako mglistego ducha. I ta postać ma cechy, które mi się podobają. Budzą szacunek i podziw. Bardzo żałuję, że zginął. Może byłby dziadkiem, który pokazuje i objaśnia świat? Lubi czytać wnuczce bajki?
PAP: Badacze ustalili, że 7 stycznia 1943 r. porucznik Borowiecki trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego na Majdanku tzw. transportem radomskim z Piotrkowa Trybunalskiego. Zmarł 26 lutego. Według relacji więźniów do jego śmierci przyczyniły się tortury na gestapo, wycieńczenie i głód.
J.B.: Został zdradzony przez Polaka, konfidenta Maksymiliana S., skazanego po wojnie. Tylko jeden z uwięzionych wówczas trzech partyzantów wyszedł żywy z Majdanka. Opowiadał o torturach, wyrywaniu paznokci. Mój dziadek nie zdradził, ale zapłacił za to życiem.
Mama urodziła się w czerwcu, jest pogrobowcem. Ojciec nigdy nie trzymał jej na rękach. Moja owdowiała babcia po wojnie znalazła pracę w domu dziecka w innej wsi i zostawiła córkę u swojej mamy, mojej prababci w Gomunicach. Później pojawił się ojczym i nowe dziecko, przyrodni brat. Mama odczuwała nieświadomy żal z powodu opuszczenia, bycia dzieckiem bez ojca, wojenną półsierotą. Odziedziczyła transgeneracyjnie strach ojca, bo jak każdy musiał bać się tortur, śmierci; tego, że nie wytrzyma i sypnie. Ale Stefan Borowiecki przekazał jej też odwagę, której nigdy chyba nie doceniła – moja mama pierwsza w swojej chłopskiej rodzinie ruszyła na studia do dalekiego Wrocławia i je ukończyła.
PAP: Jak w domu mówiło się o dziadku?
J.B.: Na świadomym poziomie, przekazywanym przez moją mamę, był bohaterem. Ale bardziej jak postać z bajki niż ktoś, z kim łączą mnie więzy krwi. Moja mama miała skłonność do koloryzowania faktów, a może raczej ja to wymuszałam, pragnąc opowieści. Pobyt Stefana Borowieckiego na Majdanku zaowocował rodzinną legendą, że w trakcie przesłuchania pobił czy wręcz zabił trzech Niemców, co oczywiście jest mało prawdopodobne. I tyle właściwie wiedziałam przez lata. Moja mama nigdy nie pojechała na Majdanek. Ja zresztą też. Nie poznałam nikogo z rodziny dziadka, choć odwiedzałam babcię i prababcię po kądzieli w Gomunicach. Te więzy zostały zerwane, gdy moja mama wyjechała i zamieszkała daleko od bliskich, w Wałbrzychu. To była malutka, zamknięta na świat rodzina, rodzice, ja i siostra. Nie mówiło się o traumach. Zmiatało się je pod dywan. Mimo świadomości tych ograniczeń i poczucia, że jestem od nich już wolna, do niedawna nie chciałam wiedzieć więcej o dziadku.
PAP: Dlaczego?
J.B.: Bałam się, co znajdę. Bałam się, że ta jasna, choć tragiczna bajka okaże się rozczarowaniem. Antysemicki wątek, zdrada – taki był mój strach. I co wtedy? Kolejna "dziura w kształcie mężczyzny", jak mówi narratorka "Gorzko, gorzko". Ale przyszła pora. Miałam kilka lat temu spotkanie autorskie w lubelskim Teatrze Starym, prowadził je Michał Nogaś. Jakoś zeszło na mojego dziadka. Na widowni była Marta Grudzińska z Państwowego Muzeum na Majdanku. Zaczęła bardzo skutecznie grzebać w papierach. Potem Marcin Lasoń i Elżbieta Sukiennik przygotowali książkę o żołnierzach AK i konspiracyjnego Wojska Polskiego we wspomnieniach mieszkańców Gomunic i okolic. I tak z tej bajkowej postaci na wyblakłym zdjęciu wyłonił się dziarski chłopski syn Jana i Katarzyny z domu Kowalskiej, wysoki, ciemnowłosy. Pracownik kolei. Późno ożeniony, tuż przed trzydziestką. Wszystkie przekazy wskazują, że był osobą prawą, odważną, z wrodzoną inteligencją, bo raczej nie miał szans na zdobycie wykształcenia poza podstawówką – stąd pseudonim "Sowa". Został pierwszym inspektorem organizującym ruch oporu w okolicach Gomunic i Kamieńska, czyli musiał cieszyć się zaufaniem swoich towarzyszy broni. Stopień oficerski zdobył podczas wojny. Zostawił nam w spadku lęk i odwagę.
PAP: Jak długo są przechowywane i jak głęboko sięgają rodzinne traumy?
J.B.: W Starym Testamencie krzywdę pamięta się do czwartego, a w Nowym Testamencie do trzeciego pokolenia. Współczesna nauka potwierdza tę intuicję. Traumę się dziedziczy nawet, gdy nikt w rodzinie o niej nie mówi. Trauma tak straszliwa jak utrata ojca torturowanego i zakatowanego w obozie koncentracyjnym przekazywana jest z mlekiem matki, przez dotyk, przez powietrze. To tak, jakby mieć w swojej duszy zatrzaśniętą kryptę, w której mieszka potwór. Pojawia się w snach, psychosomach, chorobach autoimmunologicznych. Ale była też odwaga Stefana Borowieckiego i poczucie, że jest się jednak potomkinią bohatera. Kogoś, kto w innych okolicznościach mógłby swoje cechy przekuć na jakieś wspaniałe, twórcze, mądre życie. To zrodziło sprzeczny przekaz rodzicielski.
Moja mama wpajała mi jednocześnie swój lęk i przekonanie, że ze wszystkim sobie poradzę, a stworzona jestem do jakichś wielkich czynów. Chciała, by – po chłopsku – zaopiekował się mną ślubny mężczyzna, bo bez tego kobieta dla niej nie istnieje, i bym zdobyła wykształcenie, które stało się jej drogą do częściowej emancypacji. Wychowywałam się więc w przekonaniu, że świat spróbuje mnie zabić, ale i tak muszę w niego ruszyć. Moja mama nigdy nie pozbyła się tego lęku – przed żabami, złodziejami, zboczeńcami, spadającymi doniczkami i samolotami, śliskimi podłogami, bakteriami, brakiem chleba. Gdzieś u jego podłoża jest jej powojenne półsieroctwo pogrobowca.
PAP: Czy w pani także żyje ta trauma?
J.B.: Miałam o wiele lepsze warunki niż moja mama i babcia, żeby wykonać pracę nad sobą i pozbyć się lęków zakorzenionych w dzieciństwie. Jestem tą, która zajrzała do krypty i spojrzała potworowi w oczy. A wydobyty na światło okazał się małą przerażoną bidą, którą można obłaskawić jako uświadomioną część siebie. Myślę, że przerwałam tę traumę transgeneracyjną, związaną z dziadkiem zgładzonym na Majdanku, również w ten sposób, że włączyłam go w opowieść, w literacką fikcję. Pojawia się już w mojej pierwszej powieści, "Piaskowej Górze", jako kapitan Sowa. Właściwie w każdej mojej książce jest druga wojna światowa, od "Piaskowej Góry" do najnowszej, tj. "Ucieczki niedźwiedzicy", którą otwiera opowieść córki świadka pacyfikacji białoruskiej wsi. Porucznik Stefan "Sowa" Borowiecki jest moim łącznikiem z historycznym doświadczeniem drugiej wojny światowej, jednocześnie realną postacią i możliwością opowieści, jakie wyrastają ze wspomnień o nim i tej szczątkowej wiedzy.
PAP: Podczas drugiej wojny światowej Polska utraciła ok. 5,8 miliona obywateli. Czy doświadczenie wojny nadal tkwi w Polakach?
J.B.: Myślę, że w moim pokoleniu i młodszym coraz więcej osób potrafi rozbroić rodzinną traumę, ale jako społeczeństwo jesteśmy nadal głęboko straumatyzowani przez drugą wojnę światową. Byliśmy ofiarami na tak wielu poziomach, że wydobycie się z tego doświadczenia wymaga co najmniej czterech pokoleń. Kiedy pojawiła się szansa przezwyciężenia tej traumy na poziomie społecznym, wybuchła wojna w Ukrainie i wszystkie demony wróciły. Ten proces znów się opóźni, bo upiory wychodzą z krypty i przypominają o tym wszystkim, co spotkało naszych dziadków.
Rozmawiał Piotr Nowak (PAP)
Joanna Bator urodziła się w 1968 r. w Wałbrzychu. Jest pisarką, publicystką, felietonistką. W swoim dorobku ma takie książki, jak: "Kobieta", "Japoński wachlarz", "Piaskowa Góra", "Chmurdalia", "Japoński wachlarz. Powroty", "Ciemno, prawie noc", "Rekin z parku Yoyogi", "Rok królika", "Purezento", "Gorzko, gorzko" i - najnowszą - "Ucieczka niedźwiedzicy". Wiele jej książek to bestsellery tłumaczone na wiele języków.
Autorka jest laureatką licznych nagród, m.in. Nagrody Literackiej "Nike", Nagrody im. Beaty Pawlak, Nagrody Literackiej im. Hermana Hessego, Nagrody Literackiej im. Stefana Heima, Nagrody Literackiej Usdomer, szwajcarskiej Spycher Literaturpreis.
Niemiecki obóz koncentracyjny na Majdanku istniał od października 1941 r. do lipca 1944 r. Spośród prawdopodobnie 130 tys. osób, które przeszły przez Majdanek, wskutek głodu, chorób, pracy ponad siły, a także w egzekucjach i komorach gazowych życie straciło tu około 80 tys. osób. 60 tys. z nich to byli Żydzi przywożeni do obozu z całej Europy. Na Majdanek trafiali też więźniowie polityczni, kryminalni, świadkowie Jehowy, homoseksualiści, jeńcy wojenni, ludzie ujęci podczas łapanek, wysiedleń i pacyfikacji.
W listopadzie 1944 r. na terenie byłego obozu powstało Państwowe Muzeum na Majdanku, jako pierwsze muzeum upamiętniające ofiary II wojny światowej w Europie. W tym roku placówka obchodzi swoje 80-lecie.(PAP)
Autor: Piotr Nowak
pin/ aszw/